Dawid Muszyński: Czeka nas dużo zmian w drugim sezonie Outcast?Philip Glenister: Zaczynamy dokładnie tym samym momencie, w którym zostawiliśmy naszych bohaterów. Nie ma wielkiego przeskoku w czasie. W finale poznaliśmy zagrożenie, z jakim muszą się zmierzyć i już na wstępie jest jasne, że sprawa ich przerasta. Wiedzieliśmy, że w miasteczku źle się dzieje. Wiele osób zostało opętanych. Ale w momencie, gdy nasi bohaterowie zobaczyli skalę zła, przerosła ona ich najśmielsze oczekiwania. Wiemy również, że Sidney, grany przez Brenta Spinera, nie działał sam. Na tym się właśnie skupimy w drugim sezonie. Czyli jaka atmosfera będzie wam towarzyszyć? Paranoja i histeria. Te słowa chyba najlepiej opisują stan, w jakim znajdzie się Kyle i wielebny Anderson. Zwłaszcza że nie wiemy, czy to, co się obecnie dzieje, obejmuje tylko nasze miasteczko czy może cały kraj, a nawet świat! Ta wiedza wpłynie jakoś znacząco na twoją charyzmatyczną postać, czy wciąż będzie ona taka wyluzowana i sarkastyczna? Wielebny przeżyje kryzys. Znajdzie się na dnie. Straci kościół. Wierni uznają go za człowieka niespełna rozumu, którego trzeba odizolować od społeczeństwa, a nie dawać mu przemawiać z ambony w każdą niedzielę. On sam również w to uwierzy. Wszystko, na czym opierał swoją wiarę okaże się bujdą, oszustwem, złudzeniem. Anderson będzie musiał na nowo przewartościować swoje życie. Drugi sezon Outcast. Opętania będzie dla niego pewnego rodzaju drogą w poszukiwaniu sensu życia. Role nagle się odwróciły. Dokładnie. W pierwszym sezonie Anderson pomagał Kyle'owi znaleźć w tym wszystkim sens. Teraz to on będzie potrzebował jego pomocy, by to wszystko poskładać do kupy. Mam nadzieje, że wielebny jednak nie straci swojego unikalnego poczucia humoru? Nie. Sam poprosiłem scenarzystów, by mu tej cechy nie odbierali. Nasz serial potrzebuje szczypty komedii, którą moja postać dostarczała w pierwszym sezonie. Wydaje mi się, że właśnie za to, a nawet głownie za to, widzowie ją pokochali. Mogę również zdradzić, że w końcu dostałem kilka scen z Wrenn Schmidt, która gra Megan. Jej postać gardzi wielebnym, twierdzi, że jest on źródłem problemów, jakie pojawiają się w jej rodzinie. Gdy wszyscy widzą Andersona jako szalonego człowieka w sutannie, ona odbiera go raczej jako pijaka i hazardzistę. Zdaje się nie dostrzegać koloratki. To prowokuje kilka ciekawych i dobrze napisanych dialogów. Chyba długo czekałeś na swój moment w świetle reflektorów? Na to wygląda, choć ja się wcale w to światło nie pchałem. Byłem zadowolony z kariery, którą zrobiłem w Wielkiej Brytanii. Jednak pewnego dnia Lauren Mayfield, która odpowiadała za casting do Outcast. Opętania, zobaczyła mnie w którejś z moich wcześniejszych ról i powiedziała: „Ten aktor idealnie nadaje się do zagrania księdza lubiącego wypić, zapalić cygaro i czasami pograć w karty na pieniądze”. Skąd ten pomysł? Nie wiem do dziś. Z tego, co wiem, casting przebiegł w dość niecodziennych okolicznościach. Za dużo wiesz (śmiech). Musiałem nagrać taśmę demo, bo tak teraz zdobywa się role w produkcjach amerykańskich. Nagranie powstało w moim salonie, a za kamerą stanęła ukochana małżonka, krzycząca na mnie co chwilę: „Jeszcze raz, do cholery! Wiem, że możesz zagrać to lepiej!”. Jej upór przyniósł pożądany skutek. Ale również wiem, że nie chcę tego nigdy więcej powtarzać (śmiech).
Źródło: Fox
Przy serialach, które szybko zdobywają popularność na całym świecie, zawsze pojawia się pytanie: „Jak bardzo wpływa to na życie grających w nich aktorów?”. Twoje uległo zmianie? Pytasz, czy woda sodowa uderzyła mi do głowy (śmiech)? Mam nadzieję, że nie. Staram się traktować Outcast. Opętanie jak moją pracę, a nie projekt życia. Seriale mają to do siebie, że zdobywają popularność, ale tylko chwilową, taką, która szybko przemija. Twoja postać umiera lub produkcja się kończy i trzeba szukać czegoś nowego. Niektórzy aktorzy zdają się tego nie dostrzegać. Żyją tu i teraz, nie myśląc o tym, co będzie za dwa, trzy czy pięć lat. Zwłaszcza ci grający w operach mydlanych (śmiech). Oni dosłownie żyją życiem swoich postaci. Nawet przez chwilę nie upajałeś się sukcesem? Nieszczególnie. Jakoś nie dopuszczam do siebie tych myśli, że robimy coś wielkiego, oglądanego przez ludzi na całym świecie. Podobnie miałem z serialem Life on Mars. Niby kolejna produkcja o facecie przenoszącym się w czasie, a okazała się wielkim hitem. Gdy angażowałem się w oba projekty, nie miałem świadomości, czy one wypalą czy nie. Urzekły mnie postaci, które miałem zagrać. Gdybym wtedy posiadał obecną wiedzę, inaczej bym negocjował kontrakty (śmiech). Czyli na różnego rodzaju konwentach i spotkaniach z fanami masz jeszcze spokój? Zdarzają się autografy i wspólne zdjęcia, ale nie jestem tak nękany, jak obsada serialu The Walking Dead. Ci biedni ludzie nie mogą nawet spokojnie pójść do łazienki czy po kawę, by nie otoczył ich tłum rozentuzjazmowanych fanów. A ty byś tak chciał? Chciałbym zarabiać tyle, co oni (śmiech). A tak serio, cenię sobie swoją anonimowość. Jakoś się do niej przyzwyczaiłem i niezbyt chciałbym z niej rezygnować. Nie zrozum mnie źle, lubię spotkania z fanami. Ale są takie momenty w tygodniu, że człowiek chciałby wtopić się w tłum. Nie być zaczepianym przez fanów z przyklejonym uśmiechem na twarzy za każdym razem, jak proszą o wspólne zdjęcie. Każdy ma przecież gorsze dni. Zapoznałeś się z komiksowym pierwowzorem, by zobaczyć, jak będzie rozwijać się twoja postać? Nie wiem, czy wypada mi o tym mówić, ale zapoznałem się tylko z komiksem, na którym oparty został pilot naszego serialu. Nie chciałem wgłębiać się mocniej w całą opowieść. Był to mój świadomy wybór. Wiem, że scenariusz serialu różni się od tego, co czytamy w komiksach. Wydaje mi się, że były one bardziej przydatne osobom odpowiedzialnym za przygotowywanie storyboardów, czy nawet operatorom, którzy chcieli skopiować niektóre kadry, nadając im komiksowy klimat. Co sprawiło ci największą trudność? Ukrycie brytyjskiego akcentu. Podczas dialogów jeszcze nie było tak źle, ale w momentach, gdy musiałem cytować fragmenty Biblii, jakoś nie mogłem się przestawić. Pismo Święte ma pewną melodię, w którą człowiek wpada podczas czytania. Nie mogłem się przestawić na inny akcent. Ta batalia trwała kilka tygodni. Ale się udało. Na tyle, że przez jakiś czas miałem trudności, by wrócić do brytyjskiego akcentu. Moja żona raz zwróciła mi uwagę: „Czemu mówisz po amerykańsku? Przecież już zakończyłeś zdjęcia do serialu”. Nie byłem tego świadomy. Amerykański akcent wydał mi się bardzo naturalny i jak już do niego przywykłem, nie potrafiłem się go wyzbyć. A ty osobiście wierzysz w siły nadprzyrodzone? W czarną magię? O Boże, to mnie teraz zapędziłeś w narożnik. Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Patrząc na to, co się dzieje ostatnio na świecie i w polityce, odpowiedź powinna brzmieć: „Oczywiście, że wierzę!”. Ale odpowiadając poważnie na to pytanie – nie, nie wierzę w takie rzeczy. Jestem agnostykiem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj