Drugi sezon American Vandal zaczyna się od hitchockowego trzęsienia ziemi, a raczej "brązowej burzy". Czym jest to wydarzenie? Otóż jedna z amerykańskich katolickich szkół pada ofiarą ataku terrorystycznego tzw. g*wnianego rabusia. Jak łatwo się domyślić, rzezimieszek podczas swoich akcji używa ekskrementów, a jego największym „dziełem” jest zatrucie szkolnej lemoniady, po wypiciu której praktycznie każdy uczeń dostał nagłej i ostrej biegunki. Wydarzenie to nie mogło ujść uwadze naszych bohaterów z pierwszego sezonu. Po sukcesie, jaki odniósł ich dokument, stali się prawdziwymi celebrytami zapraszanymi do programów telewizyjnych. Panowie, szukając pomysłów na nowy film, trafili na sprawę brązowej burzy w szkole z Bernardine. Nie zastanawiając się zbyt długo, udali się tam z kamerą, rozpoczynając kolejne śledztwo. G*wniany rabuś jest jednak przebiegłym przeciwnikiem, który na dodatek wciąż terroryzuje szkołę. Tym razem dochodzenie wydaje się być trochę bardziej skomplikowane.
fot. Netflix
Teoretycznie różnic między pierwszym a drugim sezonem jest wiele, ale w praktyce obie serie mają identyczny szkielet fabularny. Kolejna sprawa, którą bohaterowie, w przeciągu ośmiu odcinków doprowadzają do końca. Po nitce do kłębka. Powoli poznają szkolną rzeczywistość, najistotniejszych uczniów oraz dziwaczne relacje ich łączące. Każdy odcinek to nowy podejrzany, który finalnie okazuje się niewinny. Większość uczniów jest jednak w pewien sposób powiązana ze sprawą i wpływa znacząco na toczące się śledztwo. Główny winny zostaje ujawniony w finałowej odsłonie i jest to osoba, której nie podejrzewaliśmy, śledząc dochodzenie Petera i Sama. Ta konstrukcja to klasyczna kryminalna forma, działająca tak samo dobrze w literaturze, kinematografii, telewizji, jak i w Amerykańskim wandalu. Netflixowy serial podchodzi jednak do niej momentami z przymrużeniem oka, śmiejąc się z konwencji w znany z pierwszego sezonu sposób. Nasi dokumentaliści, w odróżnieniu od pierwszego sezonu, stanowią tutaj jedynie tło opowieści. Nie odgrywają istotnej fabularnej roli – równie dobrze mogłoby ich nie być. Pełnią rolę narracyjną, popychającą fabułę z punkt A do punktu B. Dużo większe znaczenie mają charakterystyczne postacie, będące przedmiotem śledztwa Petera i Sama. Niestety także i tutaj twórcy nie wysilili się za bardzo, kopiując pewne rozwiązania z pierwszego sezonu, korzystając przy tym mocno ze szkolnych stereotypów. Mamy więc outisdera, sportowca, nadgorliwą nauczycielkę, cwaniaczka, nerda – dziwaka…Co gorsza, tym razem twórcy nie pozwolili sobie na przewrotność w pisaniu poszczególnych postaci. W pierwszym sezonie mieliśmy prześliczny twist, jeśli chodzi o postać Dylana, który z klasowego łobuza przerodził się w kozła ofiarnego. Tutaj nie ma takich mało oczywistych rozwiązań. Wyjaśnienie zagadki może się podobać, ale o jakimkolwiek zaskoczeniu nie ma mowy. Podobnie jak w pierwszej części i tym razem American Vandal stara się równoważyć przesłanie społeczne z wulgarnymi żartami. Abstrahując od wszystkiego, serial ten przecież jest komedią, nastawioną na niekonwencjonalny humor. Drugi sezon nie jest pozbawiony celnych dowcipów. Jest ich całkiem sporo i potrafią wywołać uśmiech na ustach, nawet u największego ponuraka. Trudno zachować powagę, patrząc na  rozbudowaną sekwencję brązowej burzy z pierwszego odcinka. Takich momentów jest jednak mniej niż w pierwszym sezonie. Twórcy, być może świadomie, przesunęli granicę między komedią a dramatem społecznym, który po raz kolejny porusza istotne tematy. Tym razem American Vandal stawia na kwestię alienacji, odrzucenia i samotności w sieci. W pewnych momentach robi się naprawdę poważnie, a na twarzy młodych aktorów pojawiają się emocje niemające nic wspólnego z komedią. Mimo że całość oparto na stereotypach i niezbyt skomplikowanych postaciach, to ważne przesłanie wyłożono nam w interesujący sposób. Amerykański wandal rzuca światło dzienne na zjawiska obecne w życiu młodych ludzi od zawsze. Jak na prawdziwy dokument przystało, nie komentuje ich, a na swój niekonwencjonalny, ale skrupulatny sposób pokazuje mechanizmy rządzące życiem społecznym w szkołach. Nie ma w tym nic odkrywczego i nowatorskiego. To wciąż znane nam hasła o szanowaniu innych, dobroci dla bliźnich i pochyleniu się nad potrzebującymi. Twórcy American Vandal, przy pomocy dobitnej i szokującej formy, pokazują jednak, z czym wiąże się brak poszanowania dla tych idei. Jednym słowem, walczą w słusznej sprawie, używając bardzo nietypowej broni. Pierwszy sezon Amerykańskiego wandala jawił się jako oddolna anarchistyczna inicjatywa, pokazująca, że sztuka wciąż ma wiele do powiedzenia w sprawach społecznych. Druga odsłona powiela schematy i idzie za ciosem. Robi to właściwie, dlatego nie ma wielu powodów do narzekania. Sprawa kryminalna już nie wciąga tak jak wcześniej ze względu na uczucie, że gdzieś to już widzieliśmy. Forma mockumentary też nie jest w stu procentach wykorzystywana – oglądając serial, zapomina się momentami, że kręcony jest on w konwencji filmu dokumentalnego. Mimo to warto go obejrzeć chociażby dla tych kilku bardzo dobrych żartów i paru momentów, przy których przyjdzie nam się zastanowić nad kondycją współczesnego społeczeństwa. Jeśli jednak twórcy zdecydują się na kolejny sezon, konieczna będzie już znacząca zmiana w treści i formie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj