Wydawało się, że Amazing Grace: Aretha Franklin nigdy nie powstanie – zwłaszcza po śmierci Sydneya Pollacka w 2008 roku. Przez wiele lat reżyser walczył o to, by obraz można było dobrze połączyć z dźwiękiem – niestety, walczył o to nieudolnie. Dlatego nikt nie spodziewał się, że kiedykolwiek zobaczymy ten dokument na oczy – w dodatku dobrze poprawiony. Pollack jednak oddał swoją pracę w dobre ręce. Dzięki temu dokument o Arecie Franklin został pięknie złożony i poprawiony. I teraz wszyscy fani mogą się nim nacieszyć. Amazing Grace to historia dwóch koncertów Arethy Franklin, które pomogły stworzyć jej jedną z najlepszych płyt. Podczas seansu możemy podziwiać różne kawałki, te mniej lub bardziej znane, choć paru tak zwanych klasyków zabrakło. Jednak tego podczas całego filmu w ogóle nie czuć. Piosenkarka oczarowuje nas głosem, pozwalając zupełnie zapomnieć o tym, co się dzieje wokół. Jednak sama Franklin niewiele mówi na scenie – w większości słuchać innych wypowiadających się ludzi. Piosenkarka jedynie czasem szepnie coś do kogoś, prosząc o wodę. Wtedy jej nie ma, znika zupełnie, stając się następną osobą w tłumie. Aż do momentu, gdy zaczyna śpiewać – i już nie można oderwać od niej wzroku. Widać tę gwiazdę. Przyznam szczerze, że trochę mi tego brakowało. Jestem przyzwyczajona do wokalistów, takich jak Adele, którzy cały czas utrzymują kontakt z publicznością. Nieważne, czy śpiewają, czy tylko mówią. Czuć, że mówią do nas, słuchających. A Franklin tego nie potrzebuje – robią to za nią inni. Również podczas śpiewania nie czułam, że śpiewa do mnie, tylko raczej jakbym mogła obserwować jakiś antyczny obraz. Chodzi o to, aby go podziwiać, a nie tworzyć więź. Czy to oznacza, że widz czuje się gorzej? Nie, po prostu inaczej. Trzeba przyznać, że Allan Elliot wykonał kupę dobrej roboty. Udało mu się świetnie połączyć każdy element filmu i nie mówię tylko o dźwięku i obrazie. Cały dokument jest płynny, nie czuć w nim żadnych przerw, wszystko idzie z punktu A do punktu Z. Nic dziwnego, że wywołał fantastyczną reakcję krytyków. Ten dokument jest wart obejrzenia – nie tylko dla fanów Arethy Franklin, ale również dla twórców filmowych. Amazing Grace pokazuje, że można dokonać niemożliwego. I brawa dla Allana Elliota za to.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj