American Horror Stories jako spin-off American Horror Story od Ryana Murphy'ego, siłą rzeczy cieszył się zainteresowaniem wśród widowni lubiącej na małym ekranie obcować z historiami pełnymi grozy i nietypowych zdarzeń. Dodatkowo produkcja ma format antologii, zatem miało to potencjał na naprawdę udaną przygodę z serialem tworzonym pod czujnym okiem Ryana Murphy'ego i Brada Falchuka. Tym większy zawód powoduje fakt, że nie do końca się to udało i dostaliśmy koncert słabych opowiastek z dawką grozy tak niewielką, że trudno o satysfakcję. Nie dano nam nawet okazji do pozytywnego rozpoczęcia przygody z tym serialem, ponieważ na pierwszy ogień poszedł odcinek Rubber(wo) Man, podzielony na dwie części i mocno nawiązujący do 1. sezonu głównej serii z 2011 roku. Pomijając nawet aspekt nostalgicznego powrotu do znanego miejsca, podwójny odcinek nie ma w sobie nic do zaoferowania. Ryan Murphy i Brad Falchuk po raz kolejny udowodnili, że mają niebanalną wyobraźnię i wiele interesujących pomysłów, ale te zostały podane bardzo nieumiejętnie. Począwszy od wymuszonych dialogów po wydarzenia niemające w sobie zbyt wielu świeżej i odważnej myśli. Wymieszanie paranormalnych zdarzeń z bardzo specyficznym podejściem do świata wykreowanego zawsze charakteryzowało styl Murphy'ego. Chociaż jego ręka jest mocno odczuwalna w większości epizodów, nieład narracyjny powoduje, że dostaliśmy antologię nieciekawą i pozbawioną energii.  
materiały prasowy
Każdy kolejny odcinek prezentuje się na szczęście dużo lepiej (prócz finału, ten przypomina trochę parodię głównej serii i nieprzypadkowo mocno do niej nawiązuje), chociaż wciąż jest to poziom daleki od zadowalającego. W trzecim odcinku, zatytułowanym Drive In od Manny'ego Coto, dostajemy bardzo ciekawy punkt wyjścia w postaci zakazanego horroru z 1986 roku, którego seans doprowadził do walki na widowni. Pomysł na wykorzystanie filmu ma grupa nastolatków i wszystko idzie w naprawdę ciekawym kierunku, by ostatecznie sprowadzić całość do nawiązań do klasyków horroru, z filmem Krzyk na czele. Całość z czasem traci styl i wpada w schematy. W antologiach tego typu nie jest wymagane, aby historie miały punkty styczne i nawet w małym stopniu były ze sobą powiązane. Ważne jest jednak, aby były spójne stylistycznie i narracyjnie. I faktycznie, w American Horror Stories to się udaje – większość epizodów oferuje nietypowe poczucie grozy, przełamywane za często elementami humorystycznymi lub wręcz parodystycznymi. Twórcy wielokrotnie na przestrzeni sezonu chwalą się swoją erudycją i znajomością klasyków horroru, ale nie przetwarzają ich na swoją modłę w sposób ciekawy, intrygujący i niosący za sobą jakąś wartość. To dziwne, bardzo pokręcone światy charakterystyczne dla ręki Murphy'ego (i to na pewno duży plus!), które nie wnoszą niczego do warstwy fabularnej. Bardzo złym i powtarzającym się składnikiem każdego odcinka jest nieudolnie wykładana ekspozycja. Nie jest łatwo przedstawić złożoną historię na krótkim metrażu, a tutaj widzimy to bardzo dokładnie. Bohaterowie nagle potrafią przypomnieć sobie, że dobrze byłoby widzom wyjaśnić, co jest tutaj grane, i nie wypada to najlepiej.
materiały prasowy
Klimat odcinków niekiedy potrafi wynagrodzić narracyjny bałagan, tak jest chociażby w piątym epizodzie zatytułowanym BA’AL. To naprawdę dobrze poprowadzony odcinek ze świetnym aktorstwem w wykonaniu Billie Lourd, dzięki czemu seans daje sporo radochy. Wreszcie można było się trochę bać i oglądać całość z zainteresowaniem do samego końca. Wyobrażam sobie jednak, że fani głównej serii mogą być względnie ukontentowani spin-offem, ponieważ od wielkiego dzwona udaje się sprawnie połączyć satyrę z grozą. Zbyt często twórcy polegają na ciekawym świecie, którego nie wypełniają ciekawą treścią.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj