Detektyw Murdoch wraca z nowymi zagadkami kryminalnymi w 14. sezonie, który 5 kwietnia będzie miał swoją premierę na kanale Epic Drama. Z tej okazji spotkaliśmy się wirtualnie z Yannickiem Bissonem grającym główną rolę w tej produkcji, by porozmawiać z nim o tym, czy serial skrywa przed nim jeszcze jakieś tajemnice, oraz o tym, jak w czasie pandemii zmieniły się przyzwyczajenia widzów.
DAWID MUSZYŃSKI: Detektyw Murdoch wraca właśnie z 14. sezonem. To naprawdę imponująca liczba. Jak to jest grać główną rolę w jednym serialu przez tyle lat? Czy to wciąż jest dla ciebie wyzwanie aktorskie?YANNICK BISSON: 14 lat to faktycznie długo. Na szczęście mamy świetnych scenarzystów, dzięki którym powrót na plan jest dla mnie zawsze wielką przygodą i przyjemnością. Ich pomysłowość jest zaskakująca. Z fascynacją obserwuję, co są w stanie jeszcze z tego serialu wycisnąć. Dzięki nim jestem przekonany, że jeszcze długo będziemy ten serial tworzyć, bo jak po 14 sezonach mają takie pomysły, to znaczy, że się dopiero rozkręcają. Choć muszę przyznać, że historia nam pomaga, bo przecież wszystkie odcinki są inspirowane jakimiś historycznymi wydarzeniami.
Odpowiadając na twoje pytanie - tak, wciąż jest to dla mnie wyzwanie. Mam to szczęście, że czuję ten serial i postać, a wiem, że nie zawsze tak się dzieje. Jest wielu aktorów przez lata grających w produkcjach, których nie lubią, ale muszą to robić, bo to ich praca i chcą utrzymać swoje rodziny. Zdarza się też tak, że zagramy w czymś naprawdę wartościowym, ale nikt tego praktycznie nie obejrzy, bo dana produkcja nie zdobędzie odpowiedniej dystrybucji. W tym zawodzie wcale nie jest tak łatwo o stałą, dobrze płatną pracę. Tylko garstka z nas może wybierać w przeróżnych propozycjach.
Czyli wyciskasz z tego serialu, ile się da?
Tak jest. To na tym planie podglądałem reżyserów i uczyłem się tego fachu, by wreszcie spróbować wyreżyserować kilka odcinków. Nareszcie mi się to udało. To dla mnie zupełnie nowe doświadczanie i sposób na to, by jeszcze lepiej wpłynąć na produkcję tego serialu.
Powiem ci jednak, że nie było to łatwe, bo gdy już się zdecydowałem i przyszła kolej na realizację odcinków ze mną na fotelu reżysera, to wybuchła pandemia. Byłem przerażony, ale nie wycofałem się i postanowiłem nawet wywiązać się z tego zadania w reżimie sanitarnym.
Ale nie obawiasz się, że grając jednego bohatera przez 14 lat, sam wskakujesz do szufladki?
Obawiam się. Mało tego, jak każdy aktor popadam czasami w paranoję, czy gdy ten serial się skończy, ktoś jeszcze będzie chciał mnie zatrudnić. Ale są też pewne pozytywne strony. Dzięki tej produkcji miałem możliwość rozwijania się także w innych dziedzinach. Zacząłem sam tworzyć. Produkuję obecnie film świąteczny, w którym też gram. Staram się wybierać role, które są diametralnie różne od Murdocha. Nie tak dawno brałem udział chociażby w programie dziecięcym, który zdobył kilka nagród.
Zastanawiam się, jak pandemia wpłynęła na twoją pracę? Jako producent na pewno zauważyłeś, że koszty powstawania filmów i seriali poszybowały w górę ze względu na wprowadzone restrykcje sanitarne, dystrybucja kinowa i festiwalowa bardzo się skurczyła…
Paradoksalnie nas te problemy z dystrybucją nie dotknęły, ponieważ tworzymy kontent, który teraz na całym świecie jest niezmiernie pożądany. Wiele wytwórni nie wie, co ludzie będą chcieli oglądać za pół roku czy za rok, bo nie wiemy, w jakim punkcie będzie nasz świat, dlatego idziemy w tak zwane pewniaki. Od jakiegoś czasu tworzymy jedynie filmy świąteczne z ciepłym pozytywnym przesłaniem albo komedie romantyczne. Na te gatunki zawsze jest popyt, bo ludzie chcą oglądać pozytywne historie. Potrzebują nadziei, a te filmy zawsze ją dają. To leży w ich DNA.
Co ciekawe, znacznie zmalała liczba produkcji science fiction, bo mało kto chce oglądać dwóch białych gości strzelających do siebie z pistoletów laserowych. Ludzie obecnie szukają w telewizji czy na serwisach streamingowych trochę innych treści.
Aż tak zmieniły się wymagania widzów?
Tak wynika z moich obserwacji. Tak duże przesunięcie na przykład Diuny, która miała mieć premierę w grudniu zeszłego roku, jest moim zdaniem właśnie tym spowodowane. Ludzie teraz zupełnie inaczej podeszliby do tej historii i by ich tak nie zachwyciła.
Z drugiej strony widzimy, że niektóre projekty dzięki pandemii dostają zielone światło. Najlepszym przykładem jest Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera, którą WB uwolniło tylko dlatego, że potrzebowali dużego hitu na swojej platformie w momencie, gdy kina są zamknięta.
To prawda. Poza tym w kinie nie puszczano by wersji 4-godzinnej, więc znów byłyby dyskusje, co zostało wycięte i jak bardzo zmieniło to odbiór całego filmu względem oryginalnej wizji reżysera.
Do tego nagle uwaga skupia się na innych, bardziej ludzkich historiach, jak choćby Billie Holiday. Mało kto na świecie wiedział, jak ta artystka była prześladowana przez służby państwowe. Dzięki pandemii i temu, że w kinach nie ma tylu produkcji o superbohaterach, nagle zrobiło się miejsce dla takich prawdziwych herosów. I widzowie to dostrzegli.
A czy pandemia mocno wpłynęła na Detektywa Murdocha?
W tym sezonie powstało mniej odcinków przez to, że część budżetu została przeznaczona na wdrożenie procedur antypandemicznych.
Sam scenariusz na tym nie ucierpiał?
Oczywiście, że ucierpiał. Po pierwsze znacznie została zredukowana liczba statystów. Zaczęliśmy też ich bardziej rotować. Jest też mniej bezpośredniej czułości pomiędzy naszymi bohaterami, np. mniej pocałunków. Do tego też do niezbędnego minimum została ograniczona liczba scen kręconych na zewnątrz. Musisz wiedzieć, że za każdym razem, gdy kręcimy poza studiem, nasza ekipa musi być dwa razy większa. Musimy mieć więcej elektryków, scenarzystów, osób od kostiumów, gastronomii itp. Tak więc większość tego sezonu jest kręcona w studiu.