Motywem przewodnim odcinka jest zdecydowanie Aida, a raczej kryjąca się za nią przeszłość doktora Radcliffe'a. Trochę zaskakującym rozwiązaniem było tak szybkie przedstawienie pierwowzoru Aidy, ale z drugiej strony chyba mało kto spodziewał się, że Radcliffe nadał swojemu dziełu przypadkowe rysy twarzy. W każdym razie Agnes Kitsworth okazała się dawną sympatią doktora, niestety też śmiertelnie chorą. To oczywiście wyjaśnia ostatecznie motywacje Radcliffe'a w dążeniu do stworzenia nie kolejnego zabójczego androida, ale Framework – wirtualnego świata, w którym śmierć nie istnieje, a umysł podłączonej do tego urządzenia osoby całkowicie się w nim zanurza. Wiemy już w takim razie, gdzie ostatnimi czasy przebywała świadomość Agentki May. Bardzo podoba mi się idea takiego świata, ale sam pomysł nie jest absolutnie niczym nowatorskim. Wystarczy tylko przypomnieć sobie jeden z odcinków Doctor Who (o bibliotece), a już na pewno pierwszym skojarzeniem będzie Inception Christophera Nolana czy trylogia The Matrix. Chęć uratowania Agnes oznacza, że na Radcliffe'a nie można patrzeć jako na całkowicie czarny charakter – i bardzo dobrze, ponieważ to naprawdę interesujący bohater, a grającego go Johna Hannaha wciąż ogląda się z niewątpliwą sympatią. Nie można też zapomnieć o Mallory Jansen, która nareszcie mogła pokazać, co potrafi. Jej Aida jest świetna, ale teraz, gdy mogliśmy zobaczyć tę aktorkę także w roli człowieka, tym bardziej docenia się kunszt Jansen w graniu androida. Tymczasem na drugim planie rozgrywają się wydarzenia może bardziej zaskakujące – śmierć senator Nadder rzeczywiście jest dość niespodziewana. Prawdę mówiąc, uśmiercenie tej postaci jest dobrym rozwiązaniem, ponieważ z każdym odcinkiem robiła się coraz bardziej irytująca, a rolę czarnego charakteru zdecydowanie przejmuje Anton Ivanov (Zach McGowan). Ten Rosjanin przynajmniej zdaje się posiadać jakąś charyzmę. Supermoc Shockleya (John Pyper-Ferguson) stała się pretekstem do użycia bardzo realistycznych efektów komputerowych, pozwalających zobaczyć, jak człowiek wygląda w środku. Walkę Shockleya z Daisy nie można niestety nazwać widowiskową, aczkolwiek jego talent do wybuchania nie pozwala na wiele – poza wieloma płomieniami oczywiście. Twórcy ponownie zdecydowali się odrzeć agenta Mace’a z jego nadludzkiej mocy, choć tym razem trochę zabrakło logiki. Jeszcze niedawno rzekomo substancja, którą Mace zażywał, była całkowicie bezpieczna, aż tu nagle może w każdej chwili go uśmiercić. Zagranie dziwne i bezsensowne, mające może na celu zrobienie z niego mniej zarozumiałej postaci, ale naprawdę trudno uwierzyć, że musiała nagle przybyć agentka Simmons, aby oświadczyć, że Mace Inhumanem już nigdy nie będzie. Swoją drogą, ciekawe, co powie Ivanov, kiedy dowie się, że porwał zwykłego człowieka. W odcinku BOOM zrezygnowano z wątku androidowej May, pozwalając jej odpoczywać gdzieś w bazie T.A.R.C.Z.Y. Niewiele roboty miał też Agent Coulson – tak naprawdę jego obecność w tym epizodzie sprowadzała się do lekko sentymentalnych prób przekonania Agnes, że dzięki współpracy z Agentami może ona uratować inną kobietę. Coraz bardziej tęsknię do starego, dobrego dyrektora Coulsona, a choć Mace nie drażni już tak bardzo jak w poprzednich odcinkach swojemu poprzednikowi nie sięga do pięt. Jeżeli czegoś żałować po obejrzeniu BOOM, to bardzo szybkiego zakończenia wątku Agnes – mam jednak szczerą nadzieję, że zobaczymy ją jeszcze we Framework, a wierzę, że ten wirtualny świat może okazać się bardzo fascynujący. Najnowszy odcinek Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. trzyma przeciętny, ale dobry poziom serialu, który wciąż ogląda się dobrze. Gdyby ktoś mnie jednak zapytał, co tak naprawdę było tutaj najlepsze, to odpowiem – sukienka Agnes…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj