Po pierwsze – Netflix, platforma streamingowa, która zaczynała skromnie, a teraz pakuje duże pieniądze w produkcje do niedawna zarezerwowane jedynie dla dużych stacji telewizyjnych. Spore budżety, gwiazdorskie obsady, żadna tam chałupnicza prowizorka zrobiona z gówna i patyków, tylko profesjonalna telewizyjna robota.
Po drugie – Tomasz Bagiński. Od jakiegoś czasu trafiały w eter doniesienia, że planuje zrobić aktorskiego Wiedźmina, ale tyle razy o tym słyszałem, że kolejny nius na ten temat kwitowałem jedynie uniesieniem brwi i wzruszeniem ramion, na zasadzie „poważnie, znowu?”.
Po trzecie – CD Projekt RED. Początkowo nie do końca było jasne, na jakich zasadach mieliby wejść w produkcję, więc radosnym zgadywankom, czym się zajmą, nie było końca. Okazało się, że jednak nie będą zaangażowani w tworzenie serialu.
Po czwarte – Andrzej Sapkowski. O ile w przypadku pierwszej ekranizacji nie uczestniczył w pracach na żadnym etapie, tak teraz będzie konsultantem kreatywnym. Znam kontrowersje związane zarówno ze stylem bycia Sapkowskiego, jak i jego stosunkiem do gier, ale nie mam wątpliwości, że jeżeli faktycznie będzie konsultował scenariusz, mamy duże szanse na dobry produkt. Pod warunkiem, że będzie miał na tyle siły przebicia, żeby forsować swoje pomysły.
Po piąte – Platige Image. O tym, że potrafią robić dobrą robotę przekonujemy się oglądając choćby ostatnie produkcje Allegro z cyklu Legendy Polskie. Trochę żal, że nie dostanę złotego smoka wyrenderowanego na ZX Spectrum ani gumowych potworów, ale jakoś to dźwignę.
Po szóste i ostatnie – Wiedźmin! Netflix! Bagiński!
Szeroki fandom Białego Wilka zachowywał się, jakby dostał prądem. W ciągu ostatniego tygodnia zostały obsadzone wszystkie role, tak główne, jak i poboczne. Wyznaczono scenarzystów. Reżyser, wiadomo. Bagiński. Ścieżkę dźwiękową powinien skomponować Hans Zimmer. W końcu pokażemy wszystkim, że Polacy nie gęsi i swojego Kingslayera mają. Bo już drugiego dnia dowiedziałem się, że nasz Wiedźmin zje Grę o Tron na śniadanie i Westeros nie ma szans z Nilfgaardem. Pomny nauki, że czasami lepiej milczeć, niż się odezwać i się wygłupić, czytałem i trochę się śmiałem w duchu. Bo owszem, ten zryw był piękny, wszystko już wiadomo, Mikkelsen jako Geralt, Eva Green jako Yennefer, Ewan McGregor na Jaskra, a Adrian na prezydenta. Tylko podzielono skórę na niedźwiedziu, który jeszcze chodzi na wolności. Na dodatek okazuje się, że to niedźwiedź polarny i trochę daleko trzeba się po niego wyprawić.
Ergo, jest kilka "ale".
Po pierwsze i najważniejsze, podstawowe założenia produkcji Wiedźmina. Platige przekazuje Netflixowi posiadane prawa, umożliwiające wyprodukowanie serialu. Na razie brzmi nieźle. Jednakże Netflix wcale nie jest zobowiązany do jego wyprodukowania i rozpoczęcie prac nad tym projektem będzie uzależnione wyłącznie od jego decyzji. Z tego miejsca chciałem wszystkim przypomnieć historię antyczną.
W 1997 roku Juliusz Machulski zrobił Kilera. Hit frekwencyjny, dialogi, które weszły do języka powszechnego, prestiż, uznanie, sukces krajowy i międzynarodowy, bo prawami do scenariusza zainteresowała się wytwórnia filmowa powiązana z koncernem Disneya. W kraju odtrąbiono sukces, amerykańską wersję za ciężkie miliony dolarów miał robić w Hollywood sam Steven Spielberg, no w końcu wejdziemy na salony międzynarodowe z czymś znad Wisły. Od tamtego czasu świat zapomniał o Kilerze i o tym, że ktoś gdzieś ma jakieś prawa do pomysłu na scenariusz. Filmu nigdy nie zrealizowano. Dlatego w przypadku Wiedźmina również pozwolę sobie pozostać ostrożnie sceptycznym i nie będę podbijał bębenka patriotycznej dumy, bo dopóki nie ruszą zdjęcia, cały projekt jest pisany piórem maczanym w… Zresztą sami wiecie w czym.
Druga sprawa to udział Platige Films i Tomasza Bagińskiego w całym projekcie. Większości komentatorów z mojego szerokiego bąbelka socialowego wydaje się, że Netflix da ciężki hajs, a serial będzie robić nasze studio. No nie. Platige Films będzie świadczyć wybrane usługi producenta wykonawczego i zrealizuje określone efekty specjalne. Bagiński natomiast zostanie zaangażowany jako jeden z reżyserów i ma zrobić jeden odcinek w sezonie. W biznesie serialowym reżyser jest zatrudniany jako wykonawca, który zna się na rzeczy. Rzemieślnik, a nie artysta i wizjoner, wyjątki robi się dla dużych zawodników typu Darabont w The Walking Dead czy Scorsese w Vinylu. Realnie pieczę nad produkcją sprawują producenci i twardo egzekwują to, czego chcą. Dlatego informacja o tym, że Bagiński ma reżyserować w ogóle mi nie robiła, bo bardziej interesowałem się, czy Platige będzie miało jakikolwiek realny wpływ na produkcję. Rezerwując sobie miejsce w gronie producentów wykonawczych dają mi nadzieję, że będą mieli coś do powiedzenia.
Idźmy dalej. Udział Andrzeja Sapkowskiego. Nie znam szczegółów umowy i tego, jakie prawa przyznały sobie poszczególne strony, ale może okazać się, że pan Andrzej nie będzie brał udziału w pracach nad scenariuszem, bo ten będą pisać ludzie z Netflixa, którzy nie będą zainteresowani słuchaniem autora sagi. Powiecie, że to niemożliwie głupie? Nie takie rzeczy w życiu widziałem.
Hardkorowi miłośnicy sagi mogą mieć wrażenie déjà vu, gdy przyjdzie im skonfrontować swoje oczekiwania z wizjami Netflixa. Bądźmy przed sobą przez chwilę szczerzy. Książki są świetne, ale hajp na światową modę na Wiedźmina nakręciły gry. Może się więc okazać, że zasiądziemy ze znajomymi, włączymy pilota serialu, a po skończonym seansie spojrzymy na siebie nawzajem wzrokiem dzieciątka Jezus i stwierdzimy „ale co to było?”. Nikt przecież nie obiecuje, że poleci kanonem. Znaczy wróć, Tomasz Bagiński zaklina się, że chce być wierny przekazowi książki, stąd obecność Sapkowskiego w gronie konsultantów, ale to garnitury z Netflixa wykładają pieniądze. I może się okazać, że są dwa sposoby na rozwiązanie tej sytuacji: mój albo chuj, wybaczcie dosadność cytatu. I trochę chciałbym wierzyć, ale w świecie seksu i biznesu nie ma złudzeń i sentymentów. Będzie ciśnienie na robienie Wiedźmina growego, a nie książkowego, bo grę zna każdy, a książkę nie każdy. To sobie wystarczy włączyć Excela i policzyć, po której stronie będą stały pieniądze wytwórni.
Jestem sobie w stanie wyobrazić takiego Wiedźmina, po którym zatęsknimy do krajowych „szczerbizmów”. Owszem, na pewno nowy będzie ładniejszy, ale nikt nie obiecał nam, że będzie dobry. Trochę czarnowidzę, trochę pewnie nie będę miał w tym moim kasandrycznym marudzeniu racji i tego nam wszystkim życzę. Bo chciałbym dostać ładnie opakowany produkt z wysokiej półki z dobrze napisanymi dialogami, sensownym scenariuszem, dobrze obsadzony i profesjonalnie wyreżyserowany. Szanujący zarówno miłośników książkowej sagi, jak i zapalonych graczy, elegancko godzący oba te światy. I oczywiście będę bił brawo, jeżeli serial popularnością pobije na głowę Grę o Tron.
Pozwolę sobie jednak zachować sceptycyzm. A swoje marudzenie po premierze pierwszego odcinka z przyjemnością odszczekam. Wierzcie mi, nie mam najmniejszej ochoty znowu pisać recenzji Wiedźmina. Raz mi wystarczył.
Radek Teklak - analityk, bloger, cyklista.