Lena (Natalie Portman) od roku opłakuje śmierć męża (Oscar Isaac), żołnierza, który wyruszył na tajną misję i już z niej nie wrócił. Gdy zaczyna powoli oswajać się z myślą o jego stracie, ten nagle pojawia się w domu. Jest jednak inny, wycofany. Szybko też podupada na zdrowiu. Czy jest to związane z misją, o której nie może mówić? Alex Gariand ma specyficzny gust filmowy, czego wyraz dał już w scenariuszu Dredd z 2012 roku czy napisanej i wyreżyserowanej przez siebie Ex Machina. Świat, który przedstawia nam twórca, jest pełen różnych kolorów i emocji. Obszar pokazany wewnątrz „skażonego” terenu jest przepełniony bajkowymi barwami. Jednak gdy się przyjrzymy, to bliżej mu do horroru niż bajki. Jelenie z pięknymi kwiatami na porożu mają pyski w stanie rozkładu. Śmierć została tu ubrana w żywe kolory, które mają odrywać od niej uwagę. Zresztą, oglądając makabryczne twory Garianda, miałem wrażenie, że tworzy on dzieła sztuki. To, co panie znajdują na opuszczonym basenie, jest piękne i straszne zarazem. Trudno oderwać od tego wzrok. Oglądając Anihilację, odnosi się właśnie wrażenie, że stroną wizualną reżyser stara się oderwać naszą uwagę od rzeczy najistotniejszej. Od pokazania, że człowiek, jego zdaniem, świadomie dąży do samozagłady. Nie jest w stanie funkcjonować zbyt długo w szczęśliwej i spokojnej atmosferze. Zawsze będzie podświadomie dążył do jej zakłócenia i konfrontacji. By jednak do tego dojść, trzeba pokonać podróż. Żeński oddział uzbrojony po zęby rusza na nieznane terytorium, by dowiedzieć się, co się stało z innymi ekipami i dlaczego tylko mąż Leny wrócił. Może podczas tej wyprawy znajdą coś, by go wyleczyć. Podczas misji napotykają dziwne stwory. W tym momencie film zaczyna przypominać rasowy horror. Co chwila z mroku wyskakuje jakiś potwór, by uszczuplać szeregi kobiet. Trzeba przyznać, że fantazja reżysera nie opuściła. Wprowadzony przez niego bestiariusz prezentuje się niezwykle zacnie. Pomimo tego, że bohaterki na ekranie nie wystrzeliwują co chwila całych magazynków w stronę dziwnych kreatur, to widz nie będzie się nudził. Rozmowy pomiędzy bohaterami i ich rozterki życiowe są równie interesujące. Wiele tez przez nich wygłoszonych nie jednego widza skłoni do refleksji i zastanowienia, bo czy nie ma w tym odrobiny prawdy, że „efekt starzenia się ludzi i w konsekwencji śmierć to nic innego jak błąd genetyczny”? Reżyser tak skupił się na budowanym przez siebie świecie i stawianiu egzystencjalnych pytań, że trochę odpuścił inne sfery filmu. Najlepszym przykładem jest ekipa żeńskich naukowców, z której przybliżona zostaje nam jedynie postać Leny. Reszta została przez twórcę potraktowana po macoszemu. Nie za dużo o nich wiemy, przez co trudno nawiązać z nimi jakąś nic sympatii. Gdy pojawiają się sceny, w których grupa walczy o życie, to jest nam w sumie obojętne, czy wszyscy przeżyją. To duży błąd. Od czasu Jackie żadna kreacja Natalie Portman nie przypadła mi tak do gustu. Aktorka włożyła w ten projekt dużo pracy. Emocje są wyczuwalne w każdej scenie z jej udziałem. Świetnie sprawdza się zarówno w scenach akcji, kiedy to z karabinem w ręce musi rozprawić się z szarżującym w jej kierunku wrogiem, jak i momentach, w których w naukowy sposób stara się wytłumaczyć to, co się wokół nich dzieje.
Annihilation to film, który najlepiej oglądać na dużym ekranie, a nie na małym wyświetlaczu tabletu czy telefonu. Podczas seansu na tych urządzeniach dużo traci ze swojej części wizualnej, a to ona jest tutaj kluczowym elementem. Niemniej rozumiem decyzję Paramountu, który wyszedł z założenia, że więcej osób obejrzy ten film w ramach abonamentu Netflixa, niż poszłoby na niego do kina. To znakomity film, ale skierowany raczej do wąskiego grona odbiorców lubiącego science fiction. Przed seansem zachęcam do wcześniejszego zapoznania się z literackim pierwowzorem autorstwa Jeffa VanderMeera, czyli powieścią Unicestwienie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj