Pierwszy sezon serialu Netfliksa spotkał się przeważnie z pozytywnymi recenzjami, także wśród widzów. Anne to zdecydowanie nowe i świeże podejście do kultowych wręcz powieści Lucy Maud Montgomery. Z każdym odcinkiem coraz bardziej odbiega od książkowego pierwowzoru, dodając własne wątki, nowych bohaterów… Pod tym względem można serialowi zarzucić wiele - ci najbardziej konserwatywni miłośnicy oryginału nie zostawiają na nowej ekranizacji suchej nitki. Pomimo mojej miłości do powieści Montgomery nie uważałam tego jednak za wadę - takie ubogacenie przecież tak barwnego świata Ani to cudowna odmiana, choć drażniło chwilami zbytnie uwspółcześnienie fabuły i jej przedramatyzowanie, zwłaszcza w ostatnim odcinku. Na te wady można przymknąć oko za sprawą absolutnie wciąż cudownej Amybeth McNulty, wcielającej się w Anię, podobnie mają się sprawy z pozostałymi członkami obsady - strzał w dziesiątkę. Finał poprzedniego sezonu, zakończony sporym cliffhangerem, pozostawił widzów w sporej niepewności co do dalszych losów mieszkańców Zielonego Wzgórza… Na wstępie muszę wszystkich uspokoić - wątek nowych lokatorów Cuthbertów nie ciągnie się przez cały sezon. Na całe szczęście rozwiązany zostaje dość szybko, dostarczając sporo emocji dosłownie wszystkim mieszkańcom Avonlea. Później jest już czas dla nie tylko Ani, Maryli i Mateusza, lecz również ich znajomych, przyjaciół czy nowych bohaterów. Ogromną rolę w tym sezonie odgrywa kolega z klasy Ani, Cole, (świetny Cory Gruter-Andrew) spotykający się z nietolerancją i niesprawiedliwością - również ze strony swojego nauczyciela. Do Ani zawsze garnęli się ludzie z jakiegoś powodu odmienni, a dziewczynka ma w sobie ogromne pokłady empatii. Z pośrednim prześladowaniem spotyka się również Gilbert, przemierzający ocean parowcem, pracując w kotłowni razem z nowym przyjacielem, Sebastianem Lacroix, zwanym Bash (Dalmar Abuzeid). Mężczyzna jest czarnoskóry, a pomimo tego, że niewolnictwo zostało zniesione lata wcześniej, wciąż spotyka się z przejawami rasizmu. Na szczęście są też dobrzy ludzie, którzy nie patrzą jedynie na kolor skóry. Z problemami spotyka się również jeszcze jedna osoba, która przyjeżdża do Avonlea, aby wziąć pewne sprawy w swoje ręce - panna Stacy (Joanna Douglas). Jak widać, drugi sezon Ani pełen jest nieprzemijających problemów, które bohaterka subtelnie rozwiązuje. Pewnym szokiem może być wprowadzenie dosłownie malutkiego wątku dotyczącego homoseksualizmu, nikt w nim jednak nie wali widza hasłami o tolerancji. Wszystko jest powiedziane bardzo delikatnie - zresztą po pierwszym sezonie i odcinku z problemami Ani z comiesięczną kobiecą przypadłością, żeby także zachować stosowne słownictwo, nic już nie powinno dziwić. Nie brakuje ekstrawagancji - (głównie za sprawą cudownej ciotki Józefiny Barry), złośliwych bachorów (przecudownie niegrzeczna siostra Diany, Minnie May), szalonych pomysłów Ani (pewna z dawna oczekiwana scena z książki w końcu znajduje tu swoje miejsce, podpowiedź - farba do włosów), ślubów czy kłopotów natury pedagogicznej. To wszystko i więcej zostało zawarte w 10 odcinkach, które połyka się masowo. Ania wciąż zmaga się ze swoimi demonami przeszłości, lecz już w zdecydowanie mniejszym stopniu. W pierwszym sezonie retrospekcji nie brakowało, teraz widać już wyraźnie, że główna bohaterka coraz rzadziej sięga do nich pamięcią, chyba że dana sytuacja jakoś nieprzyjemnie skojarzy się jej z ponurym życiem w sierocińcu. Ania jest po prostu coraz szczęśliwsza u boku Maryli i Mateusza, a także swoich nieco szalonych koleżanek - brawa dla rewelacyjnej Ruby, która wciąż nieubłaganie podkochuje się w Gilbercie. A co do Gilberta, jego podróż parowcem odbiega od książek do tego stopnia, że rzeczywiście pasuje do całości trochę jak pięść do nosa. Był to jednak konieczny zabieg, aby pewne sprawy potoczyły się tak, jak się później potoczyły. Wizualnie to wciąż prześliczny serial, który już począwszy od cudownej czołówki ogląda się z przyjemnością. Tym razem witają nas jesienny oraz zimowy krajobraz, które nie odejmują okolicy uroku. Pojedyncze sceny miały w sobie tyle niezaprzeczalnego piękna, że aż kusiło, aby zrobić pauzę i przelać je kredkami na papier. Pod względem muzyki to wciąż ta sama lekko folkowa nuta, od czasu do czasu żwawiej porywająca bohaterów i nas do zabawy. Anię da się oglądać bez końca - pod warunkiem, że pewne sprawy się zignoruje, ot choćby przede wszystkim wierność książce. Od pierwszych odcinków widać już, jak bardzo pod względem pierwowzoru różni się fabuła serialu. W sezonie drugim pojawia się kilka świetnie znanych czytelnikom fragmentów powieści, choć nie zawsze ich przebieg pokrywa się w 100% z literackim pierwowzorem. Nie każdemu może spodobać się też wprowadzanie kolejnych dość poważnych problemów, jak rasizm czy homofobia, jednak Ania, nie Anna to serial od początku odważny, traktujący poważnie swoich bohaterów - także tych najmłodszych. To prawda, pewne przedramatyzowanie wciąż towarzyszy Ani i jej przyjaciołom, jednak życie nigdy nie było, nie jest i nie będzie proste. Na szczęście nie brakuje też humoru, choćby za sprawą przemądrzałej Małgorzaty. Mam szczerą nadzieję, że powstanie kolejny sezon, a potem jeszcze jeden, i jeszcze… W końcu wszyscy czekamy na to, aby zobaczyć, jak też rozwinie się relacja Ani z Gilbertem, prawda?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj