Nie oznacza to oczywiście, że najnowszy epizod pozbawiony jest wartości. American Horror Story przecież nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Problem polega na tym, że dwie pierwsze odsłony Apokalipsy były szansą na zupełnie nową jakość AHS. Teraz widzimy, że to wciąż ta sama opowieść, którą znamy z poprzednich serii, tyle że przedstawiona w zupełnie nowej scenerii. Z jednej strony nie powinniśmy się niczego odkrywczego spodziewać po serialu, który przez 8. sezonów robił mniej więcej to samo. Z drugiej strony klimat pierwszego odcinka zapowiadał pewne zmiany. Pod koniec bieżącej odsłony rzeczywistość znana z poprzednich odcinków przestaje istnieć. Wilhemina Venable i Miriam Mead mordują wszystkich w bunkrze. Następnie same padają ofiarami Michaela Langdona, który przejmuje kontrolę nad Miriam, zmuszając ją do zabicia Wilhelmy. Jakby tego było mało, w bunkrze pojawia się Brock, mąż Coco, tylko po to, aby zabić swoją żonę. To jeszcze nie koniec niespodzianek. W finale epizodu do schronu przybywają czarownice z trzeciego sezonu. Ożywiają one trzy martwe bohaterki, w tym Mallory, będącą, jak się okazuje, bardzo potężną wiedźmą. Czy wspomniałem, że Miriam jest robotem, żywcem wyjętym z serialu Westworld? W najnowszym odcinku dostajemy retrospekcje z jej udziałem, pokazujące wspomnienia, które… nie są prawdą. Podobnie jak w serialu HBO i tu zostały one zaszczepione sztucznej inteligencji. To wszystko i jeszcze więcej mamy okazję zobaczyć w najnowszym epizodzie. Halloweenowe stroje, zmutowani kanibale, zatrute jabłka, machiaweliczne plany, sardoniczne uśmiechy, nagłe zwroty akcji i namiętne uściski. Wszystko to zmieściło się w niecałym czterdziestopięciominutowym odcinku. Nic dziwnego, że narracja zaczęła pękać w szwach, a widzowi brakowało czasu, aby wczuć się w klimat, którego z resztą nie było za wiele. Całość sprawiała wrażenie, jakby twórcy szybko chcieli zakończyć ten etap opowieści i przejść do kolejnej fazy, z całkiem nowymi bohaterami. Niestety, takie nagłe zwroty bywają niestrawne, a w tym przypadku poskutkowały kilkoma nielogicznościami. Skąd w bunkrze wziął się Brock? Czy to ta sama osoba, która przemierzała pustkowia czy może to jedna z mrocznych sztuczek Langdona? Jak do azylu dostały się trzy czarownice? Wytłumaczenie uzyskamy zapewne w kolejnym odcinku, ale nie da się ukryć, że ich debiut w Apokalipsie zupełnie nie wpasował się we wcześniej wypracowaną estetykę. Czyżby twórcy chcieli tutaj pobawić się podróżami w czasie? Miejmy nadzieję, że nie, bo wielu już wyłożyło się na tej tematyce. Zabijanie, wskrzeszanie i tak w koło Macieju. To właśnie przez tego typu motywy AHS przestaje być interesujące. Jak mamy angażować się emocjonalnie w losy bohaterów, jeśli ich śmierć traci całkowicie na znaczeniu? Coco, która ginie w dość widowiskowy sposób, to całkiem niezły motyw gore. Po co jednak było ją tak urządzać, jeśli po chwili zostaje wskrzeszona? Podobnych motywów w omawianym odcinku jest kilka. Do całości zupełnie nie pasuje również wątek futurystyczny, czyli uczynienie z Miriam robota. Abstrahując już od tego, że po Westworld mamy przesyt tej tematyki, twórcy dość mocno odchodzą od konwencji grozy podobnymi rozwiązaniami. Motyw ten po prostu trąci myszką i trudno się spodziewać tutaj jakichś oryginalnych i świeżych zagrań. American Horror Story: Apocalypse ponownie wrzuca do garnka wiele charakterystycznych dla danej konwencji elementów, mieszając je przy okazji zamaszyście. Poprzednie sezony pokazały, że nie zawsze takie dania są zjadliwe. Czy i tym razem tak będzie? Sztuczna inteligencja, satanizm, rzeczywistość po wojnie nuklearnej, wiedźmy i Fleetwood Mac mają szansę znaleźć jakoś wspólny mianownik i stworzyć kompatybilną całość? Miejmy nadzieję, że tak się stanie, bo szkoda by było, gdyby potencjał pierwszych odcinków nie został w pełni wykorzystany.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj