Z siedmiu podejrzanych o bycie Red Johnem zostało nam trzech. A tak na prawdę to siedmiu. Albo pięciu. Albo jeden. Albo wcale. Tak można w skrócie podsumować naszą wiedzę po ostatnim odcinku. Kwestia tożsamości psychopatycznego mordercy zaczyna nabierać konkretnych kształtów, ale nikt z fanów po sześciu latach zwodzenia nie chce jeszcze uwierzyć, że od prawdopodobnego rozwiązania zagadki dzielą nas zaledwie dwa epizody.

W "Fire and Brimstone" pada tylko jeden strzał, więc pozornie nie dzieje się nic dramatycznego. Aura oczekiwania na pojawienie się Red Johna pompuje jednak atmosferę przez całe czterdzieści minut odcinka z bardzo dużą konsekwencją. Patrick Jane zbiera wszystkich podejrzanych w jednym miejscu, aby w ostatnich minutach powiedzieć im wprost: "Jeden z was jest Red Johnem i ma na ramieniu tatuaż, który to udowodni". Pięciu mężczyzn rozpina swoje koszule, a trzech z nich jest oznakowanych w ten sam sposób. Dzwonienie w uszach, chwila ciszy, strzał, wybuch. Siedzimy i myślimy: Aha, co właśnie się wydarzyło?!

Bo tak na prawdę, co jest mistrzostwem ze strony Bruno Hellera, nadal jesteśmy i dramatycznie blisko, i przygnębiająco daleko od rozwiązania zagadki tożsamości Red Johna. Wiemy, że istnieje organizacja zrzeszająca przedstawicieli policji, do której należą Bertram, Reede i McAllister. Wiemy już też, że ich znakiem rozpoznawczym jest zawołanie "Tygrysie, Tygrysie..." oraz niewyróżniający się niczym szczególnym tatuaż na ramieniu. W rzeczywistości jednak nie mamy bladego pojęcia, czy Red John jest jednym z trójki podejrzanych, czy również należy do organizacji, czy być może - a jest to temat podnoszony od początku sezonu - używa organizacji, aby odwrócić uwagę od samego siebie.

[video-browser playlist="634165" suggest=""]

Dostajemy więc ze strony twórców kolejny epizod, w którym serwowane są nam ochłapy informacji, pozornie mrożące nam krew w żyłach i diabelnie interesujące, ale nadal trzymające Red Johna na dystans. Jesteśmy równie zaskoczeni co Patrick Jane i równie zdesperowani, by maniakalnego mordercę w końcu zobaczyć na ekranie telewizora, najlepiej z wypisanym na czole: "Tak, to ja. W końcu". Możemy być jednak pewni, że aż do samego odcinka zatytułowanego "Red John" pozbawiani będziemy regularnie przeświadczenia, iż już rozgryźliśmy całą intrygę.

Co wydarzyło się w domu Patricka, dowiemy się dopiero za dwa tygodnie. Z trailerów wiemy na pewno, że konsultant przeżył, bo, no cóż, ktoś musi złapać Red Johna i dopełnić swoją zemstę. Nie wydaje się, żeby jego akcja zdemaskowania zabójcy, do której tak drobiazgowo się przygotowywał i która spaliła na panewce, przygnębiła go w jakikolwiek sposób. Patrick Jane doskonale wie, że pętla, którą zacisnął wokół Red Johna, leży w jego rękach i tylko kwestią czasu jest ostateczna konfrontacja.

[video-browser playlist="633768" suggest=""]

Tajemnicą pozostaje to, jak Bruno Heller po pięciu mniej lub bardziej udanych sezonach wpadł na pomysł skonstruowania tak rewelacyjnej, szóstej odsłony swojego serialu. Obecnie oglądane odcinki różnią się znacząco od poprzednich nie tylko skoncentrowaniem na postaci Red Johna, ale fabułą, która wciąga tak intensywnie, że w każdej scenie dopatrujemy się drobnych podpowiedzi, które doprowadzą nas do odkrycia prawdy o mordercy szybciej, niż zostanie nam to zaserwowane na talerzu. Scenarzyści precyzyjnie zacierają kolejne ślady, gubią tropy i pozostawiają z niezliczonymi pytaniami.

Jedynym słabszym momentem odcinka, do którego można się ewentualnie przyczepić, jest rozmowa Patricka z Lisbon. Niby wiemy, że tych dwoje w dziwny, trudny do zdefiniowania sposób ma się ku sobie lub przynajmniej pozostaje w zażyłej relacji przyjacielskiej. Tak czy owak, ci, którzy słuchając wzruszających słów Patricka skierowanych do Teresy, liczyli na coś więcej, mogli co najwyżej zobaczyć, jak konsultant odjeżdża z piskiem opon. Z jednej strony rozumiemy, że nie chciał narażać życia swojej szefowej w akcji, którą uważał za ostateczne starcie; z drugiej – serio? Libson, twarda babka, która zawsze najpierw myśli, potem robi, dała się nabrać na tak łatwy trik swojego pracownika? Najwidoczniej nawet twarde policjantki lecą jak ćma do światła na słodkie słówka. Oby w następnym odcinku agentka "dała popalić" konsultantowi za to oszustwo.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj