Pamiętam jak jeszcze w maju, na antenie Serialowych Wrót, razem z Dawidem Rydzkiem i Kubą Filimonem zastanawialiśmy się, która z nowych produkcji w sezonie 2012/13 odniesie największy sukces. Dawid wskazał Go On, Kuba Last Resort, a ja bez wahania stwierdziłem, że będzie to Arrow. W sumie było to trochę nieprzemyślane stwierdzenie, bo gdy później, w myślach popatrzyłem w przeszłość, zdałem sobie sprawę, że stacja The CW ma problem z odpaleniem naprawdę dobrego serialu. Takiego, który ze spokojem w ramówce może utrzymywać się kilka sezonów zarówno dzięki niezłemu poziomowi, ale również i oglądalności (patrzcie – The Vampire Diaries).

Arrow już w maju, podczas upfrontów odebrany został bardzo pozytywnie. Wszystko, co oparte na komiksach (no, może poza pamiętnym The Cape) odbierane jest w USA z należytym szacunkiem i było to czuć w zapowiedziach nowego serialu The CW. Zwiastun, obsada, koncept serialu nastrajały optymistycznie. Niedługo później nadeszły recenzje pilotowego odcinka, który pokazywany był na Comic-Conie. Szczęśliwcy byli zachwyceni (w tym nasz wysłannik – Jakub Ćwiek) jednoznacznie twierdząc, że może to być jeden z najlepszych nowych seriali w sezonie 2012/13. Dzisiaj z czystym sumieniem mogę potwierdzić ich zdanie. Mają rację! Arrow to udana produkcja, która ma przed sobą ciekawe perspektywy nie na jeden, a na kilka sezonów.

[image-browser playlist="598064" suggest=""]

©2012 The CW

Warto zaznaczyć, że na Arrow patrzyłem na tyle chłodno, na ile mogłem. Nigdy nie byłem wielkim fanem ekranizacji komiksów. Oglądanie zarówno filmów, jak i seriali o superbohaterach sprawiało mi przyjemność, ale tylko wtedy, gdy podchodziłem do nich z dystansem. Trudno, bowiem od takich produkcji oczekiwać choćby realizmu. Tego w Arrow nie znalazłem, ale nie jestem tym zaskoczony. W końcu to serial o Zielonej Strzale, jego umiejętności (szczególnie, że nie posiada ponadnaturalnych mocy) muszą być należycie eksponowane, a przeciwnicy mają padać od każdego ciosu, bez względu na to, jak dużą mają przewagę liczebną. Poza tym, mówimy o produkcji z The CW, której raczej obce są sformułowania w stylu „realistyczna fabuła” – myślę, że przykładów podawać nie muszę.

Jednym z atutów Arrow miał być mroczny obraz całej produkcji. Należy jednak pamiętać, że „mrok” stacja The CW rozumie zupełnie inaczej, niż np. HBO podczas kręcenia „The Wire”. Klimatycznych scen bardziej oczekiwałem po retrospekcjach, ale czuć było je tylko na samym początku, gdy bohater biegł po lesie, szukając okazji do wydostania się z wyspy. Sam jego pobyt w „Czyśćcu” dopiero przed nami, bo na wspomnianą wyspę w retrospekcjach będziemy wracać w każdym odcinku. Szkoda, że The CW nie pokusiła się wysłać ekipy w miejsce, gdzie faktycznie można było z oddali sfilmować wyspę, na której przebywał Olivier Queen (choćby na Hawaje). Widocznie nie pozwolił na to budżet produkcji. Niestety komputerowo zrobiony „Czyściec” wygląda fatalnie. Już lepiej prezentowały się widoki w pierwszej części komputerowej gry „Crysis”.

[image-browser playlist="598065" suggest=""]

©2012 The CW

Zaskoczył mnie trochę proceduralny ton serialu, w którym to powracający do swojego rodzinnego miasta Queen rozpoczyna krucjatę zleconą przez własnego ojca. Jego celem jest eliminacja wszystkich tych, którzy przyczynili się do bliżej nieokreślonych problemów Starling City. Na chwilę obecną brzmi to płytko… Wykreślanie kolejnych nazwisk z notatnika przypomina mi „Zemstę” Emily Thorne, ale mam wrażenie, że Arrow nie pójdzie dokładnie w tym kierunku. Pozostali bohaterowie są na tyle wyraziści, że spokojnie da się napisać wokół nich ciekawe historie i zostało zapoczątkowane to pod sam koniec pilota.

Mam nadzieję, że 90 procent widzów z tych czterech milionów, które w środę zasiadły przed telewizorami, z przyjemnością będzie oglądać Arrow co tydzień. Bo to naprawdę niezła produkcja! Na tle wielu „dramatów”, które pojawiły się w ramówkach, tylko po to, by za kilka tygodni zniknąć z naszywką „canceled”, nowy serial stacji The CW odebrałem bardzo pozytywnie. Na przyszłość Arrow patrzę pozytywnie, nie mogąc doczekać się, aż zobaczę Katie Cassidy, jako Black Canary.

Ocena: 8/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj