Mam wrażenie, że rok 2023 był bardzo łaskawy dla wszystkich miłośników popkultury. Praktycznie każdego miesiąca na rynek trafiały interesujące filmy, seriale, gry czy książki, choć nie brakowało też pozycji, z którymi nadaremnie wiązano duże oczekiwania. W związku z tym przygotowanie tekstu o zachwytach i rozczarowaniach ostatnich miesięcy w taki sposób, by nie była to  ściana tekstu i suchych informacji, okazało się sporym wyzwaniem. Postanowiłem więc dokonać mocnej selekcji i wybrać jedynie po trzy rzeczy, które w popkulturze najbardziej mnie zachwyciły (lub zaskoczyły) i wręcz przeciwnie – bardzo mnie rozczarowały. 

Zachwyty

Cyberpunk 2077 

Cyberpunk 2077 w momencie premiery w grudniu 2020 roku wyraźnie podzielił odbiorców. Duża część graczy (zwłaszcza tych na PC) chwaliła produkcję CD Projekt RED, podczas gdy inni mieli zdecydowanie mniej szczęścia i nie mogli cieszyć się rozgrywką. Ja niestety znalazłem się w tej drugiej grupie. Najpierw podchodziłem do tego tytułu na PlayStation 4, a później na PS5, jeszcze bez next-genowej aktualizacji. W obu przypadkach musiałem zmagać się z błędami i regularnym wyrzucaniem z gry, więc po pewnym czasie powiedziałem "dość!". Stwierdziłem, że poczekam na większe aktualizacje. Teraz, po 3 latach od premiery, Cyberpunk 2077 to już zupełnie inny tytuł. Nie tylko wyeliminowano zdecydowaną większość błędów, ale też wprowadzono dodatkową zawartość – zarówno darmową, jak i płatną (Widmo Wolności). A gdy wydawało się, że rozwój gry się zakończył, to twórcy... niespodziewanie zaskoczyli kolejną dużą aktualizacją. Dodano w niej między innymi metro, które fani wypominali twórcom praktycznie od samej premiery. Oby więcej takich niespodzianek! 

Baldur's Gate 3

Umówmy się – ten tytuł po prostu musiał pojawić się w tym zestawieniu. Chociaż sam spędziłem dopiero około 30 godzin w tym świecie i mam świadomość, że zobaczyłem jedynie niewielki wycinek tego, co przygotował zespół Larian Studios, to już na tym etapie jestem pod gigantycznym wrażeniem. Historia wciąga od samego początku – świat jest ogromny i zróżnicowany, a bohaterowie tak interesujący, że mam problem z wybraniem tylko czwórki do swojej drużyny. Na dodatek rozgrywka zaskakuje mnie na każdym kroku – jeśli coś na logikę powinno zadziałać, to najprawdopodobniej zadziała. To zaś pozwala na radzenie sobie z wyzwaniami na różne sposoby i w połączeniu z naprawdę wieloma wyborami moralnymi sprawia, że jest tu potencjał na wiele podejść.  Muszę jednak przyznać, że z BG3 po części wiąże się też pewne rozczarowanie. Ten gamingowy kolos dobitnie uświadomił mi, jak trudno jest mi znaleźć wolny czas na rozkoszowanie się tak dużym i angażującym tytułem. No cóż, to chyba idealna okazja, by w postanowienia noworoczne wpleść naukę lepszej organizacji czasu. 

Fortnite

Od niemal samego początku podziwiałem grę Fortnite za to, że była największym popkulturowym crossoverem, ale wydawało mi się, że sam nigdy się nie wciągnę w dzieło Epic Games. Powód był prosty – nie przepadam za sieciowymi strzelankami, zwłaszcza tymi z gatunku battle royale. Gdy niedawno zapowiedziano Fortnite Festival, LEGO Fortnite i Rocket Racing, podchodziłem do tego raczej sceptycznie. Wydawało mi się, że będą to jedynie typowe zapchajdziury, które zainteresują graczy przez kilka dni, a później zostaną porzucone lub usunięte. Bardzo się myliłem! To rzeczywiście pełnoprawne produkcje. Na dodatek są one bardzo grywalne i cieszą się ogromnym zainteresowaniem – przyciągają setki tysięcy osób każdego dnia.  Na ogromne brawa zasługuje też to, w jaki sposób Epic Games zintegrowało je z Fortnite. Gracze mogą zdobywać punkty doświadczenia do przepustki sezonowej w każdym z trybów, a zawartość jest między nimi współdzielona. Zdobyte skórki czy przedmioty kosmetyczne możecie wykorzystać zarówno podczas sieciowych zmagań z innymi, jak i w trakcie wyścigów i popisów na scenie. Jest w tym także ogromny, wręcz nieograniczony potencjał na dalszy rozwój. Po cichu liczę, że Fortnite Festival przyczyni się do wskrzeszenia gier muzycznych, bo dopiero niedawno uświadomiłem sobie, jak bardzo brakowało mi w ostatnich latach Guitar Hero czy Rock Banda

Rozczarowania

Redfall

W Redfall miałem okazję zagrać przed premierą na pokazie zorganizowanym w Warszawie i... bawiłem się bardzo dobrze. Ograłem mniej więcej dwugodzinny fragment rozgrywki solo, wykonałem kilka misji, zwiedziłem parę dzielnic i pokonałem dziesiątki wampirów. Podobały mi się wrażenia towarzyszące strzelaniu i system walki, który łączył broń palną z umiejętnościami bohaterów. Do domu wróciłem podekscytowany i – mimo wcześniejszych zerowych oczekiwań – wrzuciłem ten tytuł na swoją listę życzeń.  Niestety w pełnej wersji trudno było mi dostrzec jakiekolwiek zalety. Te dwie godziny z pokazu prasowego rozciągnięto do godzin kilkunastu, bo cała zabawa wyglądała praktycznie tak samo i szybko stawała się monotonna. Całość była pełna irytujących błędów. Na domiar złego zawiodła optymalizacja – granie na PC i konsoli Xbox Series S pozostawiało wiele do życzenia. Z czasem doczekaliśmy się co prawda aktualizacji, po której dałem Redfallowi kolejną szansę, ale nawet po poprawkach trudno uznać tę grę za coś więcej niż typowego "średniaka". 

Castlevania: Nocturne

Metallica skończyła się na Kill'em All, a animowana Castlevania na Drakuli – mniej więcej takie słowa chodzą mi po głowie, gdy wspominam pierwszy sezon Nocturne. Nie zrozumcie mnie źle – to nie był zły serial! W swojej recenzji wystawiłem mu ocenę 7/10, a podczas seansu bawiłem się całkiem nieźle. A jednak zaliczam go do rozczarowań, bo oczekiwania miałem znacznie, znacznie większe. Dość powiedzieć, że po kilku miesiącach od premiery pamiętam tylko dwie sceny, podczas gdy z poprzedniego serialu przypominam sobie znacznie więcej (a przecież oglądałem go wcześniej).  Pierwszy sezon oryginalnej Castlevanii był w moim odczuciu zdecydowanie ciekawszy, bo miał atrakcyjniejszych bohaterów i antagonistów – m.in. rewelacyjnego Drakulę. Poza tym odniosłem wrażenie, że w czterech krótkich odcinkach działo się znacznie więcej niż w ośmiu epizodach Nocturne. Mimo wszystko nie skreślam twórców. Liczę, że najlepsze dopiero przed nami. 

Ragnarok, sezon 3 

Ragnarok przez długi czas znajdował się na mojej netfliksowej liście, ale dopiero w tym roku znalazłem czas na nadrobienie zaległości. Pierwszy sezon obejrzałem w jeden wieczór i czułem się zaintrygowany. Pomimo pewnych głupotek w bardzo udany sposób połączono tam współczesną historię z wątkami mitologicznymi i ekologicznymi. Drugi sezon był już wyraźnie słabszy, ale nadal dało się oglądać go (w większości) bez zgrzytania zębami. Jednak to, co wydarzyło się w finale 3. serii, to moim zdaniem jedno z największych serialowych nieporozumień w historii. Nie chcę rzucać spojlerami, bo może ktoś zdecyduje się na seans (moim zdaniem nie warto). Dodam jednak, że poczułem się oszukany, a napisy końcowe oglądałem ze świadomością, że zmarnowałem około 20 godzin. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj