Scott Lang (Paul Rudd) stał się szanowanym obywatelem. Wszyscy go kochają, wszak jest członkiem legendarnej grupy Avengers, która uratowała świat i przywróciła mu równowagę. Wszechświat stał się lepszym miejscem, które nie potrzebuje pomocy Ant-Mana. A może to on nie potrzebuje już udowadniać światu, że jest herosem? W końcu może wieść spokojne życie i pisać książki o swoich heroicznych czynach u boku Strażników Galaktyki i Kapitana Ameryki. Nawet wymiar sprawiedliwości dał mu spokój. Scott przestał się więc przejmować problemami innych. Wyszedł z założenia, że swoje zrobił. Inaczej twierdzi jego córka Cassie (Kathryn Newton), która często wchodzi w konflikt z prawem, bo wstawia się za słabszymi. Dziewczyna ma do siebie pretensje, że nie miała pojęcia o istnieniu innych wymiarów. Uważa, że mogłaby uratować swojego tatę i nie straciłaby pięciu spędzonych z nim lat. Bohaterka postanawia naprawić ten błąd – z pomocą Hope (Evangeline Lilly) i Hanka Pyma (Michael Douglas) buduje satelitę, by wysłać wiadomość do wymiaru kwantowego, który teoretycznie miał być miejscem pozbawionym życia. Okazuje się jednak, że Janet (Michelle Pfeiffer), która spędziła w tym wymiarze prawie 30 lat, nie była ze swoją rodziną do końca szczera. Ktoś tam jest – i czeka tylko na okazję, by się wydostać! Cassie właśnie dała mu taką szansę. Trzecia część przygód Ant-Mana rozpoczyna piątą fazę MCU, w której głównym przeciwnikiem wszystkich bohaterów ma być wprowadzony w serialu Loki Kang Zdobywca. A przynajmniej jeden z jego wariantów. Ten niszczyciel światów i całych nitek czasowych ma demoniczny plan, ale potrzebuje pomocy Scotta. A ten musi zostać odpowiednio zmotywowany. Tu warto podkreślić przebiegłość ludzi z Marvela, którzy pozwolili sobie na pewną zabawę przy montażu zwiastuna. Zasugerowali nam, że motywacja Langa będzie inna. Ale jesteśmy już do tego przyzwyczajeni. Całość wizualnie wygląda jak połączenie odrzuconych scen z Gwiezdnych Wojen, Mad Maxa i Spy Kids Roberta Rodrigueza. Przytłaczający green screen nie serwuje nam nic ciekawego. Wykreowany świat jest do bólu sztuczny i pstrokaty. Jakby Peyton Reed, reżyser poprzednich dwóch części, nie miał już pomysłów ani chęci do pracy – bazuje na tym, co widział w innych produkcjach, i tym, co zostało wymyślone w części Ant-Man i Osa. Boi się ryzykować, więc powiela klisze, które już widzieliśmy. Scena, w której Kang przemawia do swojej armii, jest łudząco podobna do tej z Ataku klonów. I tak można byłoby długo wymieniać. Nawet finałowy atak rebelii poprowadzono bez emocji. Trudno się przejmować umierającymi postaciami, bo nie połączyła nas z nimi żadna emocjonalna więź. Pojawili się na chwilę, powiedzieli pięć zdań i zniknęli. Najlepszym przykładem jest Lord Krylar, w którego wciela się Bill Murray. Twórca sugeruje nam, że ta postać jest ważna – w końcu ma bogatą przeszłość i władzę. A jednak bohater znika bezpowrotnie. Szkoda, że tak dobry aktor został zmarnowany. Oczekiwałem, że jego rola będzie porównywalna do Grandmastera. Tak się nie stało. Do tego w filmie pojawił się MODOK, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Ujawniono nam jego prawdziwą tożsamość, ale niestety twórcy nie potrafili w pełni wykorzystać możliwości, jakie daje ta postać. Nie wiemy, czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczymy. Scenariusz autorstwa Jeffa Lovenessa jak najbardziej miał potencjał. Trzeba pochwalić przede wszystkim niebanalny punkt wyjścia. Córka ma sobie za złe, że nie była w stanie uratować ojca. Jest także wkurzona na niego, że spoczął na laurach i – zamiast pomagać innym – opowiada tylko o swoich dawnych osiągnięciach. Tym samym mężczyzna staje się karykaturą samego siebie. Ciekawie przedstawiony został też Kang. Jonathan Majors wspaniale czuje tę postać! Dodaje jej pewnego szyku i diabolicznego charakteru. Mam wrażenie, że aktor – dzięki temu, że tak świetnie przygotował się do filmu Creed 3 – sam zasugerował przebieg finałowej walki, która mogłaby mieć miejsce na ringu bokserskim. Niestety, dobry czarny charakter to za mało. Musi za nim iść jeszcze ciekawa historia, dobra walka i wysoka stawka, a tego po prostu nie ma. To kolejna przygoda, którą moglibyśmy zamknąć w 40-minutowym odcinku serialu. Zaczynam podejrzewać, że Kevin Feige traci kontrolę nad jakością tego, co nam serwuje. Ant-Man nigdy nie był moją ulubioną serią, ale przynajmniej był zabawny. W tej części humoru jest jak na lekarstwo. Może być to spowodowane brakiem tak lubianego przeze mnie Luisa (Michael Peña). Sam Scott nie jest aż tak dowcipny, choć mocno się stara.
fot. materiały prasowe
+18 więcej
Marvel kładzie podwaliny pod kolejne produkcje. Już w pierwszych minutach dowiadujemy się, że Cassie dostała swój własny kostium i będzie podążać drogą ojca. Co może oznaczać tylko jedno – prędzej czy później przeskoczy do innego projektu i stanie się częścią jakiejś grupy. Podejrzewam, że będzie to Young Avengers. Ant-Man i Osa: Kwantomania jest po prostu kolejnym przystankiem na drodze do czegoś większego, czyli Avengers: Secret Wars. Nim dostaniemy to wielkie widowisko, musimy się zadowolić kilkoma mniejszymi, w których prym będzie wiódł Kang lub jakiś jego wariant. Jeśli mam być szczery, to podany na przystawkę zwiastun Strażników Galaktyki Volume 3 ucieszył mnie bardziej niż danie główne. P.S. Po napisach dostajemy dwie sceny zapowiadające kolejne produkcje Marvela. Jedna odnosi się do filmów, a druga do serialu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj