Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że Wo Long: Fallen Dynasty jest kolejną grą z gatunku określanego mianem "soulslike", a więc produkcji wyraźnie inspirowanych serią Dark Souls. Jest to w pełni zrozumiałe, bo pewne podobieństwa widoczne były już na etapie pierwszych zapowiedzi i materiałów promocyjnych. Pokręcona fabuła, pełen niebezpieczeństw świat i tylko jeden, wysoki poziom trudności to elementy, które od razu kojarzą się z dziełami From Software. No i nie wolno zapominać, że za nadchodzący tytuł odpowiada Team Ninja, a więc zespół mający na koncie dwie części NiOh. Wystarczy jednak spędzić z Wo Long kilkanaście minut, by odkryć, że różnic jest tutaj mnóstwo, a wszystkie dotychczasowe przyzwyczajenia będą wyraźnie grały na naszą niekorzyść.  Fallen Dynasty zabiera graczy do Chin w Epoce Trzech Królestw. Podobnie jak wcześniej w NiOh, tak i w tym przypadku zdecydowano się na przeplatanie wydarzeń i postaci znanych z historii z elementami fantastycznymi. Pojawiają się między innymi Liu Bei, Lu Bu, Guan Yu, ale też i różnego rodzaju demony i potwory. Mówiąc krótko: głównego bohatera czekać będzie naprawdę trudna przeprawa.
fot. Koei Tecmo
Pierwsze minuty spędzone z tym tytułem potrafią bardzo skutecznie uśpić czujność. Początkowo podstawowi wrogowie nie sprawiają większych problemów. Owszem, potrafią zadać sporo obrażeń, ale trzeba być naprawdę nieuważnym, by wpaść pod ich broń. Są po prostu wolni i bardzo jasno dają do zrozumienia, jaki atak za chwile wykonają. Trudniej robi się dopiero w momencie, gdy natrafimy na całą ich grupkę, ale i wtedy wystarczy się wycofać i zachować ostrożniej, w czym pomaga brak klasycznego (znanego z Soulsów) systemu wytrzymałości.  Poważnym testem umiejętności i cierpliwości graczy, a zarazem idealną prezentacją tego, jak wygląda system walki w grze, jest potyczka z pierwszym bossem. Wróg atakuje szybko i bezlitośnie, nie daje czasu na wytchnienie. To jednak zaleta, bo Wo Long premiuje skuteczne parowanie ciosów: w ten sposób jesteśmy w stanie nie tylko uniknąć obrażeń, ale też przełamać posturę oponenta, co następnie umożliwia zadanie potężnego ciosu. Przypomina to Sekiro: Shadows Die Twice, gdzie taki system również był obecny.   Brak klasycznej wytrzymałości w połączeniu z mobilnością i szybkością bossów sprawia, że potyczki są niezwykle dynamiczne. Nie ma możliwości stania w miejscu i przyjmowania ataków na ogromną tarczę czy potężną, płytową zbroję. Cały czas musimy być w ruchu, wykonywać uniki i odbijać ciosy. To zaś jest w równym stopniu wymagające, jak i trzymające w napięciu. Nie możemy pozwolić sobie nawet na sekundę nieuwagi, bo może skutkować to zgonem bohatera.  Podobne odczucia towarzyszą eksploracji. Zwiedzane w grze lokacje nie należą może do największych, ale nie brak w nich alternatywnych ścieżek, które mogą zabrać nas do skrótów lub skrzyń z cennymi łupami. Podczas zwiedzania kolejnych miejscówek cały czas odczuwa się nie tylko ekscytację na myśl o odkryciu cennego przedmiotu, ale i spory niepokój. Deweloperzy nie zapomnieli o rozmieszczeniu wrogów i poukrywaniu ich tam, gdzie byśmy się tego nie spodziewali. To sprawia, że po jakimś czasie zaczynamy podejrzewać, że za każdym rogiem czy pozornie niewinnie wyglądającymi beczkami może skrywać się oponent, który wyskoczy i zasypie nas gradem ciosów, gdy tylko się zbliżymy. Wo Long: Fallen Dynasty robi bardzo pozytywne pierwsze wrażenie. Jestem przekonany, że miłośnicy wymagających RPG akcji będą się bardzo dobrze bawić przy tym tytule. Nie jestem natomiast pewien, czy fani Soulsów nie będą na nieco gorszej pozycji, bo początkowe godziny będą wymagać od nich walki nie tylko z przeciwnikami, ale i przyzwyczajeniami. Trzeba będzie zapomnieć o znanych i sprawdzających się wcześniej rozwiązaniach (takich jak blokowanie czy unikanie ciosów) i przestawić się na konieczność parowania ataków. Bez tego sobie nie poradzicie.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj