Amonit to specyficzna historia o miłości dwóch kobiet, które reprezentują zupełnie odmienne style bycia, poglądy na świat czy wartości. I tak Mary to zbieraczka skamielin, postać o naukowym umyśle, która twardo stoi na ziemi. Pewnego dnia jej drogi krzyżują się z Charlotte, kobietą z wyższych sfer, pogrążoną w melancholii, zagubioną w otaczającym ją świecie. Wydawać by się mogło, że panie nie mogą być od siebie dalej. Jednak wkrótce stajemy się świadkami namiętnego romansu, który przedefiniuje wszystko, co do tej pory określało ich życie.  Mam wrażenie, że reżyser Francis Lee, który jest również scenarzystą filmu, za bardzo przedłużył ekspozycję bohaterek. Tak właściwie połowa produkcji polega na wprowadzeniu postaci, nakreśleniu jakiejś szczątkowej relacji między nimi, pokazania monotonii życia. I przez to sedno całej opowieści, ta więź łącząca główne bohaterki, nie mogła do końca wybrzmieć . Trochę to wygląda tak, jakby Lee chciał poprzez tę ekspozycję pokazać świat, z którego Mary i Charlotte chcą się wyrwać i do którego kompletnie nie pasują. Jednak przez obranie takiej formy trochę nie starczyło czasu, aby jeszcze mocniej zagłębić się w ich relację, zbadać jej silne i słabe strony. Trochę mi tego zabrakło, ponieważ dozowanie emocji nie zadziałało, jak powinno. Więź, która jest główną siłą napędową, nie przeplatała się tak naturalnie z tłem, które Lee przygotował do budowania historii.
materiały prasowe
Jednak gdy już w końcu dochodzi do nakreślenia relacji Mary i Charlotte, to wszystko przebiega sprawnie. Lee oparł tę więź na pewnych niuansach i niedopowiedzeniach. Bardzo subtelnie prowadził wątek obydwu pań. Nie było bombardowania wielką miłością i namiętnością, ogromnej emocjonalności czy wymuszonej pompatyczności. Wszystko przebiegło bardzo spokojnie, przez to w niektórych momentach nawet lepiej dało się wczuć w relację bohaterek. Te stonowane uczucia zdecydowanie zadziałały na korzyść ich historii. To wszystko zbudowało bardzo ciekawy efekt pewnego rodzaju namiętności, która jakby była uwięziona w głównych bohaterkach i starała się raz na jakiś czas wydostać na zewnątrz. Chociaż jak wspominałem, można było spokojnie jeszcze pogłębić ten wątek. Nie zmienia to faktu, że Kate Winslet i Saoirse Ronan bardzo dobrze pokazały tę relację - od badania siebie nawzajem, przez siostrzane współczucie aż po rodzaj specyficznej miłości. Aktorki dobrze przeprowadziły te zmiany we wzajemnym postrzeganiu swoich bohaterek. Nie mogę jednak napisać, że to były wybitne role, ponieważ nie umywają się do ich najlepszych kreacji, choćby w Lady Bird w przypadku Ronan czy Lektorze w przypadku Winslet. Są to role dobre, oparte bardziej na spokojnej grze, pozbawionej ekspresji czy potrzeby pokazania wielu barw ze swojej aktorskiej palety. I w tej historii to się sprawdza. Tak właściwie film jest popisem tego duetu, a Ronan i Winslet jak zwykle dają radę z powierzonym im zadaniem. Mam jednak problem z całym drugim planem i tłem społecznym, które Lee im zaproponował. Są to dwa całkowicie bezbarwne elementy, nie ma w tym filmie niczego, co mogłoby w jakiś ciekawy sposób kontrastować z głównym miłosnym wątkiem. Nie ma żadnej postaci czy elementu świata przedstawionego, który mógłby jeszcze ubogacić tę opowieść. W kilku momentach przydałoby się podbić jeszcze wartość relacji Mary i Charlotte jakimś dodatkowym aspektem. Jednak tak się nie stało.  Amonit to film z dobrymi rolami Kate Winslet i Saoirse Ronan, które jak zwykle stają na wysokości zadania. Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że z tej historii można było wycisnąć jeszcze więcej. A tak gdzieś ten potencjał ulotnił się w czasie seansu. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj