Po parodiującym Dan Brown Szyfrze Jana Matejki Dariusza Rekosza, rodzima literatura została wzbogacona o poważniejszą pozycję w tym klimacie – 444. Co tyle lat, według pewnej przepowiedni, pojawia się szansa na pogodzenie ze sobą dwóch zwaśnionych religii – chrześcijaństwa i islamu. Głównym tropem jest tu Chrzest Władysława Warneńczyka Jana Matejki – słynne z jednej strony, z drugiej okryte dziwnym, jakby umownym milczeniem, tajemnicze polskie płótno. Prokurator IPN, Jakub Kania, stara się wyjaśnić zagadkę obrazu, co, oczywiście, nie jest proste – zbyt wiele osób nie chce, by proroctwo się spełniło. Opis dość lakoniczny i mocno pobieżny – przyznaję. Jest w tym jednak pewien zamysł. Podchodziłem do książki, nie zapoznając się wcześniej z żadnymi okładkowymi skrótami, informacjami czy choćby wstępnymi zapowiedziami fabuły. Jak się okazało – bardzo dobrze. Uważam, że im mniej wiemy o tym, co może pojawić się w powieści, tym więcej przyjemności zaczerpniemy z samej lektury. I nie chodzi mi tu o czyste spoilery, ale o te nawet pomniejsze elementy. Wystarczy wiedzieć, że oś akcji obraca się wokół wspomnianego dzieła sztuki. Narracja prowadzona jest tak płynnie – choć czasem ma się pewne wrażenie wtórności (jasne, to wszystko gdzieś już było) – że wielką przyjemnością jest odkrywanie angażujących i zgrabnie wprowadzanych kolejnych graczy, wskazówek i konsekwencji fabularnych. Mimo że w powieści mamy do czynienia z przeskokami w czasie, podział na części uniemożliwia zagubienie, łącząc i dzieląc tak, że nie sposób nie docenić wyczucia autora. Oczywiście, jak wszystkie dzieła oparte na przygodowo-tajemniczo-spiskowym schemacie, tak też i to należy traktować z przymrużeniem oka. Historia wymieszana jest z fikcją, choć jest tu sporo faktycznych ciekawostek związanych choćby z przeszłością Chrztu; Maciej Siembieda bawi się też domysłami i teoriami. Widać w tym wszystkim potężne przygotowanie i research autora – co jest w tym wypadku eufemizmem, bo ten, nie zapominajmy, zawodowiec, spędził nad studiami nad dziełem Matejki kilkanaście lat. Nie wspominając o tym, że powieść pozwala nam również rozejrzeć się po kulisach dziennikarstwa śledczego.
Źródło: Wielka Litera
Przy tym wszystkim Maciej Siembieda wykłada czytelnikom masę obserwacji, dość bezstronnych, ale dających do myślenia czy choćby zastanowienia się nad kondycją społeczeństwa. Sposób narracji potrafi się zmieniać, z suchego na bardziej emocjonujący, wpływając na odbiorcę i podwójnie go absorbując – wychodzi to naprawdę dobrze. Potrafi być dowcipnie, a czasem też mrocznie, wciąż jednak mknie się przez kolejne zdania z bez postoju – a tu należy wspomnieć o naprawdę zgrabnym i sprawnym użyciu języka; stylistycznie nie da się nic zarzucić. Wzorowa przystępność, niepopadająca jednak w infantylność. Oczywiście, jest to wciąż przede wszystkim powieść przygodowa, która nie serwuje intensywnego powiewu świeżości – być może tylko w polskiej literaturze współczesnej, ale i tak nie czuje się, by było to coś nowego. Mamy tu jednak pewien rozmach, ogrom zróżnicowanych w czasie i przestrzeni miejsc akcji, a przy tym wszystkim dbałość o szczegóły, zgrabną narrację, wciągającą fabułę, a nawet dobrze sklecone profile bohaterów, nie będących wydmuszkami, lecz pełnokrwistymi ludźmi, posiadającymi własną, motywującą ich historię. Reasumując – mimo własnych obaw, zostałem bardzo przyjemnie zaskoczony lekturą 444. Pozwólcie – niech Maciej Siembieda zaskoczy Was również.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj