Amerykańscy bogowie Neila Gaimana nie po raz pierwszy ukazują się na polskim rynku (to siódme wydanie powieści), ale za każdym razem potrafią znaleźć nowych czytelników, przyciągnąć „starych” i wszystkich czymś zaskoczyć – tym razem znakomitą oprawą graficzną okładki i „twardą” edycją.
Neil Gaiman pozostaje jednym z najbardziej znanych i docenianych pisarzy fantastycznych, wywodzącym się ze świata komiksów (choćby seria Sandman), nagradzanym za niejedną powieść fantasy (Neverwhere, Stardust, czy Koralina) i obdarzonym sporym gronem wiernych czytelników.
American Gods są jednym ze sztandarowych dzieł Gaimana, w niezwykle oryginalny sposób wplatającym postacie z różnorodnych mitologii w codzienne życie głównego bohatera. Chociaż właściwie życie owego bohatera, Cienia, zupełnie nie wygląda na codzienne. Właśnie wychodzi z wiezienia po odsiedzeniu wyroku za napad i pobicie, lecz jego plany na powrót do normalnego życia spalają się na panewce – żona wdała się w romans z jego najlepszym przyjacielem i zginęła w wypadku, a on sam traci nadzieję na obiecane zajęcie. Za to na jego drodze staje tajemniczy mężczyzna, który proponuje mu nie mniej tajemniczą i na oko nie do końca legalną, pracę. Co gorsza, tajemniczy mężczyzna o przydomku Wednesday tak naprawdę okazuje się Odynem, a przynajmniej tą jego wersją, który emigranci przywieźli do Stanów ze Starego Kontynentu. Nordycki Ojciec Wszechrzeczy gromadzi pozostałych starych bogów do walki z nowymi, stworzonymi przez nowoczesne technologie – komórki, telewizję i Internet.
Amerykańscy bogowie są w dosłownym sensie powieścią drogi, przepełnioną nagłymi zwrotami akcji, wprowadzaniem kolejnych bogów z rozmaitych mitologii, przeplataniem rzeczywistości z czymś w rodzaju snu i niesztampowymi, smakowitymi opisami coraz to nowych scenerii. Są czystą, żywą magią, która wyziera z każdej stronicy książki. Trudno oderwać się od lektury, jeszcze trudniej ją skończyć, kiedy wciąż czuje się niedosyt czytania.
Cień jest bohaterem niezwykle sympatycznym, choć nieco zbyt spokojnym jak na wydarzenia, które się wokół niego rozgrywają, często obrywającym psychicznie i fizycznie niczym sierotka Marysia, lecz zawsze podnoszącym się do pionu jak Wańka Wstańka. Kolejne bóstwa, które spotyka na swej drodze, są zadziwiające, barwne, pełnokrwiste – aż ma się ochotę czym prędzej sięgnąć po mitologie, z których je zaczerpnięto. Odszukiwanie tropów mitologicznych jest chyba jedną z najbardziej fascynujących cech Amerykańskich bogów, kolejnymi - postmodernistyczna zabawa wątkami i płaszczyznami rzeczywistości, lekki, soczysty język i niepowtarzalny, charakterystyczny dla Gaimana styl pisania.
Nowe wydanie wydawnictwa MAG może się pochwalić okładką w stylu nowego cyklu wydawniczego powieści Gaimana, przygotowaną w czerni i złocie (zdobne litery tytułu stworzyła firma Dark Crayon) i opracowaną przez Piotra Chylińskiego. Tłumaczenie Pauliny Braiter jest równie doskonałe co oryginał. Jeśli więc ktoś jakimś cudem nie czytał jeszcze Amerykańskich bogów Neila Gaimana, niech sięgnie po siódme polskie wydanie tej powieści. Nie pożałuje.