Jednak gdy przyjmiemy bezpieczną pozycję przed ekranem telewizora, twardziele zaczynają nas zwyczajnie fascynować. Sprawiają, że też chcielibyśmy być tacy jak oni. Imponuje nam fakt, że są nieustraszeni, że zawsze zwalczą zło i stają się bohaterami. Być może jesteśmy pod wrażeniem tego, ile w ich życiu się dzieje, porównawszy swój smętny ośmiogodzinny dzień pracy za biurkiem do bijatyki na pięści na krawędzi dachu wieżowca czy pościgu za bandziorami kradzionym samochodem. Choć twardziele zdecydowanie nie są aniołami i mają sporo za uszami, usprawiedliwiamy wszystkie ich występki, czyniąc z nich koniec końców „tych dobrych”. Czy jednak współcześnie zapytane kilkuletnie dziecko o to: „Kim chciałbyś być jak dorośniesz?”, przywoła postać Rocky’ego Balboa? To kwestia bardzo wątpliwa - z tej prostej przyczyny, że obecnie dzieci nawet nie wiedzą kto to jest. Filmy o twardzielach zeszły na bardzo odległy plan, przytłoczone zekranizowanymi fabułami o superbohaterach (sprzedają się dużo lepiej w swoich kolorowych ubraniach i z całym arsenałem supermocy niż podstarzały mięśniak) lub bombardujących nas filmach o wampirach czy wilkołakach (mimo całej ich siły i waleczności, trudno powiedzieć, by takie postaci miały cokolwiek wspólnego z twardzielem). Jaki spadek zostawili po sobie zimni dranie na taśmie filmowej i jaka przyszłość czeka ich następców? Plejada twardzieli, jakich kojarzymy z kinem akcji, wywodzi się głównie z drugiej połowy wieku XX. To właśnie w tym czasie rodziła się i wychowywała największa część aktorów, których następnie rozsławił srebrny ekran. Jednak wśród ich kinowych protoplastów nie mamy do czynienia z typowymi mięśniakami, o czym świadczy na przykład pan Errol Flynn, grający u progu XX wieku postaci nieustraszone i waleczne: takie, jakie można nazwać twardzielami. Z jego nazwiskiem kojarzymy głównie filmy przygodowe, w których wcielał się w kapitanów, poruczników, a nawet samego szlachetnego Robin Hooda. Tego typu postaci to typowi „good guys”, stąd też być może niepewność: na ile w nich prawdziwych twardzieli? Bo przecież Flynna raczej nie da się zaklasyfikować do grona szemranych wielbicieli przemocy, którzy idą – owszem, do szczytnego celu - jednak nieco po trupach, jak to twardziele. Dlaczego jednak miałby nie zasłużyć na to miano? Jego postaciom nie da się odmówić tak zwanych jaj. Kolegą po fachu, będącym jedynie dekadę starszym od Flynna, jest Humphrey Bogart, którego zapamiętamy z kultowej już Casablanki czy Sokoła Maltańskiego. Nie bez przyczyny nazywa się go „twardzielem bez broni”. Stanowi tym samym kolejny dowód na to, że stereotypowi mięśniacy wyrośli w nieco późniejszych latach wieku dwudziestego, a o sile nie musi świadczyć obwód bicepsa. Romantyk, choć cyniczny, chłodny i szalenie pewny siebie, przywodzi odrobinę na myśl pierwowzór Jamesa Bonda, a – umówmy się – czyż nie jest to twardziel?
fot. materiały prasowe
Odnosząc się do Bonda, warto wspomnieć, że wszystkie części przygód agenta 007 przedstawiają jeden i ten sam szkic fabularny – światu bądź ważnej jednostce zagraża szaleniec z ultranowoczesną bronią i może go powstrzymać tylko i wyłącznie James Bond. Po wielu interakcjach, bójkach, strzelaninach, czy katastrofach samochodowo-samolotowych, z których agent oczywiście zawsze wychodzi cało, udaje mu się dopaść złoczyńcę i wszyscy mogą żyć długo i szczęśliwie. Oczywiście, w filmach o Bondzie nie brak pięknych kobiet i drogich drinków, dlatego też jeśli już nazywamy go twardzielem, dopiszmy przed tym stwierdzeniem epitet „ekskluzywny”. James Bond również nie posiada spektakularnych muskułów, blizn i nadludzkiej siły. Posiada klasę, czar i umiejętności, które w połączeniu z nowinkami technologicznymi i nowoczesną bronią, czynią go niepokonanym. Odtwórców roli Bonda było wielu i każdy z nich wniósł coś swojego do postrzegania tej postaci jako twardziela. W pierwszej połowie XX wieku, na świecie, a następnie na ekranie, pojawił się również Clint Eastwood. Kojarzony przede wszystkim z dzikim zachodem, cygarem między zębami i lodowatym spojrzeniem, sprawia wrażenie człowieka, któremu zdecydowanie nie chciałoby się wejść w drogę. Sama aparycja Eastwooda czyni go przerażającym (podobno przez ten fakt odmówiono mu udziału w kilku produkcjach, troszcząc się o kondycję psychiczną młodszych odbiorców), a każdy złoczyńca, który staje z nim oko w oko, zapewne zdaje sobie sprawę z tego, że ma do czynienia z twardzielem z krwi i kości. Twardzielem niekwestionowanym i męskim. Twardzielem w pełnym tego słowa znaczeniu. Jednak Clint Eastwood wciąż nie oddaje stereotypu osiłka, jaki narósł w naszych głowach u schyłku XX wieku. Wtedy pojawiło się multum produkcji opartych na fenomenie Sylvestra Stallone i Arnolda Schwarzeneggera. Obydwaj panowie skutecznie zatarli obraz walecznych „robin-hoodów”, mężczyzn z klasą czy samego Brudnego Harry’ego, przygniatając widzów swoją tężyzną fizyczną i poszarpanymi przez blizny twarzami. Już przez samo patrzenie na nich myślimy sobie – o kurde, tak właśnie powinien wyglądać twardziel! Małomówne góry mięśni, które nie stawiały na elokwencję, a na siłę fizyczną, zaczęły pojawiać się już w latach 70-tych. Wykreowany przez Sylvestra Stallone Rocky Balboa, podbił serca publiczności na całym świecie, torując tym samym aktorowi ścieżkę do kolejnych głośnych filmów akcji, w których z chęcią go obsadzano. Jego nietypowa twarz i muskulatura zaczęły kojarzyć się z postacią niepokonaną, która w imię sprawiedliwości będzie się bić choćby na gołe pięści, a tego widocznie u schyłku XX wieku kino potrzebowało. Filmy ze Stallone’em sprzedawały się świetnie, a reżyserzy przestali brać pod uwagę wszelkich debiutantów, wiedząc, że to na jego nazwisku wybudują kolejny hit. Podobnie rzecz miała się z Arnoldem Schwarzeneggerem, którego na ekrany wprowadziła na dobre kreacja Conana Barbarzyńcy. Sprawdziwszy się w roli mściwego siłacza o pokerowej twarzy, mógł przebierać w kolejnych ofertach ról – czy to sequeli Conana, czy nowej, wchodzącej dopiero serii o Terminatorze (z którą pan Schwarzenegger jest chyba kojarzony najbardziej). Choć Terminatora jako postaci nie można postawić na równi z pozostałymi twardzielami, którzy wypracowali sobie sławę siłą własnych mięśni (z tego prostego powodu, iż Terminator był maszyną, a więc stał od samego początku na wygranej pozycji, bez znaczenia z jakim człowiekiem by się nie zmierzył), do Schwarzeneggera przylgnęła łatka twardziela i jego nazwisko, obok nazwiska Stallone'a, jest dziś tym, które nasuwa się na myśl jako pierwsze w omawianiu siłaczy w kinie akcji. Czy zatem filmowy twardziel to aktor jednej roli? Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy przypuścić, że to właśnie w tym tkwi cały sęk. To dlatego, mówiąc o twardzielu, pierwsze co widzimy, to męska twarz Rambo, a pierwsze co słyszymy, to „I’ll be back” wypowiedziane przez Terminatora – obu aktorom oferowano tyle podobnych ról, że stali się ikonami kina akcji. W natłoku podobnych obrazów, ich wizerunki na dobre zagościły w pamięci widzów, którzy po wszystkich seansach z ich udziałem wychodzili usatysfakcjonowani i przygotowani na to, że w kolejnej części ten bohater (jak zwykle) znowu sobie poradzi. Przecież inaczej być nie może, takim twardzielom zawsze się udaje. Tuż po sukcesach Schwarzeneggera i Stallone’a w ich pierwszych ważnych rolach, kino przyjęło w swe szeroko otwarte ramiona człowieka legendę, jakim stał się Chuck Norris. Dzięki filmom z serii Zaginiony w akcji i Oddział Delta, stał się równie znany co wymieniani wyżej panowie, a być może nawet bardziej. Norris jest przykładem aktora, który tak naprawdę gra sam siebie. Samo jego nazwisko skutecznie spojleruje nam wszelką fabułę, w jakiej by się nie pojawił – jego postać spektakularnie rozwali wszystkie przeszkody jakie spotka na swojej drodze, a w słowniku, jaki posiada, nie istnieją słowa typu „niepowodzenie”, „porażka” czy „klęska”. Chuck Norris poradzi sobie zawsze, co w każdym kolejnym filmie z jego udziałem zaczyna wydawać się coraz bardziej przerysowane, wręcz komiczne i często absurdalne. Ten sprawdzający się i powtarzalny scenariusz poskutkował wyprowadzeniem aktora poza ekran i zagnieżdżeniem go w popkulturze. Stał się ikoną, memem i bohaterem licznych żartów. „Chuck Norris nie umrze – on kopnie w kalendarz z półobrotu” lub „Chuck Norris nie nosi zegarka – to on decyduje, która jest godzina” – to skromne przykłady całej puli dowcipów, z którymi możemy zetknąć się na każdym kroku. Norris jako jedyny spośród gwiazd kina akcji obrósł w tego typu otoczkę popkulturową. Mimo upływu lat nie zmieniło się nic i nawet najmłodsi – choć wielu z nich mogło nie widzieć żadnego filmu z jego udziałem – przytaczają sobie wzajemnie teksty i kawały, doskonale kojarząc jego nazwisko z kimś, dla kogo nie ma rzeczy niemożliwych. Kolejną ikoną kina akcji – i w zasadzie wyłącznie kina akcji – jest Steven Seagal. Jego wiecznie kamienna twarz i kruczoczarne włosy sprawiają wrażenie, że nawet czas go nie dotyczy. Śmiało możemy stwierdzić, że Seagal jest aktorem, który we wszystkich swoich filmach wyglądał dokładnie tak samo. To także miało wpływ na zakotwiczenie go w kinie akcji – z czym innym mógł się bowiem kojarzyć, skoro nigdy nie dał widzom szansy by zobaczyli go w roli spoza gatunku? Każdy film z Seagalem to krwawa jatka i bijatyki. Nawet obecnie, mimo 64 lat na karku, czerń jego włosów może zawstydzić niejednego dwudziestolatka. Utrzymywanie postaci przy życiu na siłę wydaje mi się nadużyciem, a sam Seagal – zdecydowanym przejedzeniem. W końcu ileż można oglądać na ekranie dokładnie tę samą osobę? Podobną, choć bardziej przystępną postacią kojarzoną tylko i wyłącznie z kinem akcji, jest Jean-Claude Van Damme. To aktor o zdecydowanie większej plastyczności twarzy, który nadaje swoim bohaterom dużo elastyczniejszą mimikę, stając się sympatycznym i wdzięcznym obiektem obserwacji. I – co ważne – zmienia swój imidż w zależności od roli. Wsławił się jako ekranowy pięściarz, żołnierz lub agent, wpisując się w kategorię twardziela. Co ciekawe, Van Damme – chcąc lub nie – podobnie jak Chuck Norris został ciepło przyjęty przez wchłaniający wszystko Internet, a to za sprawą zeszłorocznej reklamy ciężarówek, która swoją drogą stanowi świetny dowód na to, że aktor wciąż jest w doskonałej kondycji. Reklama doczekała się wielu remake’ów oraz memów, a hasło „jak Van Damme” zaczęło w potocznych konwersacjach przywodzić na myśl nie jego role, a właśnie szpagat w powietrzu. „Epic Split” podchwyciło wielu aktorów i laików, czego efekty bywają czasem zabawne. No url No url No url Przyznajmy: ideał szpagatu Van Damme’a chyba jest niedościgniony... A wniosek nasuwa się jeden: brutalny kinowy twardziel może w mgnieniu oka stać się twardzielem komercyjnym. Dobrym zamknięciem starszego pokolenia twardzieli jest Mickey Rourke. Jest starszy od Van Damme’a, jednak rozpoczął swoją karierę aktorską w mniej więcej podobnym czasie, porzuciwszy marzenia o byciu sportowcem. Umiejętności i samodyscyplina przydały mu się również na planie filmowym, zwłaszcza w filmach akcji. Wcielał się w bohaterów przeróżnych filmów i za każdym razem prezentował się zupełnie inaczej, co oczywiście bardzo się chwali w aktorstwie (do pana mówię, panie Seagal). Przez różnorodność swoich ról nie został ikoną kina akcji, tak jak Stallone i Schwarzenegger, jednak nie można zaprzeczyć, iż należy do grona twardzieli. Biorąc pod uwagę umiejętności i doświadczenia, zakładamy, iż jest lepszym pięściarzem i wojownikiem niż obydwaj panowie razem wzięci. Jednak nie dopasował się do wymogów ówczesnego kina akcji, które chętniej wchłaniało oklepanych i stereotypowych bohaterów, kreowanych przez jedną i tą samą osobę, by sprzedawać się na tak samo wysokim poziomie. To kolejny dowód na to, że dla potencjalnego twardziela-ikony, eksperymentowanie w rolach nie jest dobrym rozwiązaniem. Widzowie potrzebują dużej dawki powtarzalnych schematów, by zagnieździć w swojej głowie obraz twardziela. Mickey Rourke, choć kojarzony z niepokonanym brutalem, prawdopodobnie nigdy nie zostanie wymieniony jako pierwszy na pytanie, kto jest najbardziej popularnym aktorem kina akcji. Zwłaszcza teraz, kiedy z każdą kolejną ingerencją w „urodę” coraz mniej przypomina samego siebie... W tym miejscu kończy się pierwsze pokolenie twardzieli. Wszyscy aktorzy są już nieco starsi i w pewnym momencie musieli oddać pałeczkę świeżym nazwiskom. Czy którekolwiek z nich zdołało się wybić na tyle, by stać się kultowym?
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj