Aquaman – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 19 grudnia 2018Oto recenzja Łukasza Radomskiego, czytelnika naEKRANIE.pl, który miał szansę obejrzeć go dzięki wcześniejszej dystrybucji w kinach poza Polską. Pokaz prasowy w naszym kraju będzie dopiero w połowie tygodnia, więc z chęcią dzielimy się teraz już przemyśleniami jednego z Was. Czy Aquaman to film warty obejrzenia? Recenzja spoilerowa redakcji pojawi się na łamach w piątek.
Oto recenzja Łukasza Radomskiego, czytelnika naEKRANIE.pl, który miał szansę obejrzeć go dzięki wcześniejszej dystrybucji w kinach poza Polską. Pokaz prasowy w naszym kraju będzie dopiero w połowie tygodnia, więc z chęcią dzielimy się teraz już przemyśleniami jednego z Was. Czy Aquaman to film warty obejrzenia? Recenzja spoilerowa redakcji pojawi się na łamach w piątek.
Aquaman to, w uproszczeniu, Czarna Pantera w wersji DC z jej wadami i zaletami. Jednak lepiej bawiłem się na filmie Jamesa Wana dzięki charyzmatycznym postaciom i rewelacyjnej stronie wizualnej.
Zaskakujące jak wiele te filmy łączy. Zamiast hiperzaawansowanych Afrykanów ukrytych przed światem gdzieś pośrodku dżungli, są tu podwodni potomkowie Atlantydów z hiperzaawansowaną technologią, ukryci w głębinach oceanu przed mieszkańcami powierzchni. I jedni, i drudzy patrzą z góry na resztę świata. Jedni jeździli na nosorożcach i walczyli na dzidy, drudzy pływają na konikach morskich i walczą na trójzęby. W obu wypadkach, kiedy to wygodniejsze dla fabuły, zamieniają lokalną faunę na hipernowoczesne pojazdy. Widać też podobieństwa w formie budowli wyrastających z lokalnych architektonicznych tradycji sprzed setek lat, ale rozbudowanych o wiele migoczących światełek w stylu wizji przyszłości z filmów z lat 80.
Z nieznanych mi powodów komiksowe produkcje próbują nas przekonać, że w monarchiach władzę zdobywa się przez pojedynki pretendentów do korony. Czy ktoś może mi przypomnieć, kiedy w historii to się zdarzyło? Jest to dziwny i ograny schemat i razi w przypadku superzaawansowanej cywilizacji, która patrzy z góry na resztę świata. Film jest kolejną „ofiarą originów” – czyli rozwiązania fabularne pochodzą z czasów, gdy te były głupawe i naiwne. Uwspółcześnienie udało się niestety jedynie połowicznie.
Sama historia jest do bólu prosta i przewidywalna i była już opowiadana na tysiąc różnych sposobów od czasów Szekspira, a pewnie i Homera. Nie musi to być wada, bo – parafrazując klasyka – czasem „ruch jest wszystkim, a cel jest niczym”, czyli w tym wypadku od historii ważniejsze jest to, jak została opowiedziana. Szkoda, że z opowiadaniem czasem też są problemy.
Poza banalną historią drętwy jest również scenariusz, który (znów jak w przypadku Ligi Sprawiedliwości) nakazuje Arthurowi rzucać tak błyskotliwe one-linery, jak: „this is awesome”, „this is badass”. Jamesie Wanie, widzimy, że Aquaman to „awesome badass” i jeśli nie masz dla niego bystrego komentarza, to czasem milczenie jest złotem. Jak kostium Aquamana. Relacje między bohaterami nie wychodzą naturalnie, w większości scen rażą sztucznością i są pełne patetycznych i ckliwych przemów; poza nielicznymi wyjątkami nie angażują emocjonalnie widzów. Na szczęście akcja w filmie jest wartka, pędzi naprzód bez przestojów, bez głupich twistów, a patetyczność jest przełamywana udanym humorem i comic reliefami niczym (poważniejsze) filmy MCU czy choćby Wonder Woman.
Film o „człowieku-rybie” broni się za to charyzmatycznym duetem w rolach głównych - Jason Momoa jako Arthur i Amber Heard jako Mera oczywiście kradną ten film, ale i reszta aktorów wypada naprawdę solidnie. Swoje momenty mają Willem Dafoe i Dolph Lundgren, a Patrick Wilson błyszczy, grając rolę spoza swojego emploi. Jedynym rozczarowaniem jest dla mnie Czarna Manta – początek filmu zapowiadał go, jako ciekawą postać, ale jego potencjał nie został wykorzystany. Wydaje mi się, że spokojnie można było go wprowadzić w Aquamanie 2 zamiast robić to po łebkach w części pierwszej.
Film ma świetne sceny akcji, ogromny rozmach i rewelacyjną stronę wizualną (mimo, że CGI razi czasem sterylnością i sztucznością). Miłośnicy spektakularnych, snyderowskich ujęć slo-mo i epickich bohaterskich póz powinni być usatysfakcjonowani – w filmie jest ich pełno, ale nie są nadużywane. Kojarzą się raczej z WW niż z BvS. Zrzuty z niektórych scen na pewno przyozdobią niejeden pulpit.
Design jest miejscami rewelacyjny (kostiumy komandosów Atlantydy!), a czasem ociera się o kampową autoparodię jak np. złoty kostium Aquamana. Generalnie film czasem gubi zdrowy dystans i przekracza rubikon parodii i kiczu, przez co na sali, co jakiś czas słychać było parsknięcia śmiechu w scenach, w których James Wan raczej ich nie planował. Po tym filmie naszła mnie refleksja, że może warto czasem odejść od komiksowych pierwowzorów i stylistyki, bo nie wszystko, co sprawdzało się 50 lat temu na kartach komiksu, sprawdzi się na srebrnym ekranie w XXI wieku.
Opowiedzenie wiarygodnie historii o podwodnej cywilizacji było karkołomnym wyczynem i, mimo wad filmu, bawiłem się nieźle. Film to świetny blockbuster z oszałamiającą stroną wizualną, ciekawą stroną muzyczną (podobały mi się nawiązania do elektronicznej muzyki lat 80-tych, choć czasem była przykrywana przez pompatyczne instrumenty dęte) i ze świetną obsadą, która wyciska, co się da z przeciętnego scenariusza. Grzechem byłoby obejrzeć go wyłącznie na małym ekranie.
Gdzie obejrzeć ten film? Zobacz go w naszym repertuarze kin z opcją natychmiastowego zakupu biletu!
Poznaj recenzenta
Łukasz RadomskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat