Doszliśmy do ostatniego rozdziału DCU, pod który podwaliny zbudował Zack Snyder. Czy produkcja ma nam cokolwiek do zaproponowania? Sprawdzamy.
Historia tego, co działo się na planie produkcji
Aquaman i Zaginione Królestwo w reżyserii Jamesa Wana, zasługuje na swój własny film. Z przecieków medialnych wyłania się obraz chaosu, drobnych wojenek między członkami obsady, ciągłego wtrącania się studia i niekończących się dogrywek. W rezultacie premiera została kilka razy przełożona. Po seansie nie wiem nawet, czy to jeszcze film Wana. Już chyba nigdy się nie dowiemy, jak wyglądała pierwotna wersja tej opowieści. Czy była lepsza od tego, co otrzymaliśmy? Niestety to, co trafiło do kin, jest rozczarowujące, by nie powiedzieć złe. Zacznijmy jednak od początku!
Artur Curry (
Jason Momoa) dzieli obecnie życie między ląd, gdzie wychowuje syna pod bacznym okiem swojego ojca Toma (
Temuera Morrison) i żony Mery (
Amber Heard), a wodę, gdzie jest królem mórz i oceanów wraz z matką Atlanną (
Nicole Kidman) i Nereusem (
Dolph Lundgren). Szybko orientuje się, że bycie władcą to coś więcej niż tylko pojawianie się na ceremoniach. Z tą funkcją wiąże się bardzo dużo nudnych obowiązków. Życie na powierzchni sprawia mu więcej frajdy, więc spędza tam sporo czasu. Wykorzystuje to Czarna Manta (
Yahya Abdul-Mateen II) – bohater zdobył pewien artefakt, który czyni go potężną istotą, ale także przysłania mu obraz rzeczywistości i sprawia, że popada w szaleństwo. Artur musi go powstrzymać. Aby to zrobić, łączy siły ze swoim młodszym bratem Ormem (
Patrick Wilson), który nie jest jego wielkim fanem. Jak pewnie pamiętacie – chciał go zabić w poprzedniej części.
Na pierwszy rzut oka scenariusz Davida Lesliego Johnsona-McGoldricka niczym nie różni się od przeciętnej historii komiksowej. Skonfliktowani bracia muszą przezwyciężyć niechęć do siebie, by ratować świat. Odbędą więc podróż, w trakcie której nauczą się ze sobą współpracować. A może nawet zakopią topór wojenny? Jest tu pewien potencjał, tylko został on zatracony przez chaos i nieciekawe postaci. W pierwszej części czułem, że Jason Momoa próbuje wprowadzić trochę humoru i luzu do bardzo sztywnego i mrocznego świata DCU. Jednak w produkcji
Aquaman i Zaginione Królestwo scenarzyści nie mieli na niego pomysłu. Chyba kazali mu po prostu być sobą, a to nie wystarcza. Stał się nagle mało inteligentnym klaunem, który słabo wypada przy dużo spokojniejszym i racjonalnym bracie. Podczas seansu cały czas miałem wrażenie, że nikomu nie chciało się pracować na planie. Wszyscy twórcy i aktorzy chcieli po prostu wypełnić swoje zadania i rozejść się do domów. Dostajemy więc bardzo nierówny obraz, zrobiony bez serca i pomysłu. Może być to oczywiście efekt kilkunastu dokrętek i wprowadzonych zmian. Znaczenie miała też pewnie sprawa rozwodowa Johnny'ego Deppa i Amber Heard – występ aktorki w filmie został skrócony do tego stopnia, że praktycznie jej w nim nie ma. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby zostało to zmienione na etapie pisania scenariusza. Widać, że w tym filmie było dużo scen, które zostały usunięte, przez co część fabuły nie ma sensu.
Ta historia jest niezwykle poszarpana – jakby scenariusz został skończony pięć minut przed wejściem twórców na plan. Nie ma tu głębszego pomysłu, a następujące po sobie akty są infantylne. Panuje tu ogromny chaos. Nie wspomnę już o rozczarowującym finale, który przywodzi na myśl fragment piosenki Budki Suflera
: "Scenarzysta forsę wziął, potem zaczął pić". Szkoda, bo Aquaman zasługiwał na lepsze pożegnanie z dużym ekranem.
Twórcy odebrali głębię wielu postaciom. Najlepszym przykładem jest Czarna Manta. W poprzedniej odsłonie był to człowiek, który szukał zemsty po stracie ojca. Teraz to wszystko się gdzieś zatarło. Bohater pod wpływem czarnego trójzębu staje się po prostu szaleńcem niosącym zniszczenie. Yahya Abdul Mateen II nie ma tutaj nic do roboty. Krząta się jedynie po ekranie i co jakiś czas rzuca tekst, że zabije Aquamana. Aktor nie dostał szansy, by bardziej wyeksponować swojego bohatera i zawalczyć o sympatię widza.
Nie chcę kopać leżącego, ale muszę wspomnieć o bardzo "tanich" efektach specjalnych. Zarówno świat podwodny, jak i potwory pojawiające się na ekranie wyglądają po prostu źle. Wydaje mi się, że wizualnie ten film prezentuje się gorzej niż
Flash. Nie wiem, czy to przez redukcję budżetu, brak wiary w sukces czy tego, że firmy odpowiedzialne za tworzenie efektów specjalnych są przeciążone i nie są w stanie oddawać materiałów wysokiej jakości. Wystarczy spojrzeć na włosy bohaterów, gdy są w wodzie. Przecież to jest jakiś dramat! Można było z tego zrezygnować.
Wydaje mi się, że wybór
Aquamana i Zaginionego Królestwa na ostatni rozdział DCU był ogromnym błędem. Można było zakończyć to na
Flashu i przynajmniej część fanów byłaby zadowolona. A tak wszyscy, nawet ci najbardziej zagorzali fani DC, wyjdą z kina rozczarowani. Snyderverse miało swoje dobre momenty i nie zasłużyło na taki koniec. Pewnie James Wan żałuje, że postanowił kontynuować swoją przygodę z Aquamanem. Myślę, że nie tego się spodziewał, gdy podpisywał kontrakt. Na pewno ja oczekiwałem czegoś lepszego. Może nie jakoś znacznie, ale jednak.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h