Szeryf Jamey Noel zgodził się, by w jego więzieniu w Hrabstwie Clark odbył się dość kontrowersyjny eksperyment – program telewizyjny 60 dni w więzieniu. Do osadzonych tam kryminalistów dołączyła grupa cywilów udających przestępców. O tym, kim są, wiedział tylko szeryf. Czy uda im się przetrać 60 dni bez wpakowania się w kłopoty?
DAWID MUSZYŃSKI: Na czym polegał eksperyment, który przeprowadził pan w więzieniu znajdującym się pod pańskim nadzorem?
JAMEY NOEL: Do odsiadujących karę pozbawienia wolności kryminalistów wpuściliśmy kilku cywilów incognito, którzy pod bacznym okiem kamer mieli sprawdzić, jak to jest żyć w więzieniu. Eksperyment trwał 60 dni. Nikt z osadzonych nie wiedział, że jest nagrywany. Nie wiedzieli o tym także strażnicy pracujący w placówce. Jest to taki więzienny Big Brother, tylko bez zadań do wykonania i świadomości większości osób, że są podglądane. Jak się okazuje, uczestników, którzy na próbę chcą iść do więzienia, nie brakuje, a widzowie chcą ich oglądać.
Czemu zgodził się pan na tak niebezpieczny eksperyment w swoim zakładzie karnym?
Wydawał mi się świetnym sposobem na poprawienie jakości pracy w więzieniu, które właśnie przejmowałem jako nowo wybrany szeryf. Była to idealna okazja, by lepiej poznać mentalność kryminalistów odsiadujących wyroki, ich motywy działań, by może w przyszłości pomóc im nie popełniać tych samych błędów. Proszę pamiętać, że bardzo duża część osadzonych po kilku latach opuszcza więzienie i, co mówię z dużą przykrością, za chwilę do niego wraca. Niestety to, co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Kiedyś wydawało mi się, że każdego można zresocjalizować, teraz już tak nie myślę. Widzowie zobaczą nie tylko prawdziwą twarz ludzi odsiadujących wyroki za różnego rodzaju przestępstwa, ale także to, jak zachowują się strażnicy. Z obu wizerunków jako szeryf nie jestem zadowolony.
W którym momencie zdał pan sobie sprawę, że ten eksperyment ma sens?
Po upływie 24 godzin. Najtrudniejszy był początek. Więzienie nie wygląda jak w serialu Prison Break. Nie jest łatwo wpuścić tam kilka nowych osób, które mają udawać więźniów. Musieliśmy przez kilka miesięcy pracować nad ich tożsamościami. Dopracowywać każdy szczegół ich historii, by była ona wiarygodna dla wszystkich. Gdy pierwsza doba upłynęła bez większych incydentów, uwierzyłem, że ma to sens, że może uda się pozyskać niezbędne informacje do usprawnienia mojej placówki, wyeliminowania panującej w niej patologii.
Nie bał się pan, że komuś może stać się krzywda?
Było takie ryzyko, ale uczestnicy byli na to przygotowani. Wiedzieli, że nie jadą na wakacje, tylko idą do więzienia z groźnymi przestępcami. Przeprowadziliśmy dla nich krótki kurs samoobrony, by mogli poczuć się bezpieczniej. Nie zrobiliśmy z nich superwojowników, ale nauczyliśmy kilku trików, by w razie konieczności mogli się bronić. Oczywiście życie dopiero zweryfikowało, czy ta nauka w nich została, czy poszła w las…
Jakich trików można ludzi nauczyć w ciągu kilku spotkań, które przygotują ich na pobyt w więzieniu? Jakoś trudno mi sobie wyobrazić taki kurs.
Najważniejszą zasadą, której trzeba przestrzegać w więzieniu, jest niewtykanie nosa w nie swoje sprawy. Ludzie nazbyt ciekawscy jako pierwsi ładują się w konflikty. Jeśli jakaś sprawa cię nie dotyczy, to się nią nie interesuj. Dość prosta zasada. Wykonuj polecenia, które są ci zadawane. Nie zapożyczaj się u nikogo, trzymaj się z dala od dealowania czymkolwiek i jak ognia unikaj hazardu. To są trzy główne źródła konfliktów w więzieniach. Niełatwo jest zdobyć w nim gotówkę, ale cholernie łatwo jest ją stracić. Jeśli będziesz robić to, co do ciebie należy, nie wychodził niepotrzebnie przed szereg, to istnieje duża szansa, że reszta osadzonych zostawi cię w spokoju.
To co jest najważniejsze w więzieniu? Wpływy? Pieniądze?
Respekt. O to najczęściej więźniowie się biją. Jeśli nie masz respektu, nie masz nic. Objawia się to w dość prosty sposób. Ktoś pożyczył od ciebie na przykład książkę, magazyn, karty i ich nie zwrócił, pokazując przy tym wszystkim, że można ci zabrać wszystko, a ty nic z tym nie zrobisz. Dlatego najlepiej jest nie wchodzić w żadne układy z resztą więźniów. Zająć się sobą i swoimi sprawami, a w zakładzie karnym aktywności nie brakuje.
Nie jest to łatwe zadanie. Mówimy przecież o dość zatłoczonym budynku z ograniczoną przestrzenią, gdzie w jednej celi siedzi dwóch, czasami trzech skazanych. Trudno jest w pewnym momencie nie działać sobie na nerwy.
To nie jest łatwe, ale z drugiej strony pobyt w więzieniu to kara, która nie ma być łatwa i przyjemna. W więzieniu, które odziedziczyłem po moim poprzedniku, nie było na przykład drzwi w celach. Co oznacza, że jeśli ktoś chciałby schować się w swojej celi i spróbować przespać dużą część dnia, to miał to zadanie bardzo utrudnione. Dlatego w mojej placówce dochodziło coraz częściej do aktów agresji. Ludzie byli niewyspani, poirytowani, zmęczeni no i wkurzeni tym, że siedzą w więzieniu i nie mogą go opuścić. Życie skazańca do łatwych nie należy.
Zastanawiam się, co pana zafascynowało w tej pracy, że postanowił się pan jej podjąć.
To była naturalna ścieżka kariery. Rozpocząłem od pracy w policji, o której marzyłem od dziecka. Następnie zostałem szeryfem. Wpadłem wtedy na pierwszą ścianę, jaką był brak odpowiedniej edukacji i dyplomu. Omijały mnie przez to wszystkie dalsze awanse. Poszedłem więc na studia psychologiczne z naciskiem na resocjalizację. Chciałem przełamać to błędne koło, którego byłem świadkiem - osoba, która raz trafi do więzienia, ponownie do niego wraca. Spodobało mi się to. Poczułem, że mogę coś zmienić w społeczeństwie. Z tych samych powodów zgodziłem się na udział w programie 60 dni w więzieniu, zwłaszcza gdy zacząłem podejrzewać, że moi pracownicy robią krecią robotę i mogą być przyczyną braku resocjalizacji wśród więźniów. Jednak istniała pewna zmowa milczenia wśród strażników, a ja sam nikogo za rękę nie złapałem.
Nie miał pan problemu, by pokazać niekompetencję swoich ludzi w telewizji?
Nie miałem innego wyjścia. Proszę mi uwierzyć, że nie było mi łatwo oglądać w telewizji to, co działo się w moim więzieniu. Byłem wkurzony na karygodne i brutalne zachowanie moich więźniów, ale jeszcze bardziej denerwowała mnie niekompetencja i nadużywanie uprawnień przez pracowników, którzy mieli strzec porządku, chronić więźniów, a nie prowokować więcej incydentów.
Przeżył pan chwile grozy?
Przez pierwsze kilka godzin cały się trząsłem z nerwów. Zwłaszcza w pierwszym sezonie, gdy do mojej placówki trafił Robert i pierwsze słowa, jakie skierował do innych skazanych, brzmiały: „Hej, chłopaki, macie tutaj kablówkę i kanały sportowe? Dziś mecz”. Myślałem, że go tam zabiją na miejscu. To miał być żart, ale tylko rozwścieczył ludzi dookoła. Byłem przerażony.
A pan by się odważył pójść do więzienia pod przykrywką jako uczestnik tego programu?
Gdybym usłyszał takie pytanie, gdy zaczynaliśmy ten eksperyment, odpowiedź brzmiałaby: kategorycznie nie! Jednak teraz, gdy widziałem poświęcenie uczestników, którzy postanowili pomóc mi w wykonaniu misji polepszenia warunków w więzieniu, odpowiem: tak, zgodziłbym się. Byłoby to dla mnie bardzo trudne. Pewnie dlatego, że nie udałoby się ukryć mojej tożsamości przed więźniami. W USA moja twarz jest znana wśród strażników i więźniów.
Przejdźmy więc do pana pracowników. Przeżył pan szok?
Ogromny! Liczba nadużyć wśród moich ludzi była ogromna. Zdałem sobie wtedy sprawę, że te wszystkie kursy, które przechodzą przymusowo, nic nie dają. Zachowanie kilku z nich było tak naganne, że musiałem ich zwolnić. Niestety, by naprawić ten system, musimy zacząć od podstaw. Uświadomiłem sobie, że w dużej mierze to nie więźniowie byli problemem, a osoby ich nadzorujące.
Ile osób wiedziało, że w pana placówce jest kręcony program z ukrycia?
Jeśli chodzi o pracowników więzienia, to wiedziałem o tym tylko ja i kapitan Maples. Po pewnym czasie postanowiłem do naszego zespołu włączyć mojego zastępcę. Na wypadek, gdybym był w podróży albo coś mi się stało, ktoś musiał wiedzieć, że wśród więźniów są cywile biorący udział w programie. W innym wypadku mogliby trafić do systemu i odsiedzieć np. 20 lat za wymyślone przez nas przestępstwo, które mieli wpisane w akta.
Jak zareagowali pana pracownicy, gdy dowiedzieli się, że nieświadomie wzięli udział w programie telewizyjnym?
Byli w szoku. Spodziewałem się bardzo nerwowej reakcji, ale ku mojemu zaskoczeniu dostałem owacje na stojąco. Niestety kilka osób wyszło z sali, ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Były to jednak te same osoby, które na następny dzień dostały wymówienie z pracy z powodu nadużywania swoich kompetencji. Niektórzy sami wzięli odpowiedzialność za swoje czyny i złożyli wypowiedzenia. Nie ma co się dziwić. Ich niekompetencję zobaczył cały świat i raczej trudno będzie im znaleźć pracę w tym zawodzie. Po zakończeniu programu nastał dla mnie ciężki czas. Musiałem zrewidować podejście do pracy placówki, do siebie jako człowieka nią zarządzającego. Wyciągnąć konsekwencje i wnioski. Okazało się bowiem, że wcale nie jestem takim dobrym szefem, jak mi się wydawało.
Ile osób w sumie straciło pracę?
Pięć dostało wymówienie, a cztery same zrezygnowały.
Czy komuś postawiono jakieś zarzuty?
Jeden strażnik, Dalton Warfield, został skazany na rok aresztu domowego oraz trzyletni dozór za uprawianie seksu z więźniem.
Czy którykolwiek z uczestników doznał uszczerbku na zdrowiu podczas tego programu?
Niestety tak. Już w pierwszym sezonie Geoff został zaatakowany przez jednego z więźniów. Został dotkliwie pobity, ale jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Na ekranie wyglądało to dużo gorzej, niż było w rzeczywistości. Magia telewizji i montażu. Co nie znaczy, że się nie przestraszyłem. Takich przypadków było kilka, ale z ulgą mogę powiedzieć, że wszyscy w dobrym zdrowiu dożyli do końca pierwszego sezonu.
Jestem ciekaw, jak inni szeryfowie czy naczelnicy więzień zareagowali na ten program. Gratulowali panu czy może dzwonili z pretensjami?
Większość z nich okrzyknęła mnie szaleńcem. Nie mogli uwierzyć, że położyłem na szali moją reputację i karierę, godząc się na taki eksperyment. Nikt jednak nie potępił tego pomysłu. Po pewnym czasie kilku z moich kolegów zaproponowało, by taki sam program zrobić w ich placówkach, a to dlatego, że ma on pozytywne działanie. Eliminuje problemy, o których nawet nie wiemy. Znam też kilku szeryfów, którzy udają, że biorą udział w takim programie tylko po to, by ich pracownicy mieli się na baczności. Nikt przecież nie chce być obsmarowanym w telewizji jako sadysta czy brutal.