Kolejna komiksowa adaptacja powieści królowej kryminału, Agathy Christie, choć nie należy do najpopularniejszych jej dzieł, to i tak w niektórych aspektach fabuły potrafi zaskoczyć czytelnika. Czy warto zatem sięgnąć po Tragedię w trzech aktach?
Adaptacja
Tragedii w trzech aktach w niniejszej formie to komiks pełen sprzeczności. Weźmy choćby pod uwagę okładkę, niewątpliwie z filmowymi akcentami w postaci użytego na niej rekwizytu. Tymczasem, oprócz informacji o filmowej przeszłości jednego z bohaterów, grafika ta w żaden sposób nie łączy się z fabułą. Tytuł zaś wyraźnie sugeruje konotacje teatralne – i to już znacznie celniejsze odniesienie do historii zawartej w
Tragedii w trzech aktach. Fabuła zresztą jest tu bardzo teatralna i przepełniona dialogami, jakby komiksowi twórcy nie chcieli uronić żadnego ważnego szczegółu z powieści
Agathy Christie. W efekcie lektura momentami nuży, ale zagadka jest na tyle ciekawa, że chcemy się dowiedzieć, kto stoi za kolejnymi zbrodniami.
Choć jest to historia z udziałem Herkulesa Poirota, to przez większość czasu stoi on na jej uboczu, a nawet bagatelizuje okoliczności pierwszej zbrodni. Pierwszej, ponieważ tytuł wyraźnie sugeruje trzy przestępstwa, przy czym to, od którego wszystko się zaczęło, wydaje się mieć naturalne przyczyny. Oto na przyjęciu angielskiej śmietanki towarzyskiej po wypiciu lampki koniaku umiera pastor Babbington. Okoliczności jego śmierci bada trzech bohaterów – były aktor Charles Cartwright, lekarz Bartholomew Strange oraz pan Satterthwaite, których poznajemy na pierwszych stronach komiksu. Jeden z nich na kolejnym spotkaniu doświadczy podobnych, śmiertelnych przeżyć co wspomniany wyżej pastor i odtąd już wiadomo, że za zgonami musi stać ktoś, kto je z premedytacją zaplanował – z całą pewnością osoba, która uczestniczyła w obu przyjęciach. Herkules Poirot nie ma wyjścia i musi wkroczyć do akcji.
Z opisu sprawa wygląda naprawdę ciekawie, ale przez większą część fabuły raczej się snuje, a nie pędzi do przodu. To przypadłość niektórych (bo nie wszystkich wydanych dotąd przez Egmont) adaptacji komiksowych powieści Agathy Christie – problem z przełożeniem na komiksową formę powieściowego pierwowzoru. I choć rysunki, zmierzające w stronę karykatury, odbieramy w
Tragedii w trzech aktach jak najbardziej pozytywnie, to brak wyraźnie zarysowanych punktów kulminacyjnych czy po prostu brak napięcia, które ginie w niekończących się dialogach, działa na niekorzyść adaptacji.
Ciekawie robi się pod koniec komiksu, kiedy z grupy podejrzanych, wśród których są również intrygujące postaci kobiece, trzeba wyodrębnić zabójcę. Wyjaśni się wtedy tajemnica kamerdynera obecnego przy drugiej zbrodni, który potem zapadł się pod ziemię. Rozwiązanie kryminalnej zagadki jest takie, że w żaden sposób byśmy na nie nie wpadli – po prostu za mało jest danych wplecionych w fabułę, aby wytypować nie tyle sprawcę zabójstw, co motywy nim kierujące. Bardziej fascynuje sama anatomia zbrodni i iście diabelski plan, którego założenia były potem wykorzystywane w wielu dziełach inspirowanych dorobkiem i pomysłami Agathy Christie. Tak jakbyśmy odhaczali kolejną regułę, która rządzi jej kryminałami, a z czasem zaczyna być stale obecna w fikcyjnych światach zbrodni. I choćby dla jej przyswojenia warto sięgnąć po tę przegadaną, a jednak w końcówce zaskakującą, komiksową adaptację
Tragedii w trzech aktach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h