Jedna z najsłynniejszych serii imprintu DC wreszcie w komplecie po polsku. Jak wypada 100 naboi po lekturze całości historii?
W
100 naboi nie wchodzi się łatwo, pierwsza historia w zbiorze z Dizzy w roli głównej ma dosyć skomplikowaną historię, pełną niedomówień i dopiero kolejne rozdania
Brian Azzarello pozwalają wpaść w odpowiedni rytm i zacząć fascynować się historią. Stoi za nią prosty, acz genialny koncept z tajemniczym Agentem Gravesem, udostępniającym ludziom możliwość dokonania bezkarnej zemsty, czy raczej powiedzmy wprost - samosądu. Już w pierwszym tomie egmontowego wydania okazywało się, że to jedynie wierzchołek fabularnej góry lodowej, którą tworzy sięgająca setki lat w przeszłość historia wielkiego spisku, który zmienił oblicze Ameryki.
W genezę tego wielkiego spisku wnikniemy dopiero w połowie drogi, czyli w pięćdziesiątym z kolei zeszycie, w niniejszej edycji zawartym w trzecim tomie. To punkt kulminacyjny
100 naboi, po którym wszystko idzie najprawdopodobniej wbrew oczekiwaniom czytelnika, powodując niejednokrotnie zdziwienie, momentami frustrację, a najczęściej wrażenie jawnej manipulacji autorów, idących bardzo nietypowo wytyczoną drogą. O tym, że nie będą skupiać się stricte na spisku i jego wiarygodności, dawali znać jednak długo wcześniej, biorąc w scenopisarskie obroty czasem drugoplanowych bohaterów, czasem igrając z tymi z pierwszego planu, bardziej analizując ich stan emocjonalny w dochodzeniu do swoich celów bądź postawionych w sytuacji bez wyjścia, niż posuwając akcję do przodu. A to i tak tylko jedna z warstw, które zamiast pomagać interpretować fabułę
100 naboi, jedynie pomaga ją zagmatwać.
Z pewnością jednym z największych atutów serii było odkrywanie tożsamości kolejnych Minutemenów, dając nam zarazem kompletne i frapujące portrety tych wyjątkowych, także w skali całej historii komiksu bohaterów. Wraz z ich ujawnianiem, autorzy odsłaniali kolejne kulisy (czy raczej sceny długiej sekwencji) wydarzeń z Atlanty, które stały się zarzewiem konfliktu Gravesa z Trustem trzynastu rodzin rządzących Ameryką. Na naszych oczach toczyła się wielowarstwowa rozgrywka, w której podział stron stawał się z biegiem czasu coraz mniej oczywisty, tak jak zamiary poszczególnych graczy. Co właściwie zamierzał osiągnąć Graves? Dlaczego jego kolejne ruchy wzmacniały, zamiast osłabiać Dom Augustusa Medici? Co wreszcie oznacza ostatni - tak, dokładnie ostatni kadr, na którym być może po raz pierwszy słyszymy prawdziwe wyznanie z ust kluczowej dla serii osoby? Pytań jest jeszcze więcej i zamiast z satysfakcjonującym zakończeniem, Azzarello i absolutnie doskonały w swej graficznej robocie
Eduardo Risso zostawiają czytelników z poczuciem konsternacji. Co do diabła się tu w rzeczywistości wydarzyło?
Wiele się mówi w kontekście
100 naboi o stylistyce i fabularnych nawiązaniach do gatunku noir. I owszem, to działa, zarówno na płaszczyźnie symbolicznej i narracyjnej, ale dopiero w zestawieniu z mechanizmami i dogłębną analizą fenomenu teorii spiskowych, z serii Vertigo tworzy się dzieło wyjątkowe. Wyjątkowe, dlatego że połączone w zasadzie z wykluczających się kawałków. Po pierwsze ów wspomniany noir, którym
100 naboi jest wręcz przepełnione. Po drugie szkielet fabularny zrodzony niczym z głowy Roberta Ludluma, etatowego, powieściowego specjalisty od wyolbrzymionych spiskowych teorii. Po trzecie stopniowe dewaluowanie tychże teorii, wraz z tworzeniem wrażenia nierealności wydarzeń. Po czwarte Agent Graves i jego teczka, w której przechowuje narzędzia do pisania przyszłości setek istnień pokrzywdzonych przez los, tworząc z fabularnych nowelek krąg przypowieści o naturze ludzkiej. Efektem tego wszystkiego jest niesłychanie złożona parabola, odnosząca się do konfrontacji naszych indywidualnych wyobrażeń o świecie z tym, jak wygląda on w rzeczywistości, która to rzeczywistość za każdym razem potrafi przerosnąć plany wszystkich graczy.
Czy tak misternie skonstruowana fabuła nie przerosła czasem duetu Azzarello - Risso? Jeśli się w nią nie wgłębimy do końca, jeśli nie uznamy pewnego zestawu twórczych chwytów stawiających na serwowane z premedytacją niedopowiedzenia, możemy być rozczarowani lekturą. Azzarello niczego nie ułatwia i w zasadzie sam sobie robi kuku, żeniąc w jednym dziele paranoje Roberta Ludluma i innych specjalistów od spisków, bardziej wysublimowanych, w postaci Thomasa Pynchona czy Umberto Eco. Wspomniane niedopowiedzenia to najczęściej sceny, które toczą się w wielu kluczowych momentach poza kadrem i potrafią autentycznie frustrować - być może to niezamierzony hołd dla mistrza tych estetycznych chwytów, czyli włoskiego reżysera, Michelangelo Antonioniego. A być może wszyscy bohaterzy
100 naboi to tak naprawdę sami wariaci, żyjący od dawien dawna w urojonej rzeczywistości. Bo przecież mamy taki trop w postaci słowa klucza, którym Graves wybudzał uśpionych Minutemanów, przywracając ich do swojej skomplikowanej gry.
Pewne jest jedno. Wydawało się, że specjalistą od złożonych fabuł jest na scenie komiksowej Alan Moore. A jednak, w tym przypadku Azzarello autentycznie przeskoczył Mistrza. Różnica między nimi polega jedynie na klarowności opowieści. Moore to maszyna precyzyjna. Azzarello natomiast z premedytacją dał nam fabułę z wpisanym w nią artystycznym defektem, odbierającym jej na kilku polach przejrzystość. Ci, którzy kupią ten zabieg, zwyczajnie pokochają
100 naboi wraz ze wszystkimi, czekającymi na dociekliwego czytelnika tajemnicami tej wyjątkowej serii Vertigo.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h