Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, to rozmiar urządzenia. Sama konsola jest pudłem o pokaźnych gabarytach, wykonanym z czarnego, połyskującego plastiku (niestety zbierającego ślady "paluchów"). Jedynka wygląda całkiem estetycznie i ładnie. Mimo że nie uświadczymy tu żadnej designerskiej wirtuozerii, to prostota projektu pozwoli dumnie prezentować się w każdym gameroomie. Połowa górnej powierzchni obudowy pokryta jest otworami odprowadzającymi ciepło z konsoli (no cóż, widać, że lekcja, którą dały pierwsze, przegrzewające się serie X360, została odrobiona). Urządzenie pracuje praktycznie bezdźwięcznie, a najgłośniejszym elementem jest obracająca się w napędzie płyta. Pod kątem generowanego hałasu nie można Xboxowi One nic zarzucić.
W przeciwieństwie do PS4, konsola Microsoftu została wyposażona w zewnętrzny zasilacz, który może jest trochę mniejszy od używanego w poprzednim Xboksie, ale tylko niewiele. Jego gabaryty mogą nieco przerażać (szczególnie w dobie miniaturyzacji), ale stanowi on swoisty dowód na dążenie do zapewnienia jak najlepszej cyrkulacji powietrza wewnątrz urządzenia i tendencję do usuwania, a nie dodawania elementów do jednostki centralnej.
Zmniejszyły się natomiast rozmiary kontrolera Kinect. Pudełeczko z kamerką zajmuje zdecydowanie mniej miejsca i traci gdzieś nieco futurystyczny wygląd, zamieniając się w zwykły prostopadłościan. Kinect w Xbox One jednak zyskuje – teraz zapis obrazu odbywa się w rozdzielczości 1080p, kontroler może rejestrować do sześciu osób jednocześnie oraz, co bardzo istotne, dzięki wyposażeniu w czujnik podczerwieni pozwala na grę w całkowitej ciemności.
Bardzo fajnie działa obsługa głosem. Co prawda początki były trudne (konsola zupełnie nie przyjmowała poleceń), ale z czasem, po "nauczeniu się" sposobu wymowy, XOne radził sobie coraz lepiej. Komendy głosowe na pewno posłużą wszystkim leniuszkom, którym nie będzie chciało się wstawać z kanapy po np. pilota. Tak, po pilota, ponieważ Xbox One dysponując nie tylko wyjściem, ale i wejściem HDMI, będzie mógł zarządzać urządzeniami podłączonymi do konsoli, np. dekoderem telewizji cyfrowej, a nawet telewizorem. Obsługa głosowa dotyczy również samych funkcji maszynki – za pomocą poleceń urządzenie uruchomi płytę, przejdzie do podmenu, obsłuży przeglądarkę internetową. Nie muszę chyba dodawać, że aktualnie komendy wydawać należy po angielsku.
Kolejną ciekawą nowością, którą zaprezentował nowy Xbox, jest funkcja Snap, polegająca na wydzieleniu w prawej części ekranu miejsca na dodatkową aplikację. W praktyce przedstawia się to następująco: wyobraźmy sobie, że podczas grania przychodzi do nas połączenie na Skype. Dzięki funkcji Snap możemy porozmawiać przez komunikator, nie przerywając rozgrywki. W założeniu każda czynność na konsoli może być wykonywana równocześnie z inną. Muszę przyznać, że to rozwiązanie dość ciekawe, ale chyba najbardziej przydatne wydaje się być przy komunikatorze Skype właśnie. Oglądanie poprzez Snap filmu w małym okienku na dłuższą metę niekoniecznie musi należeć do najprzyjemniejszych doznań, ale może się czepiam. Główne wykorzystanie tej funkcji będzie zapewne odbywać się na zasadzie "sprawdzenia czegoś na szybko".
Interfejs/dashboard
Dashboard na pierwszy rzut oka nie zmienił się znacząco w stosunku do znanych z X360 czy Windowsa 8 kafli. Interfejs oparto na znanym z "okienek" Metro UI, a poruszanie się po nim jest dość wygodne. Nie obyło się naturalnie bez zmian. Całość podzielono na trzy elementy – Pins (przypięcia, czyli lista skrótów do ulubionych aplikacji), Home oraz Store. Słowo "aplikacje" staje się w przypadku Xbox One dość kluczowe – praktycznie wszystkie funkcje stanowią osobno instalowany programik. Odtwarzanie muzyki z płyty jest obsługiwane przez osobną aplikację, tak samo jak wyświetlanie filmu z DVD czy… lista achievementów. Przy tym elemencie na chwilę się zatrzymam. Nie sposób nie zauważyć pewnego skomplikowania, gdyż aby dostać się do listy swoich osiągnięć, trzeba się trochę namachać padem, ale nie stanowi to większego problemu i można się przyzwyczaić. Pewną niedogodnością (w mojej opinii) jest fakt, że nie dopatrzyłem się nigdzie możliwości ułożenia osiągnięć w listę znaną z X360. W zamian otrzymujemy olbrzymie kafle (po dwa na ekran), dzięki czemu przeglądanie zamienia się w ciągłe przewijanie strony. Obok achievementów pojawiły się też challenges, czyli wyzwania, które można wykonać w określonym czasie. Na przykład Dead Rising 3 poinformowało mnie, że zostało mi 5 dni na wyrżnięcie określonej (i przyznajmy szczerze - astronomicznej) liczby zombiaków. Za wprowadzeniem wyzwań stoi zapewne zachęcanie klientów, by kupowali gry w dniu premiery.
Joypad
Przyjrzyjmy się jeszcze samemu kontrolerowi. Pad dołączony do Xbox One nie stanowi żadnej rewolucji, a raczej jest kontynuatorem (czy też rozwinięciem) joypada znanego z Xboxa 360. Ten sam sposób rozmieszczenia przycisków, niesymetrycznie rozstawione gałki i Guide Button nie pozostawiają złudzeń, że jest to młodszy brat znajomego kontrolera. Inżynierowie z Redmond wprowadzili jednak szereg zmian, które pozornie nie rzucają się w oczy, ale wychodzą już w pierwszych chwilach obcowania z nowym padem. Przyciski Start i Select zostały zastąpione przyciskami Menu i View. Guide Button (umiejscowiony bardzo wysoko) powoduje zatrzymanie aktualnie wykonywanej funkcji (np. gry lub filmu) i powrót do zakładki Home na dashboardzie. Bardzo fajną rzeczą jest możliwość kontynuowania zamrożonej w ten sposób gry bez konieczności zapisywania jej stanu, wychodzenia do menu itp.
Wracając jednak do pada - w zauważalny (wyczuwalny) sposób zmniejszył się obwód gałek analogowych. Na szczęście perforowana powierzchnia krawędzi zapewnia pełen komfort grania oraz pewność, że palce nie będą się ześlizgiwać. Spusty są nieco szersze i miałem wrażenie, że stawiają trochę większy opór w stosunku do swojego odpowiednika z poprzedniego Xboxa. Triggery wyposażono w dodatkowe silniczki powodujące wibracje pod palcami niezależne od drgań samego kontrolera. Funkcja ta jest naprawdę miłym dodatkiem i urozmaiceniem gier. Bumpery są również nieco większe i szersze, ale posiadają pewien mankament, a mianowicie mają martwy punkt na samej górze, choć trzeba tu zaznaczyć, że ów punkt z niewiadomych przyczyn uwidacznia się tylko przy niektórych grach – podczas rozgrywki w Ryse: Son of Rome nie zauważyłem go w ogóle, a do szewskiej pasji doprowadzał mnie w takcie meczu w FIFA 14. Podejrzewam, że w zależności od gry i obłożenia przycisków, których używa się w niej najczęściej, inaczej trzyma się pada. Stąd wniosek, że część osób może tego w ogóle nie zauważyć, a inne będą przeklinać wniebogłosy. Krzyżak w nowym padzie został nareszcie poprawiony - dumnie wystaje ponad powierzchnię obudowy i w porównaniu do poprzednika korzystanie z niego nie jest mordęgą, a wręcz przeciwnie.
Pad jako całość sprawia wrażenie bardziej masywnego, ale dobrze leżącego w dłoni kontrolera. Zniknął wyciągany od spodu pojemnik na baterie, które w nowym joypadzie schowały się we wnętrzu urządzenia, zostawiając więcej miejsca na palce. Ogólny, pozytywny odbiór psuje nieco wrażenie "ruchliwości" obudowy. Po mocniejszym objęciu miałem wrażenie, że łączenia nie za dobrze na siebie nachodzą, powodując "pływanie" całości konstrukcji.
Gry
A co z grami? Udało mi się zagrać w cztery pozycje, z czego trzy stanowią tytuły ekskluzywne dla Xbox One.
Pierwszą z nich było Ryse: Son of Rome, slasher w klimatach starożytnego Rzymu. Pomimo braku skomplikowanej mechaniki walki (do dyspozycji mamy cios tarczą, blok, cios mieczem i odskok) gra ta przytrzymała mnie przy konsoli najdłużej. Jest brutalna i krwawa; wszystkie pojedynki możemy zakończyć efektowną egzekucją przeciwnika, nierzadko połączoną z odrąbywaniem kończyn, podrzynaniem gardeł itp. Choć po pewnym czasie powtarzalność egzekucji, które przeistaczają się w symfonię QTE, i mechanika walki mogą wydać się nużące, to fabuła nie pozwala odejść od ekranu. Jeśli dodamy do tego fenomenalną oprawę graficzną, drobiazgowość wykonania każdego elementu (ach, te ruchome łączenia na zbroi bohatera i grymasy bólu na twarzach rozpruwanych przeciwników), wychodzi nam naprawdę fajna i ciekawa rąbanka pokazująca możliwości nowej konsoli.
Nie obyło się naturalnie bez kolejnej części flagowych wyścigów Microsoftu. Piąta "Forza" to przede wszystkim uczta dla oczu. Auta wykonane są z taką dbałością o szczegóły, że do pełnego wbicia w ziemię brakuje tylko zapachu benzyny emitowanego przez konsolę. Detale są dopracowane do granic możliwości – faktury tkanin i obić wewnątrz samochodów różnią się od siebie i prawie można je dotknąć przez ekran, światła delikatnie obejmują każdy łuk i krzywiznę konstrukcji auta, w szybie odbijają się zegary, a przy odpowiednim kącie padania światła widać w nich nawet kierowcę. Bardzo fajnym elementem jest driveatar, czyli wirtualne odwzorowanie kierowcy, które podczas naszej nieobecności bierze udział w innych wyścigach, zdobywając dla nas punkty doświadczenia i pieniądze. Tak, przy każdej rozgrywce ścigamy się z innymi ludźmi (ich driveatarami), tak więc każdy z nich może prezentować inny model jazdy. Ciekawostką na pewno jest fakt, że zmiany klas pojazdów komentuje niejaki Jeremy Clarkson, znany z ciętego języka i komentarzy prezenter programu "Top Gear".
Nowa odsłona xboxowych zombiaków nie robi specjalnego wrażenia - poza jedną rzeczą. Ilości gnijących przeciwników poruszające się na ekranie idą w setki, jeśli nie tysiące. Ogromna ich liczba nawet na chwilę nie wpływa na płynność animacji, co robi niemałe wrażenie. Poza tym jednak to gra bazująca na rozwiązaniach wypracowanych w poprzednich częściach sagi. Nadal łączymy przedmioty w coraz wymyślniejsze i cudaczniejsze formy uzbrojenia; nadal rąbiemy i masakrujemy zombiaki coraz egzotyczniejszym "orężem", jak choćby sztangami, walizkami, plecakami, widłami, kołpakami samochodowymi itp. Dead Rising 3 na pierwszy rzut oka wydaje się być najgorzej wykonaną produkcją z przedstawionej czwórki. Po rozpoczęciu gry zauważyłem rozłażące się tekstury, ale było to chwilowe, więc w sumie można by tę sprawę przemilczeć. Bardzo fajną sprawą okazało się natomiast wykorzystanie Kinecta - dzięki komendom głosowym można zwracać uwagę truposzy i zwabiać ich tym samym w pułapki.
Do testów dostarczono również grę FIFA 14, ale ta wersja nie różni się w żaden sposób od proponowanej na poprzednie generacje, a poza tym zdążyłem zagrać tylko dwa mecze, więc nie ma się specjalnie o czym rozpisywać.
Każda z gier na nowym Xboksie wymaga instalacji i jest to element, który wypada słabo. Rozchodzi się tu głównie o czas wymagany na załadowanie potrzebnych plików do systemu i uruchomienie gry. Sytuacji nie ratuje nawet fakt, że Xbox One umożliwia rozpoczęcie zabawy po skopiowaniu na dysk zaledwie części plików. Na odpalenie Dead Rising 3 czekałem 20 minut, po których gra łaskawie wystartowała przy 30% postępu instalacji. Dzięki Bogu, że nie trzeba czekać, aż pasek dobije do 100%, ale niestety o znanym z poprzedniej generacji "wkładasz płytę i grasz" można zapomnieć.
Zdaję sobie sprawę, że kilkugodzinna zabawa nową konsolą nie pozwoliła nawet na powierzchowne sprawdzenie wszystkich jej możliwości, nie traktujcie więc tego tekstu jako recenzji. To raczej pierwszy rzut oka na nowego Xboxa. Nie odpowiem na pytanie, czy warto go kupić (ani tym bardziej, czy jest w jakiś sposób lepszy od PS4). Wrażenie, jakie zrobiła na mnie konsola, jest raczej pozytywne. Nie należy jednak zapominać, że w samym założeniu Jedynka ma być multimedialnym kombajnem dla całej rodziny, a więc będzie warta tyle, ile (i jakich) usług sieciowych oraz multimedialnych zaoferuje polskim użytkownikom. Obecnie nie znamy żadnych informacji ani o tym, jak będzie wyglądać rynek usług Live w Polsce, ani nawet daty premiery w naszym kraju, zatem z ocenami wstrzymamy się do momentu debiutu nowej konsoli Microsoftu nad Wisłą.