Jeśli wierzyć telewizji, najbardziej interesują nas seriale policyjne i przygody superbohaterów. A gdyby te dwa gatunki połączył ze sobą sam Alan Moore?
Robyn Slinger mieszka w Neopolis. Metropolia zbudowana w latach 40. przez grupę szalonych naukowców jest domem dla wszelkiego rodzaju superistot. Herosi, złoczyńcy, robo-psy i przybysze z kosmosu żyją w wielopoziomowym mieście we względnej harmonii. Nad wszystkim czuwa międzywymiarowa organizacja policyjna. Robyn zaczyna pracę w placówce policji, tytułowym komisariacie Top 10.
Alan Moore’a nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Autor jednego z najbardziej przełomowych komiksów wszech czasów, Watchmen, słynie ze swojego nowatorskiego, dojrzałego podejścia do medium. Utwory Moore’a zawsze wyróżniały się niezwykłością świata przedstawionego. Dzięki niemu odwiedziliśmy faszystowski Londyn nękany przez zamaskowanego anarchistę i poznaliśmy problemy emerytowanych amerykańskich herosów, którzy nie potrafią zostawić przeszłości za sobą.
W przypadku Top 10 kreatywność autora po raz kolejny nie zawiodła. Połączenie dramatu policyjnego z komiksem superbohaterskim okazało się strzałem w tytułową dziesiątkę. Miłośnicy C.S.I.: Crime Scene Investigationi Castlerozpoznają charakterystyczną dla gatunku zbieraninę postaci. Szukający kłopotów twardziel przeżywa cichą żałobę po śmierci partnera. Pani detektyw zmaga się z romantycznym uczuciem, które żywi do żonatego kolegi z pracy. Kapitan jest niczym zastępczy ojciec dla swoich pracowników. To samo można powiedzieć o sprawach rozwiązywanych przez policjantów. Motywy przewodnie scenariuszy widzieliśmy na ekranach telewizorów setki razy. Jednak to, co w tradycyjnej konwencji byłoby w najlepszym razie wtórne, u Moore’a staje się genialne. Karykaturalna obsada pomimo braku głębi wzbudza sympatię, a ich osobiste sytuacje wciągają niemal tak samo jak prowadzone przez nich dochodzenia.
Fabułę napędzają dwie duże sprawy – seryjnego mordercy o pseudonimie „Waga” i samobójstwa jednego z założycieli Neopolis zamieszanego w handel narkotykami. Te dwie, naprawdę interesujące i złożone historie, przeplatają się z krótszymi zadaniami funkcjonariuszy. To w nich objawia się jedna z największych zalet komiksu – szalone poczucie humoru. Alan Moore nigdy nie stronił od satyry. Strażnicy oraz V for Vendettasą tego doskonałymi przykładami, ale cyniczny charakter tych serii nie zachęcał do śmiechu. W Top 10 autor pozbył się cynizmu, stawiając na lżejszy klimat. Dzięki temu bohaterowie walczą w jednym z zeszytów ze Świętym Mikołajem, a w innym – z pijanym sobowtórem Godzilli. Poziom absurdu nigdy nie spada poniżej tego z pierwszych stron, gdzie bohaterkę podwozi niewidomy taksówkarz kierujący się „zmysłem zen”, doprowadzając po drodze do kilku wypadków.
Para rysowników, Gene Ha i Zander Cannon, nie ustępuje scenarzyście ani na krok. Nie ma strony, na której nie znajduje się nawiązanie do klasyki komiksu. Przykładowo - wokalista popularnego boysbandu The Sidekix do złudzenia przypomina Robina. W tle widać też reklamę rozciągliwych spodenek dla Hulka. Takich mrugnięć oka są setki i zachęcają one do powtórnego czytania. Sama kreska jest dość szczegółowa i czytelna, ale nie ma w niej nic wyjątkowego. Może poza projektami postaci. Top 10 jest po części parodią znanych utworów, ale próżno szukać wśród głównej obsady kalek z Ligi Sprawiedliwości. Toybox nosząca ze sobą wszędzie pudełko żywych zabawek, demoniczny mistyk Król Paw czy steampunkowy kowboj Duane na długo zapadają w pamięć.
Polska wersja komiksu jest poprawna, ale nie obyło się bez potknięć. W drugim rozdziale na murze widać napis „Kto ogląda Simpsonów?”. Łatwo się domyślić, że w oryginale była to zagubiona w tłumaczeniu parodia kultowego „Who watches the Watchmen?”, ale widać tu istotny problem wydania Egmontu. Polski wydawca uparł się, żeby przetłumaczyć niemal każdą literkę na stronach, łącznie z napisami w tle. Teksty są nałożone topornie, często wyróżniają się odmienną kolorystyką czy niezgrabnym położeniem. Widać również, że żeby zmieścić tłumaczenia, wydawca musiał czasami wymazać część szczegółów z ilustracji. Lepiej byłoby zostawić większość angielskich tekstów, zastępując tylko te naprawdę istotne dla fabuły.
Druga wada komiksu objawia się pod koniec. Dziewiąty zeszyt jest najsłabszym punktem całego wydania. Fabuła sprawia wrażenie napisanej na kolanie, a przyczyny wydarzeń wydają się naciągane nawet w tak zwariowanym miejscu jak Neopolis. W ostatnich trzech rozdziałach Moore trochę się poprawia, ale historia zdaje się być pospiesznie pchana do przodu, tak, żeby koniecznie zamknąć wątek w dwunastym rozdziale. Możliwe, że powodem tego nagłego spadku formy było przejęcie oryginalnego wydawcy, Wildstorm, przez DC Comics. Znany ze swojej niechęci do DC (i z ogólnego dziwactwa), Moore mógł świadomie sabotować własny projekt.
Top 10 to obowiązkowa pozycja dla miłośników serii detektywistycznych i komiksów w ogóle. Nie znajdziemy tu ciężkich dylematów Strażników, ale przez dwanaście rozdziałów przeżyjemy przygodę, jakiej trudno szukać w innych seriach. Ciekawa obsada, wciągające opowieści i poczucie humoru sprawiają, że chce się przeczytać więcej. Pozostaje mieć nadzieję, że Egmont zdecyduje się na wydanie kilku serii kontynuujących cykl, które z biegiem lat ukazały się na zachodnim rynku.