American Horror Story wykłada wszystkie karty na stół. Poznajemy genezę mrocznych wydarzeń toczących się w Provincetown i odkrywamy tajemnice przeszłości kilku enigmatycznych postaci.
Trzeci epizod skupia się całkowicie na rodzinie Gardnerów, czwarty wypełnia retrospekcja pokazująca, jak to wszystko się zaczęło. Co najważniejsze, bieżące odsłony klarują nam motyw przewodni serii oraz towarzyszące mu przesłanie. Jakże jest ono odświeżające po wcześniejszych sezonach niemających w sobie za grosz głębi. Kuriozum w postaci AHS: 1984 przyniosło jedynie pustą rozrywkę, mimo że wielu spodziewało się postmodernistycznej zabawy gatunkowymi schematami. Teraz, nie dość, że twórcy smagają siebie samych batem autoironii, to jeszcze budują opowieść działającą zarówno na płaszczyźnie fabularnej, jak i metaforycznej. Chapeau bas, panie Murphy, za tak imponujące odbicie w dziesiątym sezonie.
O co w tym wszystkim chodzi? Najogólniej - o różnicę pomiędzy talentem a przeciętnością. Po zażyciu tajemniczej pigułki albo wespniemy się na wyżynnych naszych umiejętności, albo pogrążymy w podrzędności. Staniemy się szarzy i pospolici, a świadomość takiego stanu rzeczy sprawi, że zaczniemy gnić wewnętrznie i krzywdzić otaczających nas ludzi. Ci, którzy po zażyciu narkotyku okażą się geniuszami, również będą musieli zmagać się z ciemnością. Na wierzch wyjdą ich negatywne cechy charakteru – pogarda dla innych, dążenie do celu po trupach, żywienie się ludzką krzywdą. Żeby osiągnąć wielkość, musimy pożerać tych mniejszych – taki los wybitnych jednostek. Co jednak, gdy nasze niewinne dzieci przez przypadek zakosztują w takim życiu? Już u progu swojej egzystencji odkryją ten zakazany owoc i na naszych oczach zmienią się w bezwzględne bestie?
Świetny pomysł na zawiązanie akcji. Aż trudno uwierzyć, że wyszedł spod pióra tych samych osób, które odpowiadały za bezsensowną rzeźnię w AHS: 1984. Jest tu wiele wątków do eksploatowania. W najnowszych odcinkach twórcy skupiają się przede wszystkim na córce protagonisty i jej przemianie. Harry Gardner jest tak uzależniony od swojej wielkości, że świadomie pozwala córce poddać się tym destrukcyjnym skłonnościom. W nowym sezonie AHS horror nie rozgrywa się na płaszczyźnie krwawych porachunków (choć takowe oczywiście mają miejsce), a na poziomie rodzinnych relacji. Bohaterowie zatracają się w nałogu i popełniają coraz bardziej przerażające zbrodnie. Trudno powiedzieć, co jest bardziej niepokojące: małe dziecko mordujące i pożerające ludzi czy ojciec przystający na taki stan rzeczy.
Na pewno emocje budzi epizod z trzeciego odcinka, który można bez większego problemu porównać do słynnego segmentu z Pulp Fiction, z niejakim Zedem w roli głównej. Harry Gardner przez przypadek trafia do domostwa zwyrodnialców pragnących zrobić z nim coś bardzo złego. Ten jednak pokazuje swoją prawdziwą naturę i rozrywa degeneratów na strzępy. Quentin Tarantino zostaje tu przywołany nie bez kozery. Artysta pojawia się w rozmowie bohaterów o filmowej przyszłości Harry’ego. Twórcy puszczają więc oko do oglądających, zapożyczając konwencję od wybitnie utalentowanego twórcy.
W czwartym odcinku na pierwszym planie pojawiają się bohaterowie drugoplanowi. Poznajemy lepiej gromadkę dziwaków, którzy do tej pory sprawiali wrażenie, jakby byli z innej planety. Teraz, gdy dowiadujemy się więcej o ich historii, postacie zyskują na głębi. Absolutnie nie można nic zarzucić podbudowie fabularnej Belle Noir, Mickeya i Austina. Dostają oni w czwartej odsłonie wystarczającą ilość czasu, żebyśmy mogli sobie wyrobić zdanie na temat ich motywacji, ambicji i wątpliwości. Oczywiście należy przymknąć oko na umowność pewnych rozstrzygnięć – American Horror Story nie byłoby sobą, gdyby nie korzystało ze skrótów fabularnych. Niemniej naprawdę dobrze ogląda się retrospekcje budujące sylwetki bohaterów. Obserwując ich w teraźniejszości, rozumiemy, że konkretne zachowania wynikają z wyborów podjętych w przeszłości.
FX
Ważne też, że serial wciąż ma ukryte asy w rękawie. Tajemnice związane są z postacią chemiczki i z produkowanym przez nią specyfikiem. Wszystkie znaki na niebie wskazują, że narkotyk będzie połączony z wydarzeniami z drugiej części sezonu, czyli z przybyciem Obcych. Na razie twórcy szczędzą nam szczegółów i bardzo dobrze, bo bieżące epizody i tak odkryły bardzo dużo sekretów. Dzięki skondensowanej formie sezonu unikamy odcinków będących tak zwanymi zapychaczami. Akcja wciąż pędzi do przodu – nie ma czasu ani na refleksyjne momenty, ani na dłuższe dialogi. Ponura tonacja odgrywa już drugorzędną rolę – na pierwszym planie są osobliwe postacie. Aktorska drużyna Ryana Murphy'ego znów szarżuje w charakterystycznym sobie stylu. Można to lubić lub nie, ale nie da się ukryć, że przerysowane kreacje są jednym z punktów rozpoznawczym American Horror Story.
Nowy sezon AHS jest niepokojący, gdy trzeba – brutalny i momentami zabawny. Postacie mają interesujące historie, a poszczególne wątki dają mocno do myślenia. Produkcja nie ustrzegła się spłyceń i głupotek, ale i tak jest o niebo lepsza niż to, co oferowano nam w poprzednich sezonach. Oglądając wcześniejsze odsłony, można było odnieść wrażenie, że historie pisane są nieco od niechcenia. Teraz czuć, że twórcy chcą tą opowieścią przekazać coś ważnego. Odpowiednio wykorzystują potencjał interesującego punktu wyjściowego. Byle tak dalej!