Daisy i Jemma dalej prowadzą misję w otaczającym je nowym świecie. Trudno ocenić ich postępy, bo mimo mentalnego przygotowania na tak trudną misję, zdarza im się zapomnieć, że wszystko wygląda znajomo, ale tylko od zewnątrz. Udało się jednak poczynić mały krok do przodu, czego świadectwem jest osoba Phila Coulsona. Kiedyś dyrektor rządowej agencji, obecnie nauczyciel, który w ostatnim epizodzie przypomniał sobie o Daisy. W tym tygodniu nie dostajemy niestety potwierdzenia tezy, że jest to zasługa jego wspomnień i że w każdym z bohaterów podczepionych pod wirtualną rzeczywistość można te wspomnienia uruchomić. Dowiadujemy się za to więcej o samym świecie, dlaczego wygląda w ten, a nie inny sposób. Dlaczego rządzi w nim H.Y.D.R.A., a społeczeństwo jest nie tylko kontrolowane na każdym kroku, ale przede wszystkim sprawdzane, czy nie ma żadnych powiązań z Inhumans. Spotykamy osobę poniekąd odpowiedzialną za całe to zajście, czyli zabitego przez Aidę doktora Radcliffe'a, który może egzystować jedynie w marvelowskim matrixie. Jemma zaskoczona takim obrotem spraw postanawia odwiedzić doktora, wiedząc, że tylko on może pomóc im w powrocie do domu. Historia zatem nie stoi w miejscu, a na ekranie dzieje się na tyle dużo, że nie ma czasu na chwilę znużenia. Agenci T.A.R.C.Z.Y. przyzwyczaili nas do wysokiego tempa w swoich odcinkach, nie ma zbędnych dłużyzn, a przy tym nie brakuje miejsca na ekspozycję i trochę wolniejsze momenty. Doskonale wiemy, że twórcy lubią zabawić się formą, a nowo wykreowany świat pozwala im na pokazanie swoich umiejętności. Zdecydowano się także na odważny krok z kolejnym już powrotem Granta Warda, który nie potrafi rozstać się z tym serialem. O samym bohaterze i o tym jak wypada, będzie niżej, ale warto tutaj zwrócić uwagę na to, że twórcy mają pełną swobodę i mogą kreować swój świat wedle uznania. Oglądanie znanych nam bohaterów w zupełnie innych rolach daje dużo świeżości. Zabawnie patrzy się na Coulsona, który z nauczyciela przekształca się powoli w agenta. Clark Cregg potwierdza swoje ogromne umiejętności i odnajduje się znakomicie w nowej roli. W Identity and Change sięga już nawet po broń i potrafi skutecznie strzelać w oprawców. Raczej wątpliwe jest, aby nauczyciel przy pierwszym kontakcie z bronią potrafił robić z nią takie rzeczy. Wydaje się więc, że droga do odzyskania pełni wspomnień i umiejętności, nie będzie wcale tak wyboista. Coulson zapewnia w tym odcinku także trochę luzu i humoru, jak choćby w historii z mydłem jego produkcji. Tym razem spotykamy także Macka i jego córkę Hope. Jest ona dla niego największą radością, ale i słabością. Relacje Macka ze swoją bardzo uzdolnioną córką są wykorzystane przez Madame Hydra, która jest już świadoma obecności Daisy i Jemmy w stworzonym przez nią świecie. Do spółki z Doktorem Fitzem wykonała zatem bardzo sprytny manewr, który doszczętnie pogrążył Daisy. Trzeba przyznać, że jest to bardzo mądrze napisana sekwencja i wypada mieć nadzieję, że takich przemyślanych ruchów będzie jeszcze więcej. Odkrywają się zatem kolejne karty i już wiemy, że dowodząca Hydrą bohaterka, to ta sama osoba, co Aida. Czy w takiej odsłonie okaże się być antagonistą na dobrym poziomie, którego Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. dawno nie mieli? To się jeszcze okaże, ale na pewno wizualnie nie można jej nic zarzucić, bo utrzymany w zielonych kolorach strój wygląda jak wyrwany prosto z komiksu. Jej H.Y.D.R.A. jest bezwzględna, a twórcy nie dali nam nawet przez moment odczuć, że są w tej organizacji jakieś ludzkie uczucia, takie jak np. współczucie. Wspominając o Fitzie, warto też powiedzieć o nim kilka słów. Przed rozpoczęciem tej części sezonu istniały obawy, że słabo wypadnie w swojej nowej roli, ale już teraz można o tych przypuszczeniach zapomnieć. Doktor Leopold Fitz jest nie tylko partnerem Madame Hydra, ale także drugim głosem w całej organizacji. Nie boi się także ubrudzić rąk i wykonuje pewne rzeczy osobiście, czego świadkiem była Jemma. Twórcy grają w tym epizodzie bardzo mocno na emocjach i każda mocniejsza scena jest wcześniej budowana, by finalnie miała jeszcze większe znaczenie. Mieliśmy przypomnienie odważnych czynów, które Fitz dokonał w prawdziwym świecie, a później scenę, która wspaniale kontrastuje obie rzeczywistości. Ważne jest również ujawnienie T.A.R.C.Z.Y., która dalej istnieje, ale bardziej jako podziemny ruch oporu. Nie dysponuje już takimi zasobami ludzkimi i sprzętowymi jak w prawdziwym świecie. Na czele tej organizacji stoi Mace, który także wypada bardzo dobrze w swoim nowym wcieleniu. Tym razem nie udaje i jest prawdziwym superbohaterem, a Coulson reaguje na jego widok podobnie jak podczas pierwszego spotkania ze Stevem Rogersem w Avengers. Niesamowite jest to jak Agenci potrafią grać z widzem i co chwila go zaskakiwać. Odcinek cały czas trzyma w napięciu, przyciąga uwagę i nie marnuje żadnej chwili na pokazanie czegoś, co nie będzie ciekawe lub efektowne. Nie brakuje też momentów na złapanie oddechu, a nawet uśmiechnięcie się. Wszystko co dobre, przerywane jest jednak przez złe wcielenia Fitza czy May. Dla odmiany mamy natomiast dobrego Granta Warda. Ta postać także wywiązuje się ze swojego zadania i widać, że jego powrót nie był przypadkowy. Ogląda się go bardzo dobrze, ale fani oczekują pewnie, że grający Warda Brett Dalton będąc wreszcie po stronie dobra, pożegna się w sympatyczny sposób z serialem. Framework jest bezlitosny dla Agentów, którzy muszą radzić sobie ze wszystkimi trudnościami tego świata. Kolejne odcinki zapowiadają się równie wyśmienicie i wypada mieć tylko nadzieję, że nie obniży znowu lotów, tak jak ma to w zwyczaju.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj