W 11. odcinku wraca w pełnej okazałości jedna z bardziej kontrowersyjnych postaci. Jennifer Goines gra teraz pierwsze skrzypce - i to w podwójnej roli. Tak się jakoś ułożyło, że starsza wersja z 2044 roku spotyka młodszą z 2016. Ta pierwsza umiera postrzelona podczas awantury pomiędzy głównymi bohaterami, zanim jednak wyzionie ducha, przekazuje schedę swojej młodszej wersji. Tym samym Jennifer Goines z 2016 roku staje się Matką w 2044 i głównym motywatorem dalszych wydarzeń. Dodatkowo przejmuje też rolę psychologa, wizjonera, wyroczni oraz błazna wprowadzającego elementy humorystyczne do fabuły. Powiem szczerze, że powyższy zabieg scenarzystów wyprowadził mnie totalnie z równowagi. Abstrahując już od tego, że postać jest denerwująca, irytująca i chaotyczna, to staje się jeszcze prawdziwą boginią czasoprzestrzeni. Najgorsze jest jednak to, że budując ten wątek, twórcy po raz kolejny popełnili masę błędów logicznych. Przykładowo: czy teleportacja młodej Goines do 2044 roku nie powinna mieć wpływu na wydarzenia w 2016 (przed i zaraz po wybuchu epidemii), w których brała czynny udział? Takie wydarzenie musi przecież zmienić wszystkie rzeczywistości, w których dzieje się akcja, mieć wpływ na poczynania bohaterów i finalnie wpłynąć na teraźniejszość. Zostało to idealnie pokazane w Powrocie do przyszłości. Każda, nawet najmniejsza ingerencja w czas miała kolosalne skutki dla kolejnych wydarzeń. W 12 Monkeys paradoks goni paradoks. Twórcy bawią się czasem według własnych zasad. Już dawno porzucili jakiekolwiek naukowe podejście i traktują widzów jak głupców w tym segmencie. Kolejny przykład - starsza i młodsza Goines mogą ze sobą rozmawiać, być w jednym pomieszczeniu, ale nie za blisko. Kto określa tę odległość? Jeden centymetr w złą stronę i bum? Proszę… Brak logiki w temacie czasoprzestrzeni to jedno, a głupie rozwiązania fabularne to drugie. Młoda Goines po krótkiej rozmowie ze swoją starszą wersją staje się nagle urodzonym liderem z dużą wiedzą na temat specyfiki świata, w którym przed chwilą się znalazła. Twórcy nie postarali się nawet o najmniejsze podbudowanie tej postaci – zabrakło jakiegoś wydarzenia, które przyczyniłoby się do jej przemiany. Wystarczyła krótka rozmowa ze swoją starszą wersją, pełna charakterystycznych żartów, niedopowiedzeń i zagadek. Można było jednak spodziewać się tego typu rozwiązania. W drugiej serii w ogóle brak jakiejkolwiek psychologii postaci. No url Całe szczęście Resurrection to nie tylko Jennifer Goines. Duża część odcinka skupia się na wrogim przejęciu bazy z 2044 roku przez Ramsego i jego bojowników. Przyjaciel Cole’a w jakiś sposób oswobadza się z niewoli i przekonuje kilku żołnierzy oraz naukowców, aby przeszli na jego stronę. Za cel stawia sobie znalezienie Świadka i nie spocznie, póki tego nie uczyni. Ta nagła przemiana sympatycznego żartownisia w ponurego mściciela mogłaby być nawet ciekawa, gdyby nie to, że wątek ten to tak naprawdę około 30 minut ganiania po ciemnych korytarzach fabryki. Bohaterowie strzelają do siebie, ukrywają się, wiążą, rozwiązują, grożą bronią i wchodzą w sojusze. Wszystko to jest chaotyczne, naiwne i prowadzi finału, podczas którego i tak realizują wspólny cel. Brakuje jakiegokolwiek napięcia, poczucia zagrożenia i niepewności. Tego typu klaustrofobiczne motywy są często stosowane w serialach i filmach akcji; czasem wychodzi to lepiej, czasem gorzej, ale w 12 małpach wyszło beznadziejnie. Przypominało to bardziej zabawę dzieci w podchody niż poważne działania militarne. Mimo tych wszystkich wad uważam, że serial może zostać uratowany jeszcze przez jeden wątek, który już niedługo zostanie rozwiązany. Tożsamość Świadka to zarówno ostatnia deska ratunku dla tej produkcji, jak i szansa na fabularne rozwinięcie. Motyw tej tajemniczej postaci ciągnie się praktycznie od pierwszego sezonu i jest dość dobrze prowadzony. Dostajemy pewne przesłanki co do jego tożsamości. Wszystko wskazuje na to, że będzie to ktoś, kogo już poznaliśmy. Twórcy w miarę umiejętnie dawkują nam sugestie związane z mocami, motywacjami i celami Świadka. Uważam, że jego historia może być dobrą monetą na przyszłość i szansą na zmartwychwstanie serialu z czasów pierwszego sezonu. Jak na razie jednak 12 małp równa do słabszych produkcji stacji Syfy, takich jak na przykład Helix czy Extant. Mimo że wyróżnia się konceptem podróży w czasie, realizacja jest tendencyjna. O ile pierwszy sezon był jeszcze w miarę spójny, to w drugim obserwujemy radosną twórczość scenarzystów, którzy porzucili materiał źródłowy i skupili się na przedstawianiu podróży w czasie w sposób bardzo powierzchowny. Być może wątek Świadka da porządnego kopa fabule i nakieruje ją na właściwe tory, osobiście jednak wolałbym, aby twórcom udało się zamknąć historię w dwóch seriach i zakończyć produkcję we w miarę logiczny sposób. Przeciąganie opowieści na kolejny sezon nie rokuje dobrze, zwłaszcza że z każdym odcinkiem oddalamy się od filmowego pierwowzoru, który był jednym z najbardziej wstrząsających obrazów końcówki XX wieku. Twórcy Fargo udowodnili, że da się robić serial zachowując ducha kultowego filmu. Niestety scenarzyści 12 małp poszli w zupełnie inną stronę niż Terry Gilliam, zaprzepaszczając świetny materiał źródłowy i serwując nam kolejną mierną produkcję stacji Syfy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj