„To niesamowite, ile łez może wypłakać jedna osoba!” – mówi Moore, próbując powstrzymać spazmatyczny szloch w Mapie świata. Obecna na YouTube fanowska kompilacja „Julianne Moore loves to cry...” potwierdza, że w jej emploi nie stanowi to żadnego wyjątku: czterominutowy materiał zawiera sceny z 20 filmów, w których aktorka roni łzy. Od opublikowania materiału minęło 7 lat. Moore zagrała w tym czasie przeszło 15 nowych ról, płacze w większości z nich. „I będę dalej!” – deklaruje.
Julianne Moore uczyniła z płaczu silny autorski atut. Pojawia się on w niemal wszystkich jej najważniejszych kreacjach, często w kluczowych dla jej postaci scenach. Jest w Magnolia, gdy zdaje sobie sprawę, że kocha umierającego męża, którego poślubiła dla pieniędzy. W Boogie Nights, kiedy młodsza kobieta uruchamia w niej tłumiony instynkt macierzyński. I w Far from Heaven, gdy zdaje sobie sprawę, że coś w jej życiu się skończyło. W The Hours, gdy porzuca rodzinę, by popełnić samobójstwo w wynajętym pokoju hotelowym. Jest w Blindness, gdzie przytłacza ją sytuacja, w jakiej się znalazła, ale i... ogólna kondycja ludzkości. Moore wypłakiwała się już na czyimś ramieniu,pogrążona w samotności, publicznie i prywatnie, pytała: „Co ja takiego zrobiłam?”, wiedząc, jaka jest odpowiedź. W kolejnych scenach zmieniają się okoliczności, inna bywa stawka, ale powód jest na ogół ten sam – uporządkowane życie jej bohaterki rozpada się, a przybrana maska (obojętności, dystansu, wyparcia) spływa z jej twarzy wraz ze łzami.
„Filmy, w których grywam nie opowiadają o ludziach wyruszających w kosmos i wracających, osiągnąwszy coś wielkiego.” – mówi aktorka. „W prawdziwym życiu często nie da się zdobyć szczytu, doznać spełnienia”. Role Moore na ogół pozostają więc blisko życia. Najczęściej grywa żony, matki i kochanki, kruche, mające jakiś słaby punkt. Ona także taki ma. Gdy w 2010 w szczerym wywiadzie dziennikarka „The Guardian” zapytała o jej matkę, zmarłą półtora roku wcześniej, aktorka się rozkleiła. „Wciąż się z tym nie pogodziłam. Wyszła za mąż, gdy miała 19 lat, szybko urodziła trójkę dzieci, zrobiła dwie magisterki. Zawsze powtarzała mi, że mogę robić w życiu, co tylko zechcę, mieć karierę i...” – mówiła wtedy Moore, zanim z jej oczu znów popłynęły łzy. Swojej matce wiele zawdzięcza. To ona podsycała w niej pasję do sztuki, gdy całą rodziną przenosili się z miejsca na miejsce. Ojciec wojskowym, delegowanym do kolejnych stanów i w miejsca tak egzotyczne, jak Panama czy Niemcy. „Mama była dla mnie zawsze, gdy jej potrzebowałam. Dbała o to, bym chłonęła świat, miała szerokie horyzonty”.
Częsta zmiana otoczenia przygotowała Moore do przyszłego zawodu. „Często się przeprowadzając, nauczyłam się, że zachowanie człowieka potrafi być zmienne” – mówiła w rozmowie z „T Magazine”. „Ze zmianą miejsca, zmieniałam się więc i ja. Nauczyłam się obserwować i dostosowywać, zrozumiałam, że osobowość nie musi być stała”. Jako młoda dziewczyna nie przejawiała zainteresowania teatrem czy kinem. Wolała czytać. Przełomem okazał się przypadkowy seans 3 kobiet Roberta Altmana. „Nigdy wcześniej nie dostrzegłam obecności reżysera w jego filmie.” – zdradziła w rozmowie z Lynn Hirschberg. „Wtedy pomyślałam, że kino jest tym, co chcę w życiu robić”. Jej zawodowa przyszłość skrystalizowała się niedługo później, gdy wraz z rodziną osiadła we Frankfurcie. Tam po raz pierwszy wzięła udział w szkolnym przedstawieniu, a nieśmiałe myśli o medycynie uległy marzeniom o aktorstwie. „Rodzice nie chcieli, bym traktowała to jako sport. Kazali mi zdobyć odpowiednie wykształcenie”. Gdy w 1983 kończyła prestiżowy Boston University, pełna oczekiwań ruszyła na podbój branży. Nie wiedziała jeszcze, że na swój wielki przełom będzie czekać 10 lat.
for: EW
Początki nie były dla niej łatwe. Przegrywała castingi, a ludzie z branży mówili jej: „Jesteś ruda, zauważalna. Są role, których nigdy nie dostaniesz, bo od razu się wyróżniasz”. Spróbowała więc w telewizji. Dziś trudno w to uwierzyć, ale karierę zaczynała od występu w operze mydlanej As the World Turns, gdzie zagrała podwójną rolę sióstr Frannie i Sabriny Hughes. W serialu grała przez trzy lata, do 1988, a przygodę z nim zakończyła otrzymawszy nagrodę Emmy. Przez kolejne lata trudno było jej zerwać z telewizyjnym rodowodem, ale czasu spędzonego na planie nigdy nie żałowała. „Zyskałam pewność siebie i nauczyłam się odpowiedzialności” - powiedziała po latach. W roku 2010, gdy serial schodził z anteny po blisko 55 latach emisji, aktorka wróciła na chwilę do roli w specjalnym odcinku pożegnalnym. Gdy jej postać witała się z rodziną, mówiąc: „Tęskniłam za wami”, Moore z trudem opanowywała szczere łzy wzruszenia. Jest z tego znana: łatwo się przejmuje, poddaje emocjom, ulega chwili.
Ale na początku lat 90. tak łatwo nie płakała. Szukając dla siebie właściwej persony, chodziła na castingi i przyjmowała role, które udało jej się wygrać. Obsadzano ją w mniej lub bardziej wyrazistych epizodach w blockbusterach – zagrała lekarkę w Ściganym, kelnerkę w Bennym i Joon, wystąpiła u boku Rebeki De Mornay w Ręce nad kołyską i wraz z Madonną w Sidłach namiętności. Gdy wydawało się, że zostanie jedną z wielu średnio spełnionych aktorek drugoplanowych, rękę wyciągnął do niej Robert Altman, powierzając jej role w gwiazdorsko obsadzonym Short Cuts. To właśnie tam Moore zagrała swoją pierwszą ważną rolę, to tam ustaliła swoje aktorskie emploi, co później będzie świadomie pielęgnować. W mozaikowym dramacie Altmana zagrało przeszło 20 gwiazd, którym Moore nie była w stanie dorównać popularnością, ale to właśnie jej występ, ze słynną sceną monologu, który wygłasza ekranowemu mężowi naga od pasa w dół, jest dziś wizytówką tego filmu. Potem przyszły role u Paula Thomasa Andersona, w Boogie Nights i Magnolii. Jej wizerunek się ugruntował, a ona coraz chętniej grywała wariacje tej samej postaci – nieprzystosowanej, cierpiącej outsiderki, szukającej sposobu, by przeskoczyć życiowe komplikacje.
„Potrafię płakać.” – mówiła w jednym z wywiadów. „Nie ma w tym wielkiej tajemnicy. Nie używam cebuli ani specjalnych kropel, po prostu udaję się w miejsce, gdzie uwalniam wszystkie emocje. Myślę o sobie, o innych, o rzeczach, które sprawiają mi przykrość. To, co widać na ekranie, nie jest grą”. Ostatnia dekada to dla niej drobna wizerunkowa zmiana. „Potencjometry ustawione na zranioną matkę” – pisał Adam Sternbergh w „NYMag” o jednej z jej ról. Ona zaś, prywatnie będąca żoną filmowca Barta Freundlicha i matką dwójki dzieci (ur. w 1997 i 2003), otwarcie przyznała: „Interesuje mnie teraz to, co jest mi najbliższe. Macierzyństwo, związane z tym trudy, wyrzeczenia, smutki”. Gołym okiem widać to w jej aktorskich wyborach: w Godzinach, gdy porzuca dzieci i dotychczasowe życie, wpada w histerię; w thrillerze sci-fi Życie, którego nie było uparcie wierzy, że jej syn został uprowadzony przez obcych; w Ludzkich dzieciach wciela się w rebeliantkę o niespełnionym instynkcie macierzyńskim; w Kolorze zbrodni gra dzieciobójczynię, która próbuje przekonać policję, że jej syn zostało porwany, w Uwikłanych ma relację kazirodczą z synem. To trudne, wyczerpujące emocje, którym na ekranie aktorka poddaje się bez reszty. „Częściej płaczę poza planem” – tłumaczy jednak. „Rola często przytłacza mnie do tego stopnia, że sama szukam dla niej ujścia. Ale nie wracam z tym do domu. Jestem matką, nie mogę powiedzieć dziecku: »Mamusia nie może z tobą rozmawiać, bo cały dzień płakała«”.
fot. materiały prasowe
Najciekawszym, kulminacyjnym momentem tego okresu jej kariery wydaje się komediodramat pod wiele mówiącym tytułem The Kids Are All Right, którym Moore – gdyby tylko chciała – mogłaby odgrodzić się od dotychczasowych ról nieszczęśliwych matek. „Lubię tę postać, lubię tę historię” – przyznaje. Gra tam lesbijkę wychowującą dziecko ze sztucznego zapłodnienia, nie do końca szczęśliwą, ale potrafiącą czerpać przyjemność z tego, co oferuje jej życie. „Chciałabym, by prawdziwe życie było równie proste” – mówi. „Wyzwolić się od swojego wizerunku, żyć w oderwania od wielkich ekranowych emocji. Ale chyba podświadomie tego nie chcę, nie do końca potrafię”. I faktycznie, bo choć w Mapie gwiazd Davida Cronenberga, za którą dostała aktorską Złotą Palmę w Cannes czy dwóch częściach Kosogłosa, wieńczących sagę Igrzysk śmierci, Moore wciela się w postaci z odległego bieguna, to regularnie wraca do ról nieszczęśliwych matek lub, po prostu, nieszczęśliwych kobiet, biorących na barki ciężar całego świata. Ostatnio jej „specjalnością” stała się strata. I tak, na ekranie traciła już dziecko (Don Jon), męża (Plan Maggie) i świadomość (Motyl. Still Alice), nie szczędząc przy tym łez. To już jej specjalność. Wystarczy spojrzeć na zwiastun najnowszego filmu z jej udziałem – Suburbicon w reżyserii George'a Clooneya. Jej postać nader często widzimy tam w rozmazanym makijażu.
„Płacz przychodzi mi z łatwością. Jeszcze nie raz to zrobię. Ale jednocześnie nie robię tego na zawołanie. I potrafię poznać, gdy ktoś udaje!” – podsumowuje w jednym z wywiadów, po czym przytacza anegdotkę, kiedy niezadowolony syn próbował sprawić jej przykrość, płacząc. „Podpowiem ci coś.” – powiedziała mu wtedy. „Jeśli chcesz udawać, to przynajmniej zakryj twarz dłońmi. Mnie nie oszukasz! Dostałam za to cztery nominacje do Oscara!”.
Piotr Pluciński. Krytyk filmowy, publicysta. Prowadzi fanpage Pop Glitch.