To, co otrzymaliśmy w tym odcinku, było prawdziwą mieszanką wybuchową dramatu, romansu, thrillera, sensacji i science fiction. Nie pamiętam już odcinka, w którym na minutę działoby się więcej, niż czasem w niektórych serialach przez pół sezonu. Nie bez kozery można stwierdzić, że zastosowano tu iście Hitchcockowską zasadę – zaczęto od trzęsienia ziemi, a potem napięcie już tylko rosło do samego finału. Prym niepodzielnie wiodła Aida, która wraz z ciałem otrzymała to, co najbardziej ludzkie – emocje. I jak praktycznie nowo narodzona istota szybko poddawała się emocjom. W tym przypadku nikt nie zastosował bezsensownych skrótów. Jej stan oddano wręcz modelowo. Android, który znał tylko bajty danych na temat uczuć, doznaje ich osobiście i co naturalne, sobie z tym nie radzi, choć trzeba przyznać, że w pewnym momencie Aida była tak urocza, że można było dać się zwieść jej przejściu na stronę tych dobrych. O tym, że tak się nie stało, zdecydował jeden – w moim osobistym odczuciu – z najlepszych dialogów tym serialu. Chodzi oczywiście o rozmowę z Fitzem na temat tego, na kim mu naprawdę zależy. Jej zrozumienie miłości i związanych z tym rozterek na poziomie nastolatki musiało doprowadzić do tragedii. Zresztą od miłości do nienawiści jest bardzo krótka droga, a my, jako widzowie, przeszliśmy ją bardzo szybko. I trzeba przyznać, że było to efektowne. To, że Aida musiała posiadać również inne moce zarezerwowane dla Inhumans, było pewne. Nie była pewna natomiast jej potęga i wachlarz możliwości, i to, jak szybko od osoby ceniącej mimo wszystko życie przejdzie do jego odbierania. Aida zraniona stała się bezlitosna. Zabijanie dla niej było jak złamanie zapałki – łatwe. I ta łatwość zdecydowanie przerażała wszystkich stąd, jak chyba nigdy wcześniej agenci musieli uciekać, bo wszelki opór, jaki by postawili, byłby zwyczajnie bezsensowny. Oczywiście ten odcinek nie był tak dobry tylko dzięki Aidzie. Wiele uroku w sobie miały sceny początkowe z Coulsonem i May, którzy po wydostaniu się z Framework mieli drobne problemy z oddzieleniem swoich żyć. Na marginesie – to było bardzo sensowne zagranie, każdy po wyjściu z fałszywego świata nie udawał, że to był jakiś epizod, o którym mogą zapomnieć. Nawet nie mają wrażenia, że mieli drugie życie. Raczej są przekonani, że przeżyli dwa życia równocześnie, co zdecydowanie może wprowadzać sporą konsternację do ich poczynań. I tak się zresztą dzieje, co prowadzi do całkiem zabawnych dialogów między Coulsonem i May, ale też widowiskowej, a momentami śmiesznej (May siedząca na karku robota i trzaskająca w jego głowę młotkiem) akcji. Pozostała też sprawa Macka, któremu Yoyo zdecydowanie nie chce pozwolić pozostać w świecie, gdzie nie ma miejsca dla niej. Najwyraźniej z jego postacią jednak się tak szybko nie pożegnamy. Wydarzenia z tego wirtualnego świata w finałowym odcinku mogą być dodatkowym smaczkiem, bo wisienką na torcie będzie Ghost Rider, którego przez moment mogliśmy zobaczyć w tym epizodzie. I trudno nie mieć wrażenia, że tytuł tego epizodu – The Return odnosił się przede wszystkim do niego. Ten sezon, a zwłaszcza ostatnie odcinki, pokazują, że potencjał Agentów TARCZY jest wręcz niewyczerpany, a samym twórcom pomysłów na niego jak na razie nie brakuje. Dzięki temu mamy jeden z lepszych seriali w tej kategorii i tylko możemy sobie życzyć tego, aby ten potencjał nadal był tak dobrze wykorzystywany, jak jest teraz.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj