Daisy wraz z May postanawiają wyruszyć, aby uratować Coulsona z rąk Generał Hale. Ma im w tym pomóc Robin. Johnson, która czuje odrazę do Fitza po ostatnich wydarzeniach, nie słucha jego rad i postanawia nadal przetrzymywać go w celi. Zupełnie innego zdania jest Simmons, która wraz z Yo-Yo przygotowuje plan uwolnienia ukochanego spod dozoru Macka. Po tym, gdy Hale przedstawiła Coulsonowi powody swoich działań, które mogą zniszczyć naszą planetę Phil postanawia uciec i ostrzec swoich przyjaciół. W realizacji  planu pomoże mu nieoczekiwany sprzymierzeniec. Nie za bardzo podobał mi się w tym epizodzie wątek Daisy i jej poszukiwań Coulsona. Twórcy za bardzo przedstawiają w ostatnich epizodach Johnson jako zamkniętą ze swoimi prawdami osobę, która nie słucha otoczenia. Ten element trochę popsuł ogólny wyraz fabularnej kwestii z nią związanej. Mamy tutaj do czynienia z bardzo dziwną sprzecznością, która powoduje w pewnych momentach lekki narracyjny chaos. Chodzi o zabieg, w którym Daisy nie uważa się zupełnie za liderkę i chce powrotu Coulsona, jednak cały czas kwestionuje zdanie swoich współtowarzyszy. To tworzy pewną aberrację narracyjną, na szczęście nie wpływa mocno na główną oś fabularną. Natomiast jeśli przyjrzeć się relacji pomiędzy May i Robin w tym wątku to wypadła ona bardzo dobrze. Postać Melindy wbrew pozorom w swoim wyjątkowo łagodnym obliczu świetnie sprawdza się równie dobrze jak w swojej bojowej wersji. Sceny, w których wchodzi w interakcję z Robin, były pełne ciepłych emocji i miejscami nawet wzruszały. Fantastyczny był za to w całości wątek Simmons próbującej wydostać Fitza. Element poczucia nieśmiertelności bohaterów zaproponowany nam przez twórców w tym odcinku wybrzmiał najmocniej, fundując nam naprawdę ciekawą opowieść. Moim zdecydowanym faworytem tego odcinka jest scena z kieliszkami z wodą i kwasem, w której Simmons stara się udowodnić Mackowi, że nie może zginąć. Mimo pewnej przewidywalności trzymała w napięciu i w końcu potrafiła nieźle zmylić. Fitz, Simmons i Yo-Yo stanowili w tym odcinku bardzo dobry kolektyw, który twórcy zbudowali na zasadzie przekonania o swojej wyjątkowości związanej z wiedzą na temat przyszłości. Ta kwestia rzutuje w pełni na zachowaniu tych bohaterów. Można powiedzieć nawet, że je kształtuje, co daje nam naprawdę ciekawe i brawurowe sceny z udziałem tych postaci. To też wpływa na dobry poziom ich wątków. Czarnym koniem tego epizodu uznałbym postać Carla Creela, który został wyposażony w najmocniejszy ładunek emocjonalny. Do tego dodajmy rozterki wewnętrzne tego bohatera, które zostały nam zobrazowane przez twórców a dostajemy naprawdę dobrą i złożoną osobowość. To zdecydowanie zadziałało dla tej postaci na plus w porównaniu do jego wcześniejszych występów, gdzie został ukazany jako bezmyślny najemnik. Jego wątek bardzo mocno został powiązany z kwestią gravitonium i znanego z 1. sezonu doktora Franka Halla, który chciał je zniszczyć, ale ostatecznie został wchłonięty przez materiał. To zapowiada interesujący rozwój akcji w kolejnych epizodach nieoczekiwanie związanych z tym wydarzeniem z przeszłości agentów. Do tego postać Creela wniosła również do tego epizodu bardzo dobrą scenę akcji, czyli pojedynek z postacią Ruby ze świetną choreografią walki. Nieźle zaprezentował się także przywrócony przez twórców do serialu Talbot, który wnosił dziwne poczucie humoru, a zarazem świetnie sprawdzał się w kontrze do Coulsona. Panowie w tym odcinku stanowili dosyć osobliwy duet, a z Creelem trio, co tylko zadziałało na jego pozytywny odbiór. Nowy epizod Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. przyniósł ciekawy obrót spraw związanych z główną osią fabularną, co sprawia, że będę czekał bardzo na kolejny odcinek. Twórcy dobrze rozwijają wątki poszczególnych bohaterów, wprowadzając ich w niektórych wypadkach w nieoczekiwane interakcje, które tylko wzmacniają pozytywny odbiór.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj