4L opowiada historię dwóch przyjaciół, których trzeci kompan ma kłopoty ze zdrowiem. Znani z zamiłowania do podróży mężczyźni, postanowili w swoim starym stylu wyruszyć w daleką drogę, aby być może ostatni raz spotkać się ze swoim przyjacielem. Towarzyszy im jego córka oraz przypadkowo napotkani goście. Jeśli ktoś miał wcześniej styczność z reżyserem Gerardo Olivaresem, ten doskonale wie, że twórca  z miłością operuje obrazem i przedstawia nam na ekranie prawdziwe piękno naszej planety. Pustynne krajobrazy pojawiają się tu bardzo często i zawsze są wysmakowane do granic możliwości. W tle wybrzmiewa też charakterystyczna muzyka - film drogi pełną gębą. Niestety, ale piękny obrazek nie zawsze idzie w parze z porządną treścią. Tak właśnie jest w przypadku nowego filmu Netflixa. Problemem tutaj są nie tyle proste rozwiązania fabularne, co zwyczajnie nietrafione próby powiedzenia czegoś więcej. Reżyser w tej humorystycznej i wizualnie wysmakowanej oprawie pragnie powiedzieć nam coś więcej o walce z siłami natury i szacunku do życia i śmierci. Rzecz jednak w tym, że obrana konwencja i klepanie schematów kina drogi nie pomaga w ostatecznym przekazie. Bohaterowie pojawiają się przypadkowo i służą albo za chwilową przeszkodę (Alain), lub iskierkę, która ma popchnąć fabułę dalej i wybawić protagonistów z opresji (Mamadou). Co ciekawe, Olivares nie sili się na domknięcie wszystkich wątków, czego dowodem jest właśnie ten drugi bohater znikający z ekranu w równie niezrozumianych okolicznościach co jego pojawienie.  Są na szczęście momenty, kiedy rzeczywiście dajemy się porwać tej historii i pięknu pustyni, którą przemierzają bohaterowie. Szczególnie historia nabiera rumieńców w momencie wyciszenia i odpoczynku od stukania kolejnych kilometrów. Wówczas pojawiają się ciekawe kwestie m.in. o imigrantach. Tylko niekiedy dialogi na chwilę zmierzają w stronę bardzo nienaturalnych sekwencji, ale ostatecznie wymiana zdań pomiędzy postaciami Jeana Reno i Hovika Keuchkerianaw większości ociekają złotem.  Ostatecznie w filmie 4L udało się sprawnie połączyć komedię i dramat, a także przedstawiono interesujących głównych bohaterów. Drugi plan potraktowany został po macoszemu, a dziejące się wydarzenia wpadają niestety w pułapki typowe dla kina drogi. Mało więc prawdopodobne, że ktoś będzie chciał jeszcze wracać do tego filmu, ale jeśli lubicie wycieczki przez egzotyczne rejony, to śmiało możecie zajrzeć do Netflixa. Daleko jest od ideału, ale dla Jeana Reno i ładnych krajobrazów można udać się na nieskomplikowaną wycieczkę z kilkoma fabularnymi dziurami.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj