Maciej Siembieda, autor czterech zbiorów reportaży, kilkuset opublikowanych w prasie tekstów, redaktor naczelny kilku gazet regionalnych, zdobywca wielu nagród redakcyjnych i autorskich (w tym trzykrotnie Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy RP – tzw. Polski Pulitzer) po raz pierwszy postanowił wydać na świat efekt swojej próby powieściopisarskiej. Co z tego wyszło?
Po parodiującym Dan BrownSzyfrze Jana Matejki Dariusza Rekosza, rodzima literatura została wzbogacona o poważniejszą pozycję w tym klimacie – 444. Co tyle lat, według pewnej przepowiedni, pojawia się szansa na pogodzenie ze sobą dwóch zwaśnionych religii – chrześcijaństwa i islamu. Głównym tropem jest tu Chrzest Władysława Warneńczyka Jana Matejki – słynne z jednej strony, z drugiej okryte dziwnym, jakby umownym milczeniem, tajemnicze polskie płótno. Prokurator IPN, Jakub Kania, stara się wyjaśnić zagadkę obrazu, co, oczywiście, nie jest proste – zbyt wiele osób nie chce, by proroctwo się spełniło.
Opis dość lakoniczny i mocno pobieżny – przyznaję. Jest w tym jednak pewien zamysł. Podchodziłem do książki, nie zapoznając się wcześniej z żadnymi okładkowymi skrótami, informacjami czy choćby wstępnymi zapowiedziami fabuły. Jak się okazało – bardzo dobrze. Uważam, że im mniej wiemy o tym, co może pojawić się w powieści, tym więcej przyjemności zaczerpniemy z samej lektury. I nie chodzi mi tu o czyste spoilery, ale o te nawet pomniejsze elementy. Wystarczy wiedzieć, że oś akcji obraca się wokół wspomnianego dzieła sztuki. Narracja prowadzona jest tak płynnie – choć czasem ma się pewne wrażenie wtórności (jasne, to wszystko gdzieś już było) – że wielką przyjemnością jest odkrywanie angażujących i zgrabnie wprowadzanych kolejnych graczy, wskazówek i konsekwencji fabularnych. Mimo że w powieści mamy do czynienia z przeskokami w czasie, podział na części uniemożliwia zagubienie, łącząc i dzieląc tak, że nie sposób nie docenić wyczucia autora.
Oczywiście, jak wszystkie dzieła oparte na przygodowo-tajemniczo-spiskowym schemacie, tak też i to należy traktować z przymrużeniem oka. Historia wymieszana jest z fikcją, choć jest tu sporo faktycznych ciekawostek związanych choćby z przeszłością Chrztu; Maciej Siembieda bawi się też domysłami i teoriami. Widać w tym wszystkim potężne przygotowanie i research autora – co jest w tym wypadku eufemizmem, bo ten, nie zapominajmy, zawodowiec, spędził nad studiami nad dziełem Matejki kilkanaście lat. Nie wspominając o tym, że powieść pozwala nam również rozejrzeć się po kulisach dziennikarstwa śledczego.
Przy tym wszystkim Maciej Siembieda wykłada czytelnikom masę obserwacji, dość bezstronnych, ale dających do myślenia czy choćby zastanowienia się nad kondycją społeczeństwa. Sposób narracji potrafi się zmieniać, z suchego na bardziej emocjonujący, wpływając na odbiorcę i podwójnie go absorbując – wychodzi to naprawdę dobrze. Potrafi być dowcipnie, a czasem też mrocznie, wciąż jednak mknie się przez kolejne zdania z bez postoju – a tu należy wspomnieć o naprawdę zgrabnym i sprawnym użyciu języka; stylistycznie nie da się nic zarzucić. Wzorowa przystępność, niepopadająca jednak w infantylność.
Oczywiście, jest to wciąż przede wszystkim powieść przygodowa, która nie serwuje intensywnego powiewu świeżości – być może tylko w polskiej literaturze współczesnej, ale i tak nie czuje się, by było to coś nowego. Mamy tu jednak pewien rozmach, ogrom zróżnicowanych w czasie i przestrzeni miejsc akcji, a przy tym wszystkim dbałość o szczegóły, zgrabną narrację, wciągającą fabułę, a nawet dobrze sklecone profile bohaterów, nie będących wydmuszkami, lecz pełnokrwistymi ludźmi, posiadającymi własną, motywującą ich historię. Reasumując – mimo własnych obaw, zostałem bardzo przyjemnie zaskoczony lekturą 444. Pozwólcie – niech Maciej Siembieda zaskoczy Was również.