Sytuacja, w jakiej są bohaterowie 12 Monkeys, jest beznadziejna. Szybko jednak twórcy budują fabularny cel, jakim oczywiście jest ostatecznie pokonanie Świadka i zrestartowanie linii czasowej. Zatem Cole i spółka muszą odnaleźć tajemniczą broń przygotowaną w średniowieczu przez pierwszych dwunastu ludzi obdarzonych łącznością z czasem. Punkt wyjścia świetny, pomysłowy i dobrze napędzający rozwój całej historii. To właśnie w pomyśle na nią oraz w jej prowadzeniu leżą najsilniejsze atuty twórców, którzy doskonale zdają sobie sprawę, w czym są mocni. Każdy odcinek jest ważny i skonstruowany tak, by trzymał w napięciu i w odpowiednim momencie zachęcał do odpalenia następnego epizodu. Ta seryjność tego sezonu jest bardzo odczuwalna w konstrukcji i twórcy raczej wprowadzili to świadomie, skoro w USA emitowano go partiami (nieprzypadkowymi!). Dzięki temu podejściu, które wyraźnie zostało wprowadzone już na etapie scenariusza, cała seria wiele zyskuje. Ogląda się całość o wiele lepiej od poprzednich serii. Ważne jest to, że ta fabuła została zmyślnie przemyślana i dopracowana w najmniejszym detalu. Dlatego w paru miejscach sezonu dostajemy kilka soczystych niespodzianek i zwrotów akcji, których praktycznie przewidzieć się nie dało. Każdy na swój sposób wyrazisty, ale przede wszystkim ważny. To stało się kluczem do budowy satysfakcji z tej serii, bo to właśnie tego typu motywy budują największe emocje i potrafią zaskoczyć oraz zaangażować. To są najjaśniejsze punkty, które nadają temu sens. W dużej mierze wręcz kapitalnie rozegrane. Finałowa seria 12 małp może stanowić dla niektórych osób problem przez to, jak twórcy podchodzą do zabaw z podróżami w czasie i wszelkimi wprowadzanymi zmianami. Jak byłem na planie pierwszego sezonu w 2014 roku, powiedzieli wówczas wręcz kluczową rzecz dla odbioru: w takich serialach nie powinniśmy analizować efektu podróży w czasie, bo to science fiction, a nie film dokumentalny. Ich zdaniem po prostu powinniśmy dać się ponieść opowieści i tego aspektu za bardzo nie drążyć. Ta rada ma wiele sensu, bo niektóre wydarzenia związane ze zmianami dość istotnych rzeczy z przeszłości, nie do końca mogą być przekonujące. Nie zrozumcie mnie źle - tu nie chodzi o realizację czy scenariuszową głupotę, bo po prostu twórcy przedstawiają to tak, jak ich zdaniem powinno wyglądać to, gdy coś kluczowego dla świata zostanie wymazane. Gdy jednak, znając milion historii o podróżach w czasie, zaczniemy to analizować i rozkładać na czynniki pierwsze, tak naprawdę może nas rozboleć głowa od paradoksów i tyle z tego będzie. A twórcy bawią się tutaj w najlepsze. Jeden ze wspomnianych przeze mnie zwrotów akcji jest tym ściśle związany z Cole'em i prędzej Polska wygrałaby Mistrzostwa Świata w piłce nożnej, niż byśmy to mogli w jakimś stopniu przewidzieć. To też jest ciekawe, bo jak o niektórych nowościach fabularnych pomyślimy, to odkryjemy, że ziarna były w siane już w poprzednich sezonach. Dlatego ostatecznie postanowiłem oglądając zlekceważyć analizowanie, tylko poddać się opowieści i choć ten jeden twist z Cole'em jest naprawdę mocny i dziwny, to całość oferuje tak sprawnie prowadzoną rozrywkę, jakich mało w tym gatunku obecnie w telewizji. Ważny jest też rozwój tego sezonu, gdzie z odcinek na odcinek napięcie rośnie, a ewentualny końcowy scenariusz staje się coraz większą zagadką. Gdy dochodzi jednak do kulminacyjnej konfrontacji, a wszyscy wiemy, że w finałowych sezonach to musi być, pojawiają się emocje. Naprawdę to w tych momentach procentuje wciąganie się w serial od kilku lat, bo zależy nam na postaciach i ich zwycięstwie, więc wprowadzane triki fabularne oraz budowanie realnego zagrożenia dla bohaterów staje się czymś, co buduje gigantyczne napięcie. Jest jednak zgrzyt na tym wszystkim związany z niepotrzebnym, głupim i wręcz absurdalnym twistem związanym z Cassie. Kompletnie nie czułem w tym wiarygodności i sensu, a rozwiązanie krótkiego dylematu było szybkie i oczywiste. Zbyteczna komplikacja. Najlepszy zwrot akcji jednak jest ze Świadkiem i tym, jak kończy. To własnie pokazuje, jak kapitalnie ten serial został przez showrunnerów przemyślany. Wszystko w tym jednym momencie idealnie się zazębiło w spójną całość. To, co jest naprawdę brzydką skazą na finałowym sezonie, to post scriptum, czyli wszystko, co się dzieje po pokonaniu Świadka. Do pewnego momentu wszystko grało, zakończenie było slodko-gorzkie, satysfakcjonujące, ale nagle twórcom włączyła się kiczowata hollywoodzkość. Dostaliśmy absurd w postaci przesłodzonych finałowych scen, których ukierunkowanie na strasznie wymuszony happy end jest aż bolesne. To własnie sprawiło, że 4. sezon wiele traci, bo to zakończenie serialu, nie jest odpowiednio postawioną kropką nad i. Jest dodatkowym zdaniem, który nigdy nie powinno się w tym znaleźć. Budzi niesmak. 12 małp to świetny serial science fiction, który był w stanie wyrosnąć na coś wyjątkowego w gatunku. Szybko odcięto się od filmowego pierwowzoru nadając tej produkcji jej własnego klimatu, charakteru i atutów, które sprawiły, że te 4 lata to była gra warta świeczki. Warto dać szansę się wciągnąć w coś, co wcale nie musi być porównywane do filmu, bo jest po prostu dobrze skrojoną rozrywką dla wielbicieli science fiction. A twórcy nie stronią od nawiązań do kinowej produkcji. Nawet w tej serii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj