Szósty odcinek skupia się przede wszystkim na przygotowaniach rodzeństwa Dubayev do zadania ostatecznego ciosu Stanom Zjednoczonym – przeprowadzenia zamachu z użyciem ładunków wybuchowych. W tym czasie Carter i CTU wpadają na trop kryjówki Jadalli Bin-Khalida. Epizod siódmy przynosi nam jedną z najcięższych decyzji, które musi podjąć Eric. Okazuje się, że pendrive z listą uśpionych agentów jest uszkodzony i Bin-Khalid chce, aby Carter pomógł w odzyskaniu danych. W tym celu porywa brata i żonę byłego Rangera. Razem z analitykiem Shalowitzem żołnierz postanawia podjąć się tej samobójczej misji. Świetnym zamysłem twórców było to, aby w odcinku szóstym głównego bohatera, czyli Cartera, odsunąć na boczny tor, a więcej czasu poświęcić postaci Amiry. Rola dziewczyny w tym epizodzie była znacząca dla całego sezonu, poza tym jest to świetnie napisana postać. Scenarzyści zbudowali jej relacje z bratem na zasadzie bardzo głębokiego kontrastu i to działa. Khasan to w pełni przekonany co do swoich racji fanatyk, którego nawet racjonalne argumenty nie odwiodą od obranej ścieżki. Amira jest natomiast bardzo interesującym przypadkiem, pełnym skrajności. Niby jest zdecydowana i całkowicie poświęca się sprawie zamachu, a jednak za każdym razem waha się przy  podejmowaniu kolejnych decyzji. Chce walczyć za sprawę, ale reprezentuje tez inne wartości, którym pragnie być wierna, co doprowadza do jej wewnętrznych rozterek. Zresztą to emocjonalne rozdarcie Amiry widzimy w każdej scenie, w której się pojawia, co jest dobrym rozwiązaniem. Widz może się przez to bardziej wczuć w mentalną huśtawkę antybohaterki. Najlepiej widać to w scenie, kiedy dziewczyna prawie zostaję przekonana przez argumenty swego nauczyciela, by po chwili go zabić i samemu dokończyć misję, do której przygotowywała się z bratem. Co do samej sceny zamachu – została ona bardzo dobrze zrealizowana. Twórcy cały czas trzymają widza w napięciu. Do końca nie wiemy, jak cała sytuacja się zakończy. Nawet moment, w którym pozornie jest już po sprawie i myślimy, że jest bezpiecznie, nie wydziera z nas tego dreszczu emocji. Ciągłe zbliżenia kamery za zatroskane twarze szefa CTU, ochroniarza i Amiry tylko potęgują wrażenie grozy i nieuchronnej katastrofy. Sekwencja, w której ochroniarz próbuje sprawdzić czy sytuacja została opanowana, jest prawdziwym dopełnieniem, przekłuciem balona z napięciem. Jego niepewne kroki, drżące ręce, gdy odbiera telefon, krople potu na twarzy sprawiają, że zdajemy sobie sprawę z grozy, która może za chwilę nastąpić. Sama kulminacja nadchodzi w scenie uaktywnienia ładunków wybuchowych. Widzieliśmy to w niejednym filmie akcji, przeciwnik umiera, ale na koniec zawsze ma jeszcze ostatnie słowo, które pieczętuje jego złowieszczy plan. Bardzo dobra scena na koniec odcinka. To, że Carter został w pewien sposób zepchnięty w szóstym epizodzie na drugi plan, twórcy rekompensują z nawiązką w odcinku siódmym. Tutaj to Eric dzieli i rządzi na każdej linii. Corey Hawkins doskonale radzi sobie w tej roli. Może nie jest Jackiem Bauerem, ale bardzo dobrze ogląda się jego poczynania na ekranie. Carter jest wewnętrznie rozdarty pomiędzy służbą dla ojczyzny a miłością do ukochanej osoby. Ratowanie ludzi i uczestniczenie w akcjach zbrojnych tak bardzo weszło w jego krew i zakorzeniło się w DNA, że były Ranger tylko z pozoru umiał wcześniej funkcjonować. Doskonale to widać własnie w tym odcinku. Motywacją dla działań Erica jest chęć uratowania swoich bliskich, jednak kryję się za tym także coś innego. Carter po prostu nie może żyć bez walki, musi doprowadzić sprawę z Jadallą do końca, za wszelką cenę, nawet własnego życia. To jest właśnie najlepsze w tej postaci, ta niejednoznaczność i nieprzewidywalność. Właściwie największym mankamentem obydwu odcinków wydaje się sam sposób prowadzenia przez twórców postaci głównego antagonisty, czyli Jadalli Bin-Khalida. Człowiek, który – wydawałoby się – pragnie kontynuować dzieło ojca, jest po prostu zwykłym psychopatą. Jego relacja z ojcem ani na moment nie została chociaż w najmniejszy sposób zarysowana w serialu. Nie wiemy wobec tego, co tak naprawdę kieruję terrorystą. Snuję się ze swoim pustym wzrokiem, rzuci kilka groźnie brzmiących tekstów, ale to w ogóle nie wypada przekonująco. Oto po prostu kolejny czarny charakter, który tylko dąży do chaosu i śmierci niewinnych osób przysłaniający to jakimiś wielkimi hasłami. A tak naprawdę pod tym fanatycznym i groźnym płaszczykiem nie kryje się nic głębszego. 24: Legacy w bardzo dobry płynny sposób rozwija ciekawą sensacyjną historię z odcinka na odcinek. Dwa nowe epizody to potwierdzają. Twórcy zmyślnie łączą akcję, napięcie i ciekawie napisane postacie, co daje nam dobry serialowy koktajl.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj