Zack Snyder, gdy został ostatecznie pozbawiony przez Warner Bros. jakichkolwiek złudzeń o powrocie do świata DC Comics, postanowił stworzyć swoje własne uniwersum i sprzedać je Netflixowi. Amerykański gigant streamingowy przyjął go z otwartymi ramionami i pozwolił na tworzenie filmów, seriali i animacji w obrębie historii o epidemii zombie, która zaczęła się w Las Vegas. A przynajmniej na razie tak wynika z Armii umarłych. Teraz na platformę trafia prequel zatytułowany Armia złodziei, który opowiada historię Ludwiga Dietera (Matthias Schweighöfer), kasiarza znanego z poprzedniej produkcji. Teraz dowiemy się, na czym polega jego obsesja na punkcie sejfów stworzonych na cześć niemieckiego kompozytora Richarda Wagnera. Świat powoli zaczyna pogrążać się w chaosie. W telewizji pokazywane są przerażające obrazki z USA - Las Vegas zostaje opanowane przez zombie, a wojsko próbuje zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się zarazy. Gwendoline (Nathalie Emmanuel) stara się wykorzystać ten moment i formuje grupę specjalistów, która ma jej umożliwić obrobienie kilku sejfów i ustawienie się do końca życia. Jej ostatnim kluczowym elementem jest właśnie Ludwig, dla którego żaden sejf nie ma tajemnic. Razem przygotowują skok stulecia. By jednak nie było im za łatwo, po piętach depcze im funkcjonariusz Delacroix (Jonathan Cohen) z Interpolu. Snyder podobno wpadł na pomysł stworzenia tego filmu na planie Armii umarłych, gdy wybrał się na kawę z Matthiasem. Niemiecki aktor i – jak się również okazało – reżyser tak go zauroczył, że dostał propozycję nie tylko zagrania w prequelu, ale także wyreżyserowania go. Shay Hatten bardzo szybko napisał scenariusz, co niestety da się odczuć, i prace ruszyły niedługo po tym, jak Snyder zakończył swoją produkcję. Ekipa przeniosła się do Europy (Austria, Czechy, Niemcy), by w jej malowniczych zakątkach zrealizować opowieść z gatunku heist movie. Trzeba przyznać, że strona wizualna tego filmu to jego najmocniejszy punkt. Miasta, pościgi, wnętrza czy sam wygląd sejfów jest naprawdę świetny. Wizualnie produkcja się broni. Gorzej, jak spojrzymy na scenariusz i logikę. Tu już wszystko się sypie w takim tempie, że gdy wjeżdżają napisy końcowe, to widz trzyma się za głowę. Scenariusz jest pisany ewidentnie w trybie „na wczoraj”. Decyzje bohaterów są bardzo często sprzeczne z jakąkolwiek logiką, a samo włamywanie się do sejfów zajmuje kilka minut. Brak jakiejkolwiek dramaturgii, która powinna towarzyszyć tego typu produkcji, jest największym i najpoważniejszym zarzutem wobec tego filmu. Jeśli nie kibicujemy bohaterom i nie mamy uczucia, że zaraz może im się coś nie udać, to całość traci sens. Matthias Schweighofer, realizując ten film, gdzieś po drodze zgubił jakiekolwiek emocje. Mam wrażenie, że tak bardzo skupił się na pokazaniu motywacji granego przez siebie bohatera, że zapomniał o całej reszcie. Aktorzy starają się, jak mogą, by zainteresować swoimi postaciami widzów, a Nathalie Emmanuel i Ruby O. Fee nawet się to udaje. Chętnie zobaczyłbym dalsze losy tych bohaterek, bo to, co zaproponowały, ma nawet jakiś potencjał. Niestety, o Stuarcie Martinie i Guzie Khanie tego powiedzieć już nie mogę. Ich postaci pozbawione są wielowymiarowości, zostały ograniczone do roli mięśniaków. Największym rozczarowaniem jest jednak główny bohater, czyli Ludwig Dieter. W Armii umarłych potrafił mnie zaciekawić, ale tu został sprowadzony do jakiegoś zagubionego, mało rozgarniętego faceta, którego nic nie interesuje oprócz sejfów.
foto. Netflix
+4 więcej
Armia złodziei to idealny przykład, jak nie rozwijać uniwersum. Schweighöfer nie ma kompletnie pomysłu na to, jak poprowadzić historię. Widać, że widział kilka filmów o przekrętach, ale nie potrafi wykorzystać tej wiedzy w ciekawy sposób. Nieumiejętnie odtwarza schematy podejrzane w takich produkcjach jak Ocean's Eleven: Ryzykowna gra czy Plan doskonały. Na siłę próbuje też przypiąć ten film do Armii umarłych, wciskając, gdzie się da, wiadomości o ataku zombie. Może by mi to tak bardzo nie przeszkadzało, gdyby nagle nasz główny bohater nie zaczął mieć ni stąd, ni zowąd proroczych snów o swoim spotkaniu z żywymi trupami.   Można mieć wiele zarzutów do Armii umarłych, ale tam przynajmniej widziałem, reżysera, który bawi się swoim pomysłem i cały czas wymyśla jakieś nowe rzeczy dla własnej uciechy. W Armii złodziei nawet tego nie dostrzegam. Jest to nudny film o nieskomplikowanych skokach na kilka banków. I nie są one ani widowiskowe, ani zabawne. Jeśli Snyder chce, by to uniwersum się rozwijało, to niech się zajmuje tym sam, a nie oddaje je w ręce niedoświadczonych osób.    
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj