Aquaman to, w uproszczeniu, Czarna Pantera w wersji DC z jej wadami i zaletami. Jednak lepiej bawiłem się na filmie Jamesa Wana dzięki charyzmatycznym postaciom i rewelacyjnej stronie wizualnej. Zaskakujące jak wiele te filmy łączy. Zamiast hiperzaawansowanych Afrykanów ukrytych przed światem gdzieś pośrodku dżungli, są tu podwodni potomkowie Atlantydów z hiperzaawansowaną technologią, ukryci w głębinach oceanu przed mieszkańcami powierzchni. I jedni, i drudzy patrzą z góry na resztę świata. Jedni jeździli na nosorożcach i walczyli na dzidy, drudzy pływają na konikach morskich i walczą na trójzęby. W obu wypadkach, kiedy to wygodniejsze dla fabuły, zamieniają lokalną faunę na hipernowoczesne pojazdy. Widać też podobieństwa w formie budowli wyrastających z lokalnych architektonicznych tradycji sprzed setek lat, ale rozbudowanych o wiele migoczących światełek w stylu wizji przyszłości z filmów z lat 80. Z nieznanych mi powodów komiksowe produkcje próbują nas przekonać, że w monarchiach władzę zdobywa się przez pojedynki pretendentów do korony. Czy ktoś może mi przypomnieć, kiedy w historii to się zdarzyło? Jest to dziwny i ograny schemat i razi w przypadku superzaawansowanej cywilizacji, która patrzy z góry na resztę świata. Film jest kolejną „ofiarą originów” – czyli rozwiązania fabularne pochodzą z czasów, gdy te były głupawe i naiwne. Uwspółcześnienie udało się niestety jedynie połowicznie. Sama historia jest do bólu prosta i przewidywalna i była już opowiadana na tysiąc różnych sposobów od czasów Szekspira, a pewnie i Homera. Nie musi to być wada, bo – parafrazując klasyka – czasem „ruch jest wszystkim, a cel jest niczym”, czyli w tym wypadku od historii ważniejsze jest to, jak została opowiedziana. Szkoda, że z opowiadaniem czasem też są problemy. Poza banalną historią drętwy jest również scenariusz, który (znów jak w przypadku Ligi Sprawiedliwości) nakazuje Arthurowi rzucać tak błyskotliwe one-linery, jak: „this is awesome”, „this is badass”. Jamesie Wanie, widzimy, że Aquaman to „awesome badass” i jeśli nie masz dla niego bystrego komentarza, to czasem milczenie jest złotem. Jak kostium Aquamana. Relacje między bohaterami nie wychodzą naturalnie, w większości scen rażą sztucznością i są pełne patetycznych i ckliwych przemów; poza nielicznymi wyjątkami nie angażują emocjonalnie widzów. Na szczęście akcja w filmie jest wartka, pędzi naprzód bez przestojów, bez głupich twistów, a patetyczność jest przełamywana udanym humorem i comic reliefami niczym (poważniejsze) filmy MCU czy choćby Wonder Woman.
źródło: Warner bRos.
+60 więcej
Film o „człowieku-rybie” broni się za to charyzmatycznym duetem w rolach głównych - Jason Momoa jako Arthur i Amber Heard jako Mera oczywiście kradną ten film, ale i reszta aktorów wypada naprawdę solidnie. Swoje momenty mają Willem Dafoe i Dolph Lundgren, a Patrick Wilson błyszczy, grając rolę spoza swojego emploi. Jedynym rozczarowaniem jest dla mnie Czarna Manta – początek filmu zapowiadał go, jako ciekawą postać, ale jego potencjał nie został wykorzystany. Wydaje mi się, że spokojnie można było go wprowadzić w Aquamanie 2 zamiast robić to po łebkach w części pierwszej. Film ma świetne sceny akcji, ogromny rozmach i rewelacyjną stronę wizualną (mimo, że CGI razi czasem sterylnością i sztucznością). Miłośnicy spektakularnych, snyderowskich ujęć slo-mo i epickich bohaterskich póz powinni być usatysfakcjonowani – w filmie jest ich pełno, ale nie są nadużywane. Kojarzą się raczej z WW niż z BvS. Zrzuty z niektórych scen na pewno przyozdobią niejeden pulpit. Design jest miejscami rewelacyjny (kostiumy komandosów Atlantydy!), a czasem ociera się o kampową autoparodię jak np. złoty kostium Aquamana. Generalnie film czasem gubi zdrowy dystans i przekracza rubikon parodii i kiczu, przez co na sali, co jakiś czas słychać było parsknięcia śmiechu w scenach, w których James Wan raczej ich nie planował. Po tym filmie naszła mnie refleksja, że może warto czasem odejść od komiksowych pierwowzorów i stylistyki, bo nie wszystko, co sprawdzało się 50 lat temu na kartach komiksu, sprawdzi się na srebrnym ekranie w XXI wieku. Opowiedzenie wiarygodnie historii o podwodnej cywilizacji było karkołomnym wyczynem i, mimo wad filmu, bawiłem się nieźle. Film to świetny blockbuster z oszałamiającą stroną wizualną, ciekawą stroną muzyczną (podobały mi się nawiązania do elektronicznej muzyki lat 80-tych, choć czasem była przykrywana przez pompatyczne instrumenty dęte) i ze świetną obsadą, która wyciska, co się da z przeciętnego scenariusza. Grzechem byłoby obejrzeć go wyłącznie na małym ekranie.

Gdzie obejrzeć ten film? Zobacz go w naszym repertuarze kin z opcją natychmiastowego zakupu biletu!

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj