Trzynasty odcinek sezonu wydaje się dobry, naprawdę dobry, jednak wyłącznie na tle tego, co twórcy Arrow serwowali nam ostatnimi czasy.
Nazwijmy rzeczy po imieniu: ten odcinek jest doskonałą odtrutką na wszystkie bolączki i mankamenty serialu, które przewijają się w nim nieustannie w ciągu ostatnich dwóch sezonów. W
Arrow bywało już gorzej. Znacznie gorzej. Aktorsko, realizacyjnie, fabularnie. Teoretycznie nic się nie zmieniło – Stephen Amell nadal kandyduje do miana największego artystycznego drewna od czasu popisów Barbary Kurdej-Szatan w
Dzień dobry, kocham cię!, bijatyki wyglądają jak zdeformowane ustawki kibicowskie, a wątki fabularne przepadają bezpowrotnie w najbardziej absurdalny sposób. Mimo to
Sins of the Father nieśmiało równa do poziomu kapitalnych odcinków drugiego sezonu, głównie za sprawą wolty scenarzystów, którzy zdecydowali się powrócić do wątku Ligi Zabójców i wycisnąć go jak cytrynę. Nie dość, że akcję zapętlili, to jeszcze – najprawdopodobniej – poprowadzili ją do interesującego finału i zbudowali platformę do rozwoju przyszłych wydarzeń. Zanim jednak popadniemy w hurraoptymizm i będziemy przekonywać się nawzajem, że oto powrócił stary, dobry
Arrow, pamiętajmy: trzynasty odcinek jest dobry wyłącznie na tle tego, co twórcy serialu serwowali nam przez ostatnie dwa sezony.
Interesującym zabiegiem stało się zrezygnowanie z dotychczasowej głównej osi linii fabularnej i skonfliktowanie ze sobą bohaterów. Zamiast pojawiającego się na ekranie znienacka Darhka w roli antagonistów występują Nyssa i Malcom, oboje z zamiarem walki do ostatniej kropli krwi o tron Ligi Zabójców. W tej potyczce Team Arrow początkowo znajduje się gdzieś pomiędzy nimi, jednak skoro w grę wchodzi także życie Thei, Oliver zostaje zmuszony do opowiedzenia się po którejś ze stron. Całą akcję napędza walka podzielonej Ligi, która przenosi się na ulice Starling City. Nie do końca jasne są motywacje Nyssy i Merlyna. O ile możemy przypuszczać, że pierwsza chce zniszczyć dzieło ojca, a drugi pragnie utrzymać władzę, o tyle momentami wygląda to tak, jakby ich konflikt był tylko zapchajdziurą prowadzącą do finału, w którym Malcolm dogada się z Darhkiem. Co więcej, zbuntowana córka Ra’sa do znudzenia przypomina, że Oliver jest jej mężem. Oczywiście znajduje to w końcu swoje uzasadnienie, ale tak walczącej o małżeństwo kobiety telewizja nie widziała od dawna.
No url
Silną stroną odcinka mogły okazać się sceny walki. Mogły, ale stało się zupełnie inaczej. Akcja jest utrzymana w wyśmienitym tempie, jakie znaliśmy z czasów, gdy w pobliżu Zielonej Strzały panoszył się Deathstroke. Prowadzi ona zasadniczo do dwóch potyczek Nyssy i Malcolma: na ulicach Starling City, w której biorą udział ich poplecznicy i Team Arrow, a także walki jeden na jeden o przewodnictwo w Lidze. W obu przypadkach twórcom zabrakło konsekwencji i polotu – śmiertelne pojedynki kończą się jeszcze szybciej, niż się zaczęły, a przy tym są wyzute z jakichkolwiek emocji, nie mówiąc już o wciąż pozorowanej jedynie brutalności. Pewną formę rekompensaty daje nam Oliver, który decyduje się walczyć zamiast Nyssy z Merlynem i pozbawia swojego przeciwnika ręki. Odwaga scenarzystów w tym momencie popłaca, gdyż od dawna czekaliśmy na tak drastyczny zwrot akcji w serialu, tym bardziej że deklarujący przebaczenie Malcolm okazuje się ostatecznie wcieleniem zła. Nie dość, że chwilę wcześniej był gotowy poświęcić życie Thei dla swoich korzyści, to jeszcze koniec końców zaprzedaje się Darhkowi i uzmysławia mu istnienie Williama, syna Olivera.
Tytuł odcinka, odwołujący się do grzechów popełnianych przez ojców, sprowadza się w istocie do trzech wątków (abstrahując już od Nyssy, która rozprawia się z dziedzictwem Ra’sa). Rodzic Felicity, ochrzczony w poprzednim odcinku mianem Calculatora, chce podstępnie wykorzystać córkę i wykraść rozwijane przez Palmer Technologies projekty. Cała historia zawodzi, gdyż została świetnie rozpisana i dobrze rokowała na przyszłość, a kończy się w mgnieniu oka wezwaniem przez Felicity policji. Również Malcolm nie zdaje egzaminu z ojcostwa - choć wszem wobec deklarował miłość do Thei, to jednak większą misję niż ratowanie córki widzi w kierowaniu Ligą. Scena, w której wykłada swoje racje Oliverowi, pytając go, co on zrobiłby w podobnej sytuacji, jest jedną z najlepszych ostatnimi czasy w serialu. Widać w niej pasję, gniew i karkołomne na pozór rozumienie życiowych powinności. Koniec końców to główny bohater
Arrow okazuje się jedynym ojcem, który ma szansę naprawić wszystkie przewinienia względem swojego dziecka. Powstaje jednak w tym miejscu pytanie: czy grób, który przewija się w tym sezonie wielokrotnie, nie jest właśnie miejscem pochówku Williama?
Niewiedza, która pojawia się gdzieś z tyłu głowy po seansie, jest zarówno najmocniejszą, jak i najsłabszą stroną
Sins of the Father. Nie oszukujmy się – sceny retrospekcji i fakt, że w połowie sezonu nadal nie wiemy, jaki mają wnieść wkład w historię, to od dawna największy mankament serialu. Najnowszy odcinek dostarcza nam jednak sporo interesujących niewiadomych. Czy Malcom zdradził Olivera, czy też jego pozorny układ z Darhkiem to tylko część większego planu Green Arrowa? Czy Calculator powróci i ponownie namiesza w życiu Felicity? Czy Nyssa niszcząca pierścień ojca definitywnie zakończyła działalność Ligi Zabójców? Czy w grobie leży William? Te pozostające w nas po
Sins of the Father pytania świadczą o tym, że mieliśmy właśnie okazję obejrzeć odświeżający dla całej serii odcinek. Jeszcze nie przełomowy, ale na pewno zostawiający wiele furtek dla ciekawszego prowadzenia historii i budzący nadzieję. Nadzieję na to, że w
Arrow istnieje życie po Deathstroke’u.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h