Aneta Jadowska jest polską pisarką fantastyki i doktorem nauk humanistycznych w dziedzinie literaturoznawstwa. Serca czytelników zdobywa jej seria o Dorze Wilk - byłej policjantce, a obecnie wiedźmie (i nie tylko) pilnującej porządku na granicy realnego i magicznego Torunia.
TOMASZ SKUPIEŃ: Na jakim materiale do opisywania woli Pani bardziej pracować: magii czy realności?
ANETA JADOWSKA: Lubię to sobie wymieszać. Sama realność i opowiadania niefantastyczne, które kiedyś pisałam, mają to do siebie, że są dosyć przygnębiające i depresyjne. Mam wrażenie, że magia dodaje tego, co lubię najbardziej: humoru i fantastyki.
Jakimi narzędziami najłatwiej "obrabiać" te dwie rzeczywistości?
- Lubię łączyć rzeczy, które uważam za atrakcyjne. Magia i rzeczywistość wydają mi się najciekawsze, jeżeli dodam do nich intrygę kryminalną czy dużą dozę przygody. A sednem są relacje międzyludzkie i fabuła, która nakręca całą rzeczywistość. Nie przepadam za książkami, w których samo tworzenie świata i prezentacja, jak to fantastyczną wyobraźnię posiada autor, ma czytelnikowi wystarczyć. Ja chcę go wciągnąć w mój świat, ale tak, by jak najlepiej się bawił.
Zatem jak wygląda dzień twórcy?
- Niestety nie wygląda tak atrakcyjnie jak żywot Hanka Moody'ego. (śmiech) Obywam się bez imprezowania, dragów i młodocianych nimfetek tudzież ich męskich odpowiedników. Jeżeli piszę powieść, to faktycznie ją piszę - pracuję po kilkanaście godzin dziennie, dużo czasu spędzam na przygotowaniach do samego procesu pisania, czyli kwerendach, czytaniu tekstów źródłowych. Potem je wplatam tak, aby nie było widać, że za tym stała solidna robota. Żeby nie stracić lekkości. Poza tym mnóstwo czytam, oglądam wiele seriali, żeby nie wyszło na to, że tylko "pracuję jak w kamieniołomie".
Ale czy przy pisaniu powieści musi panować rygor?
- Tak. To jest zasada, którą powtarzał mój pierwszy promotor i jedna z tych, które sobie przyswoiłam. Po prostu przychodzi moment, że trzeba się "wziąć za mordę" i pracować. Przy całej przyjemności, jaką daje mi pisanie - jest to także ciężka praca. Kuba Ćwiek na naszym wspólnym panelu o żywocie pisarskim na Krakonie powiedział, że im dłuższa przerwa w pisaniu, tym trudniej się potem za nie zabrać. Bez rygoru nie ma możliwości stworzenia powieści, cyklu powieściowego czy nawet opowiadania. Dlatego staram się trzymać jak najkrótsze przerwy pomiędzy tworzeniem poszczególnych rzeczy, żeby nie wyjść z pewnego rytmu.
Jak Pani zbiera siły w tym czasie wolnym/między pisaniem? Czy w tym zawodzie można mówić w ogóle o czasie wolnym?
- Chyba nie bardzo. Nawet jeżeli nie piszę, to jakaś część mózgu zawsze przerabia, obrabia, notuje wydarzenia czy strzępki, które gdzieś do mnie docierają - z tego co czytam, oglądam, z otoczenia. Gdzieś tam ten proces tworzenia cały czas przebiega. I jak przychodzi do pisania, to nie ma "bólu", patrzenia na migający kursor i białą stronę.
[image-browser playlist="589924" suggest=""]©Fabryka Słów 2012
A czy w tym czasie wolnym jest ktoś lub coś, kogo/czego fanką Pani jest?
- Jestem zawodową fanką. Jest tak wiele rzeczy, które szczerze lubię i z którymi spędzam czas. Czy to będą książki, czy to seriale, czy filmy, czy wędrówki typu łazikowanie. Jestem "typem", któremu bardzo dobrze się myśli, kiedy łazi. Więc łażę po swoich okolicznych lasach i nabrzeżu Wisły. Co do fandomów, nawet jeżeli wcześniej nie czułam się członkiem konkretnego, to jednocześnie mogłam się identyfikować z kilkunastoma - takimi, z którymi łączy mnie wspólna pasja, zainteresowanie. W tym momencie najbardziej udzielam się w społeczności Browncoats of Poland, czyli fandomie zbudowanym wokół serialu Firefly. Ale oczywiście są też grupy skupione wokół innych seriali, jak Supernatural, Sherlock, Hannibal czy True Blood - one mogą liczyć na moje liczne komentarze.
Pani jest fanką, ale też ma swoich fanów. Jakie to uczucie? Czy świat inaczej wygląda z takiej perspektywy?
- Szczerze mówiąc nie. Nigdy nie stawiałam siebie na jakimś podwyższeniu ani nie oddzielałam się od moich fanów jako "bóstwo" czy "element centralny tego świata". Bardzo cieszę się z tego, że wokół tej serii i mojego pisania gromadzą się ludzie, którym się podoba i są zaangażowani. Mają potrzebę, by komentować, dyskutować o bohaterach, wskazywać, co zrobiłam dobrze albo źle. I co powinnam zrobić, ale jeszcze tego nie zrobiłam. Oczywiście, jak to fani, mają swoje wyobrażenie na temat tego, co powinnam absolutnie koniecznie umieścić w swoich książkach. Traktuję to jako dobrą zabawę. Jestem dla nich takim człowiekiem, jakim ja chciałabym, jako fan, by osoby, których jestem fanką, były. Czyli dosyć otwarta, nie trzymam dystansu.
Wspominała Pani o serialach. Jakie by Pani poleciła?
- Jestem w tym momencie sierotą po Hannibalu i nie mogę się doczekać drugiego sezonu. Moim zdaniem to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Zresztą pisałam dla Hataka mały felieton, dlaczego kocham Hannibala i Firefly. Obecnie ekscytuję się, podobnie jak wielu fanów Czystej krwi, finałowym sezonem. Bardzo jestem ciekawa, jak zostanie zakończony i czy twórcy wybrną z paru rzeczy, które nie bardzo mi się w ostatniej serii podobały. Przedostatni odcinek i pamiętne "I love you" Jasona Stackhouse'a uważam za perełkę, ale sam serial, niestety, ma tendencję spadkową i ze sporym niepokojem przyglądam się, jak dryfuje w kierunku czegoś dziwnego. Mam nadzieję, że nie zepsują go do końca, bo szkoda wspomnień kilku pierwszych naprawdę fajnych i świeżych sezonów. Mam też nadzieję, że nie pożegnamy się z Erikiem Northmanem, ponieważ jestem wielką fanką tego bohatera i aktora, który go gra. [Spoiler]Spoiler alert - tak, nie wierzę, że mogli zrobić coś tak głupiego w finale sezonu, w takich chwilach jak wielu fanów snuję fantazje o skrzywdzeniu Alana Balla.[/spoiler]
Fani Sherlocka też mają mnie w swoich szeregach, więc czekam na nową odsłonę serialu. Bardzo lubię wszystkie produkcje "sherlockowe", ale muszę przyznać, że ta podbiła mnie całkowicie. Chociaż Elementary mogło liczyć, że oglądałam każdy odcinek. I w przeciwieństwie do dogmatycznych fanów, uważam, że była to całkiem dobra rozrywka. Zaś żeński Watson zupełnie mi nie przeszkadzał. Oglądam też mnóstwo seriali policyjnych i detektywistycznych. Mam takie, którym jestem wierna od wielu sezonów (jak Castle) i takie, które wciągają mnie na kilka odcinków czy sezonów, a potem idę dalej szukać rozrywki w innym barze. Czasami potrafię się wciągnąć w coś zupełnie zaskakującego mnie samą. Na przykład mam jakąś dziwną słabość do kowbojów, więc kończę na kilka wieczorów przyklejona do serialu w stylu western. To chyba wynik dzieciństwa z Clintem Eastwoodem czy Johnem Waynem. I oczywiście skutek uboczny Firefly.
- Nie oglądam Gry o tron!
[image-browser playlist="589925" suggest=""]©Fabryka Słów 2012
Jak to?
- Mam wśród swoich przyjaciół ogromnych fanów dwóch seriali: Doktora Who i Gry o tron. I nie są w stanie zrozumieć, jak to się stało, że jestem odporna na urok obu produkcji. Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o Grę o tron, to postanowiłam przeczytać książki, kiedy już wszystkie będą wydane. Nie przepadam za seriami, które ciągną się bardzo długo - jestem niecierpliwym czytelnikiem. Lubię dostać większą dawkę - a kilka lat oczekiwań na kolejne tomy to na mój dosyć choleryczny charakter zbyt wiele. Obejrzenie teraz serialu sprawiłoby, że miałabym intensywnie zaspoilerowaną książkę. Więc trzymam się. Ale oczywiście i tak mam wiele spoilerów - co jaki czas ktoś ze znajomych, na przykład Tess, czyli moja menedżerka, pisze mi "gdybyś wiedziała, co się wydarzyło w tym ostatnim odcinku". Poza tym uczestnicząc w popkulturze i w Internecie nie można nie być świadomym tego, co się dzieje w ostatnich odcinkach. Nawet jeżeli nie ogląda się Gry o tron, to wie się, jak wyglądały Krwawe Gody i jak bardzo wszyscy to przeżywali.
Fakt, wystąpiła bardzo silna reakcja Internetu na to zdarzenie.
- Tak, "bardzo silna" to jest delikatne ujęcie sprawy. (śmiech) Więc nawet jeżeli nie jestem fanką, to oczywiście zostałam już wciągnięta przez ten wir popkultury: wiedzy na temat kim są Starkowie, kim są Lannisterowie i komu kibicować, a komu nie. Ale przynajmniej na razie nie oglądam, jeszcze trzymam się tego twardego postanowienia. Co do Doktora Who, obejrzenie trzech ostatnich sezonów bez obejrzenia wcześniejszych wydaje mi się trochę bez sensu, a ponieważ nie mam czasu na nadrobienie 50 lat produkcji…
Faktycznie, jest tego sporo.
- No niestety. Chociaż uważam, że trzej ostatni Doktorzy są warci tego, aby wcześniej czy później zasiąść do tego serialu. Kwestia tylko, kiedy będę miała wystarczająco dużo czasu. Albo wystarczająco długo potrwa pisarska blokada i będę potrzebowała czegoś dla rozproszenia martwienia się o to, że nie piszę.
A jak to Pani widzi u nas, w Polsce, jeśli chodzi o porządne seriale i filmy fantastyczne?
- Wydaje mi się, że na obecną dekadę to nie jest możliwe z kilku powodów. Po pierwsze, jeżeli w przemyśle filmowym są pieniądze, to są one ładowane w seriale TVN-owskie czy im podobne. Nie wiem, czy producenci nie doceniają tej bazy potencjalnych oglądaczy seriali fantastycznych, czy też może klęski takich seriali, jak Wiedźmin udowodniły im, że tego nie da się zrobić. Jeśli chodzi o filmy, to z jednej strony jest Staszek Mąderek, który ma ten swój cudowny, wielki i maksymalnie szalony plan zrobienia porządnego filmu scince-fiction w Polsce. Ale też wiem bardzo dobrze, jakie ma problemy z finansowaniem całego przedsięwzięcia i jak niełatwo jest pewne rzeczy przeskoczyć. Więc nie wydaje mi się, żeby w najbliższym dziesięcioleciu mógł powstać porządny, polski serial fantastyczny. To nie tak, że brakuje nam utalentowanych ludzi, którzy mogliby to zrobić. Ale mam wrażenie, że nie ma woli i pieniędzy.
[image-browser playlist="589926" suggest=""]
©Fabryka Słów 2013
A czy w przyszłości chciałaby Pani zobaczyć przygody Dory w formie serialu albo filmu?
- Fajnie byłoby zobaczyć serial - ze względu na to, że jest to już bardzo rozbudowana historia. Oczywiście cudownie byłoby, gdyby to nie była produkcja polska tylko HBO. Wtedy mogłabym się spodziewać totalnego szaleństwa i wodotrysków. Być może sama nie rozpoznałabym swojego dzieła, bo HBO potrafi zrobić coś kapitalnego nawet z czegoś, po czym się tego nie spodziewałam. Tutaj True Blood jest znakomitym przykładem - jak z niezbyt interesujących dla mnie książek zrobić naprawdę rewelacyjny serial. Więc co dopiero mogliby zrobić z, powiem nieskromnie, porządnej książki.
Kogo by Pani widziała w rolach głównych? I dlaczego nie byłby to Tomasz Karolak?
- Gdyby do tego doszło, to nie mam takiej typowej obsady. Kiedy wymyślam moje postacie, czasami mam jakieś zdjęcia różnych aktorów jako wzór - żebym widziała, kogo opisuję. Lecz to są raczej rzadkie przypadki. Ale choćbym nie wiem jak się starała, trudno mi sobie wyobrazić, kogo mógłby w moich książkach grać Tomek Karolak, Borys Szyc czy tak zwana "złota piątka". Ze względu na wzrost Tomasz Kot mógłby się gdzieś załapać do obsady anielsko-diabelskiej, bo standardowo ta część moich bohaterów jest słusznego wzrostu. Ale jest dość irytująca tendencja, by obsadzać popularnych aktorów nawet w rolach, do których zupełnie się nie nadają, tylko po to, by mieć "gorące nazwisko na afiszu".
Mam więc nadzieję, że jeśli dojdzie do realizacji takiego serialu, to popularność Tomasza Karolaka czy Borysa Szyca będzie już dawno skończona. Chyba że dostaną jakieś naprawdę przerysowane role postaci, z których inni bohaterowie mają sporo ubawu. Mam w czwartym tomie, nad którego redakcją siedzę, przezabawną postać Jean-Marka, czyli takiego skrajnie przerysowanego wampira, który całkiem na serio bierze całą tę stylizację, otoczkę à la Dracula. Wyobrażam sobie, że to jest rola, w której Karolak mógłby osiągnąć element komiczny. Nawet ze swoimi zdolnościami aktorskimi.