Daisy i Jemma zdecydowały się wskoczyć w wirtualnie wykreowany świat, by uratować Coulsona, Fitza i May i wszystkich tych, którzy utknęli w tym marvelowskim matrixie. Wskoczyły jednak w świat, którego nie były w stanie przewidzieć nawet w najgorszych snach. Oto bowiem ich organizacja w nim nie istnieje, za to na inhumans poluje Hydra, która w tej rzeczywistości ma się naprawdę dobrze. Jej liderem jest... Leo Fitz. Coulson został nauczycielem. W szkole, a May stała się najgorszym koszmarem wszystkich agentów pracujących dla Hydry. I wszystkich ludzi z nadnaturalnymi mocami. W tym wszystkim odnaleźć próbuje się Sky (tak, Daisy tam nie istnieje) u boku swojego ukochanego... Warda. A Jemma? Jest martwa. Z Agentami zawsze jest tak, że jak się ma zbyt wielkie oczekiwania, to można się rozczarować. Kiedy nie są one zbyt wygórowane – serial potrafi bardzo pozytywnie zaskoczyć. Powyższe krótkie streszczenie jest zaledwie kroplą tego, co mogliśmy zobaczyć w odcinku „What if...”. Przekonujemy się na własne oczy, co by było gdyby TARCZA przestała istnieć, a Hydra była organizacją, która ją zastępuje. To, co cały czas zaskakuje, to konsekwentność w prowadzeniu fabuły. Z reguły w produkcjach, które opowiadają o alternatywnej rzeczywistości (nieważne czy wirtualnej, czy umieszczonej w równoległym świecie czy gdziekolwiek indziej), zawsze ci dobrzy są po nadal dobrzy. Nawet jeśli tak nie jest, to po góra kilkudziesięciu serialowych minutach już są. Tu tego ie uświadczyliśmy. Co więcej – odwrócono role. Fitz, May, a nawet Coulson (choć to efekt swoistej propagandy), są źli i to do szpiku kości. W przypadku zwłaszcza tych pierwszych otrzymujemy bardzo mocny kontrast bohaterów, których od zawsze znaliśmy jako tych dobrych. Jest to widoczne szczególnie u Fitza, który jeszcze w rzeczywistym świecie moralnie, z powodu Aidy, stanął w pewnym rozkroku. Teraz jest po tej właściwiej stronie w świecie wirtualnym i jest w tym niezwykle wiarygodny. W przypadku May tej wiarygodności nie musieliśmy nawet uświadczyć. Jest nadal praktycznie tą samą osobą – zmieniła się tylko organizacja, dla której pracuje. Problem natomiast jest z Coulsonem, który jest taką trochę ciepłą kluchą zindoktrynowaną przez Hydrę, która nie chce nawet pomyśleć o tym, że to tak naprawdę ci źli. To jednak całej historii nadaje też ciekawy kontekst – Coulson, który zawsze miał własne zdanie, a przede wszystkim wiarę we własną intuicję, tu boi się nawet rozmawiać z kimś, kto może mieć odmienne poglądy. Ciekawie wygląda relacja Sky z Wardem, który przypomina tego Warda z początków pierwszego sezonu, choć odnosi się wrażenie, że jest może nawet ciut sympatyczniejszy. I znów, tak jak wtedy, Ward jest zdrajcą, ale... Hydry. Świat, który został wykreowany, kompletnie odwrócił role, dzięki czemu w krytycznej sytuacji Sky oraz Jemma otrzymują niezbędną pomoc. W tym świecie zresztą wiele proporcji się odwróciło. Inhumans z założenia są źli, społeczność zastraszona, a sama Hydra, która niby działa dla dobra świata, jest bardzo złym bliźniakiem TARCZY. Będąc w środku tej organizacji widać od razu, że taki porządek świata doprowadziłby z czasem do katastrofy. A sposób jej działania jest zwyczajnie nieludzki. Niemniej nie ma zbyt wielu odważnych, którzy by się temu sprzeciwili. „Pierwszy” odcinek po miesięcznej przerwie zaskakuje przede wszystkim świeżością podejścia do historii. Owszem, zabieg pokazania rzeczywistości na zasadzie „co by było gdyby” był stosowany wielokrotnie w wielu produkcjach, jednak w przypadku Agentów i wydarzeń, których byliśmy świadkami w poprzednich odcinkach, nabiera to zupełnie nowego i groźnego wyrazu. Stąd też zakończenie czwartego sezonu może dostarczyć nam bardzo dobrej rozrywki, a kto wie, czy czasem też nie zrewolucjonizuje świata Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D..
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj