Osadzenie akcji w Białym Domu siłą rzeczy powinno wymusić żarty związane z polityką, ale niestety w pilocie jest ich jak na lekarstwo. Twórcy mówili, że nie chcą poruszać tej tematyki, skupiając się na problemach rodziny, która przypadkiem mieszka w tym miejscu. Nie udaje się osiągnąć zamierzonego celu, gdyż zastosowano zbyt przewidywalne i oklepana zagrania.
Cała zaprezentowana nam koncepcja to klisza i stereotypy, przez co brakuje oryginalności. Takim sposobem mamy prezydenta, którego możemy nazwać tatą-pracoholikiem. Nie ma on czasu dla swoich dzieci, a wręcz to one swoim zachowaniem czegoś uczą. Jego żona to macocha jego latorośli, więc można spodziewać się konfliktu na tle "nie jesteś moją matką", który potem się przeradza w "jednak mogę ci zaufać". Męczące, oklepane i nudne. Bill Pullman natomiast wygląda jakby wyszedł z planu "Dnia Niepodległości" i tak też próbuje grać. Jeśli w kolejnych odcinkach nie doczekamy się naśmiewania z jego słynnej przemowy, poczuje się rozczarowany. Tak naprawdę mogłaby być to każda zwyczajna rodzina, gdyż twórcy marnują potencjał osadzenia akcji w Białym Domu.
[image-browser playlist="596435" suggest=""]©2012 NBC
Najgorzej jednak wypada Skip - popaprany Pierwszy Syn, który nie może dorosnąć i wiecznie sprawia kłopoty. Sama postać na papierze jest jeszcze do przełknięcia, ale aktor go grający już nie bardzo. Przez większość premierowego odcinka sprawia on wrażenie nieudanej podróbki Jonah Hilla, który stara się być zabawny, ale prosto mówiąc brak mu talentu komediowego. Choć nie można mu odmówić starań, to przeciętne dialogi i wygłupy nie potrafią nas rozbawić.
Pomimo dość chaotycznego i zbyt przewidywalnego pilota 1600 Penn ma w sobie potencjał na komedię udaną, która powinna bawić. Parę scen potrafi wywołać uśmiech na twarzy i dać tę nadzieję na poprawę. Początek nie jest najlepszy, ale forma serialu jest na tyle atrakcyjna, że warto dać mu szansę.
Ocena: 5/10