800 to wielka superprodukcja o budżecie 80 mln dolarów, przypominająca, że Chińczycy potrafią tworzyć kino z rozmachem, które może spodobać się widzom na całym świecie. Widzimy to nie tylko w scenach batalistycznych, ale też w scenografii miejsca bitwy złożonej z 68 zniszczonych wojną budynków. Oczywiście nie brak tu efektów komputerowych, ale stanowią one narzędzie dopracowywania walk i nie wywołują wrażenia sztuczności na ekranie. Zwracam uwagę na ten zakulisowy fakt, bo co jak co, ale te pieniądze są jak najbardziej widoczne. Historia oparta na faktach jest ograniczona do jednego miejsca. Kluczowego magazynu w Szanghaju, którego grupa chińskich żołnierzy broni przed przeważającą liczbą japońskich najeźdźców. To coś w stylu europejskiej historii o 300 Spartan, więc widać, że tego typu bohaterstwo może mieć miejsce w różnych rejonach globu. Ważną kwestią jest położenie miejsca akcji, bo znajduje się ono przy rzece – po jej drugiej stronie jest teren Brytyjczyków, z którymi Japończycy nie chcą zadzierać. Z jednej strony to wpływa na formę konfliktu, bo nie można skorzystać z mocniejszych artylerii, gdyż szybko odbiłoby się to rykoszetem. Z drugiej strony, to sprawia, że cywile, prasa i ludzie z Europy obserwują konflikt, który rozgrywa się metry od ich bezpiecznej przystani. Mamy świadomość, że tak naprawdę było, ale jednocześnie dostrzegamy w tym dziwne odniesienie do rzeczywistości. Do tego, jak ludzie reagują, gdy zdarzają się konflikty i inne tragiczne sytuacje; gdy  negatywne cechy ludzkiej natury dają o sobie znać. To buduje dysonans, bo magazyn staje się miejscem – jak to w filmie nazywają – pomiędzy piekłem a niebem.  Specyficznym elementem filmu są bohaterowie. Widać, że reżyser podjął świadomą decyzję, by skupić się na bohaterze grupowym, czyli wszystkich żołnierzach. To powoduje najczęściej, że trudno polubić konkretną jednostkę, bo za mało o niej wiemy. W tym przypadku jednak działa to ciut inaczej, ponieważ poznajemy ich z każdej perspektywy. Mamy odważnych patriotów, ale też rozstrzeliwanych dezerterów, tchórzy, mimo wszystko normalnych ludzi. Ich człowieczeństwo jest podkreślane prostymi środkami na tyle wystarczająco, by móc śledzić ich losy z niemałym zainteresowaniem, a jednocześnie nie jest to wystarczająco pogłębiane, by wyzwoliło większe emocje. To też pokazuje klucz do tworzenia historii. W odróżnieniu od wielu filmów wojennym nie ma tutaj zbyt dużego skupienia na dylematach, problemach i innych aspektach, które mogłyby zaburzyć dynamiczne tempo. Co nie zmienia faktu, że choć ich powierzchowność jest odczuwalna, nadal nie są to papierowe postacie, które będą nam obojętne. Do tego wszystkiego obsadzenie raczej mniej znanych chińskich aktorów sprawia, że po filmie myślimy o nich jako o grupie. Chińczycy wiedzą, jak tworzyć tego typu blockbustery, mamy więc odpowiednio wyważony patos i treści patriotyczne. Nie ma jednak mowy o jakiejkolwiek propagandzie, bo pod względem tworzenia takich treści 800 niczym się nie różni od podobnego typu hollywoodzkich superprodukcji. Zamiast wspaniałych Amerykanów, mamy walecznych Chińczyków. Oczywiście tak jak w każdym filmie wojennym opartym na faktach następuje pewna mitologizacja bohaterów, co szczególnie odczuwalne jest w końcówce, ale wciąż nikt nie popada w skrajności czy przesadę. Trafne są też treści, które pokazują, jak grupa wojowników stała się pionkami w politycznej grze i  to brutalnie wykorzystanymi przez chiński rząd do podniesienia morale po pierwszych porażkach z Japończykami. Koniec końców 800 nie bije w żadne polityczne tony i pokazuje ludzi, którzy stają do walki za swój kraj i podejmują niewyobrażalne decyzje. Tak jak w każdej szerokości geograficznej. Kiedy twórcy uderzają w patetyczne sceny ku pokrzepieniu serc, jestem w stanie sobie wyobrazić identyczne momenty z amerykańskich filmów. I jasne, często są śmieszne, bo wiemy, jak działają, ale w jakimś stopniu ich oczekujemy. To, co jednak 800 ma najlepszego, to sceny batalistyczne, których wcale nie jest mało. Pod tym względem reżyser wykonał kapitalną robotę, bo jest efektownie i emocjonująco. Często można się złapać na mimowolnym "wow". Zwłaszcza gdy ukazywane jest bohaterstwo, które w kontraście do czasem banalnych śmierci przez zabłąkaną kulę robi piorunujące wrażenie. Wiele w tym popisu kreatywności i wspaniale zrealizowanych pomysłów – w połączeniu ze świetną pracą kamery buduje to wojenny spektakl, którego na takim poziomie dawno nie widzieliśmy na ekranie. Dobrą wiadomością będzie fakt, że jest tego sporo, a "przerwy" pomiędzy nie nudzą i wystarczająco pozwalają na oddech, by znów zachwycać. Oczywiście dużą rolę odgrywa patos, który czasem może wydawać się bardziej chiński. Patrząc na archiwalne nagrania, które pojawiają się na końcu, sam zastanawiałem się, czy to wymysł twórców, czy ci żołnierze naprawdę tak robili. W końcu prasa z kamerami filmowała, co się dzieje po drugiej stronie rzeki. Są to jednak momenty sporadyczne i zasadniczo, jak już wspomniałem, oczekiwane. Jeśli chcemy dobrze się bawić na kinie wojennym, nastawionym bardziej na sceny batalistyczne, trzeba chyba przyjąć to z całym dobrem inwentarza. Trochę mam problem z końcówką tej historii, która w kwestii zgodności z faktami została bardzo podkręcona dla celów dramatycznych i czuć lekką przesadę. Końcowe poświecenie powinno pozwolić wybrzmieć tym wydarzeniom i temu bohaterstwu w pełni, a lekko zgrzyta. Jednocześnie jednak 800 daje poczucie zrozumienia, dlaczego ta grupa żołnierzy, podobnie jak 300 Spartan, przeszła do historii i jakie to miało znaczenie dla całego konfliktu.  800 to znakomite kino wojenne dla każdego, kto oczekuje przede wszystkim scen batalistycznych, rozmachu i kapitalnej realizacji. Mniejszy nacisk na kwestie czysto dramatyczne wydaje się nawet bardziej trafny, bo znawcy chińskiego kina wiedzą, jak twórcy z tego kraju potrafią przesadzić, tworząc ckliwe i łzawe dzieła. Tutaj tak jednak nie jest, a rozrywka spełnia wszelkie oczekiwania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj