Netflix postanowił poszerzyć świat znany z serialu Altered Carbon. W anime Altered Carbon: Resleeved, podobnie jak w odcinkowej produkcji, bohaterem jest Ostatni Emisariusz, Takeshi Kovacs. Zostaje on wynajęty przez wpływowego członka Yakuzy, aby zbadał śmierć jego brata, a przy okazji ochronił młodą Holly, tatuażystkę jednego z klanów japońskiej mafii, która odpowiada za tradycyjny rytuał sukcesji w organizacji. Ktoś poluje na dziewczynę i wkrótce Takeshi będzie musiał zmierzyć się z zabójcami nasłanymi przez tajemniczego mocodawcę. Nieoczekiwanym sprzymierzeńcem w misji stanie się dla niego członkini CTAC, Gena.  Ta produkcja nie odznacza się jakąś wielką, zawiłą intrygą, którą trzeba śledzić z ogromną uwagą. Od początku twórcy postanowili położyć nacisk na widowiskowość, trochę kosztem opowieści. I niestety, przynajmniej na początku filmu, to widać. Fabuła jest prosta jak drut, nie ma w niej nic oryginalnego, a poszczególne momenty, które się wydarzają są przewidywalne. Ot, taka sobie zwykła historyjka, która ma nie przeszkadzać widzom delektować się wizualną stroną produkcji. Jednak gdy dochodzimy do finałowego, trzeciego aktu widowiska, w którym twist fabularny goni twist, to muszę przyznać, że wszystko staje się o niebo ciekawsze, a cała intryga zyskuje drugie, bardzo interesujące dno. Wszystko wówczas nabiera jakiejś głębi i ogląda się to znacznie lepiej. W końcu poczułem, że twórcy dają mi naprawdę dobrą historię. Jedyny problem jest w tym, że opowieść, która mnie do tego doprowadziła, nie była tak wciągająca jak powinna, chociaż nie ukrywam, jest zjadliwa i spokojnie można ją obejrzeć bez zgrzytania zębami. 
fot. Netflix
Cieszy mnie jednak, że w tym krótkim metrażu (film trwa niewiele ponad godzinę) znalazło się miejsce, aby w miarę dobrze rozwinąć relację między Takeshim a Holly. Tutaj twórcy pokazali naprawdę ciekawą więź, wręcz rodzicielską, jak ojca z córką. Można było uwierzyć w troskę, jaką Kovacs obdarza tę dziewczynę, mimo raczej oziębłego charakteru. Podobnie sprawa ma się z relacją Holly-Gena, na tej samej, rodzicielskiej zasadzie. Twórcy dali nam tu obraz dziwnej, nieco toksycznej rodziny, która jednak trzyma się razem. I to w wielu momentach naprawdę działa. Szkoda, że nie było miejsca na rozwinięcie relacji Gena-Takeshi, bo tutaj widziałem spory potencjał z pewnej przyczyny (nie zdradzę Wam jakiej, bo to duży spoiler). Jednak film otworzył furtkę do kontynuacji, wobec tego chciałbym zobaczyć dalsze losy Takeshiego w anime.  Wspomniałem już wyżej o sferze wizualnej tej produkcji i rzeczywiście to jest największa siła tego anime od Netflixa. Muszę przyznać, że nie jestem wielkim fanem tego typu animacji komputerowej (znacznie bardziej podoba mi się klasyczny styl jak np. w Ghost in the Shell z 1995 roku), jednak w tym wypadku daję spory plus za pracę włożoną przez speców od strony wizualnej. Wszystko wygląda naprawdę pięknie. Cała paleta barw i wzorów oferowana przez twórców, projekty budynków i postaci, wszystko działa bardzo dobrze. Szczególnie widać to w świetnych scenach akcji, które również stanowią o mocy tej produkcji. Twórcy postawili na brutalność i wyjątkowo pomysłowe zadawanie śmierci, jednak nie jest to tanie i ustawione na szokowanie. Ten taniec przemocy w połączeniu z pięknym stylem animacji tworzy naprawdę doskonały efekt. Dodajmy do tego dobry, polski dubbing, który nie stawiał na łagodzenie oryginalnych kwestii, dlatego słowa uznania dla tłumaczy i twórców polskich dialogów.  Altered Carbon: Resleeved to udane anime od Netflixa, które całkiem nieźle ubogaca świat, jaki znamy z serialu platformy. Stanowi przyjemną, nieskomplikowaną rozrywkę, dla której spokojnie można poświęcić tę godzinę z lekkim hakiem. Polecam. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj