Oczywiście, że można, udowodnił to zarówno Michel Hazanavicius, jaki i wielu twórców przed nim. "Artysta", bo tak nazywa się jego dzieło, tak bardzo przypadł do gustu krytykom, że Akademia zdecydowała się go nagrodzić, aż 5 statuetkami, w tym za najlepszy film i najlepszego aktora. Osobiście uważam, że taka ilość nagród jest nieco przesadzona, bo film z pewnością arcydziełem nie jest, aczkolwiek ciężko jest przejść obok niego obojętnie.


©2012 TiM Film Studio.

Francuski reżyser postanowił zaserwować widzom sentymentalną podróż w przeszłość, składając przy tym hołd kinu niememu lat 20. XX wieku. W tym celu zatrudnił aktorów, którzy przypominają gwiazdy żywcem wyjęte z tamtej epoki, użył dawnego formatu 1.33, a do tego całość nakręcił nie w 24, ale 28 klatkach na sekundę, tak jak robiono to niegdyś. Jeśli dodać do tego odpowiednią scenografię i kostiumy, ziarnistość obrazu oraz wspaniałą muzykę, która w pewnością nie przypomina współczesnych kompozycji, wówczas naprawdę można się nabrać i uznać, że ma się do czynienia z jakąś dawno zaginioną perełką, a nie produkcją z 2011 roku.

Jeśli chodzi o historię to jest prosta, może nawet za prosta, bo przecież produkcje z tamtego okresu to nie tylko banalne opowiastki. W każdym razie film śledzi losy George'a Valentine'a, gwiazdy kina niemego, wręcz typowego amanta, do którego wzdychają niewiasty. Niestety jego kariera zdaje się dobiegać końca, gdyż oto właśnie kino dźwiękowe z hukiem wchodzi na scenę, spychając z niej swojego starszego brata. Aktor nie podziela entuzjazmu producentów w kwestii nowego wynalazku, uważa, że nie ma on przyszłości. Mężczyzna pozostaje więc przy kinie niemym dopóki kryzys gospodarczy nie wykańcza go finansowo. Od tego momentu Valentine powoli się stacza, smutki topiąc w alkoholu. W tym samym czasie swoje pierwsze kroki w Hollywood stawia początkująca aktorka Peppy Miller. Los chce, że ścieżki obojga bohaterów się krzyżują. Czy powoli rodzący się między nimi romans pozwoli się George'owi podnieść i zawalczyć o swoje miejsce w wielkim świecie filmu?

Fabuła "Artysty" traktuje więc o zderzeniu starego z nowym, co tyczy się zarówno technologii, jak i bohaterów, którzy wywodzą się z dwóch różnych etapów kształtowania się kina. George obawia się dźwięku w filmie, bo jest to dla niego coś do tej pory nieznanego, poza tym zbyt długo jest już aktorem kina niemego, żeby tak łatwo mógł się przestawić. Jego lęk staje się zresztą zrozumiały w kontekście końcowych scen. Peppe z kolei dopiero zaczyna swoją karierę, dlatego z uśmiechem patrzy w przyszłość i nie ma problemu z akceptacją nowych osiągnięć w dziedzinie kinematografii. Te różnice w podejściu początkowo ich dzielą, ale wspólna pasja, jaką jest aktorstwo, ostatecznie ich połączy.


©2012 TiM Film Studio.

Ta dwójka stojących na dwóch odległych od siebie biegunach bohaterów została wyśmienicie zagrana przez Jean Dujardina i Bérénice Bejo. Oglądając ich popisy odnosi się wrażenie, że oto właśnie na ekranie brylują najlepszej klasy aktorzy lat 20. XX wieku. Jest to zasługa zarówno strojów i charakteryzacji, jak również nad ekspresyjnej mimiki, jakże charakterystycznej dla okresu kina niemego. Oczywiście dziś nie każdemu taki rodzaj gry musi się podobać, ale nie ulega wątpliwości, że aktorzy doskonale wywiązali się z powierzonych im ról. Mając do dyspozycji wyłącznie gesty i grymasy twarzy, stworzyli parę bohaterów, między którymi czuć ekranową chemię, a zapewne niewielu by się to udało. Dodam jeszcze, że na Bejo patrzyło mi się w ogromną przyjemnością, ale jako mężczyźnie ciężko byłoby mi nie zwrócić uwagi na jej urodę. Na koniec wspomnę jeszcze o trzecim aktorze, który talentem niewiele ustępuje wspomnianej dwójce. Mianowicie pewnym bardzo sympatycznym psiaku, który stanowi swoistą wisienkę na torcie tej bardzo dobrej produkcji. Nie wiem, kto był treserem tego czworonoga, ale spisał się na medal. Naprawdę trudno się nie uśmiechnąć widząc, co to zwierzę wyprawia w filmie. Posunę się nawet do stwierdzenia, że kradnie każdą scenę, w której się pojawia.

Na początku tej recenzji pisałem, iż uważam, że film nie zasłużył na tyle nagród, ale jak na razie wypisuję pod jego adresem same pochwały. Pora więc chyba przejść do tego, co mi się w obrazie Hazanaviciusa nie podobało. Choć "Artysta" jest produkcją bardzo dobrą i, paradoksalnie, w obecnym kinie dość świeżą, to jednak posiada dość istotną wadę, która w moich oczach dyskwalifikuje go jako arcydzieło zasługujące na masę nagród - gdyby obedrzeć ten film z całej tej hołdującej otoczki, to tak naprawdę niewiele by zostało. Tak naprawdę siłą tego filmu są odniesienia do kina lat 20., pewne klisze skopiowane z klasyki i zaadaptowane na potrzeby "Artysty". Obraz broni się tylko wtedy, jeśli traktować go jako hołd kinu niememu, w przeciwnym razie nie zostaje nic wartościowego, bo treść jest banalna, a sama forma, która zresztą jedynie wiernie naśladuje coś, co było normą przed laty, to za mało, by uznać film Francuza za dzieło wybitne. Pod tym względem o wiele lepiej wypada na wpół amatorski "Call of Cthulhu" Andrew Lemana z 2005 roku, ponieważ sam w sobie stanowi twór ciekawy i oryginalny, stając się hołdem wyłącznie przy okazji. Niestety chwilami za bardzo czuć, że Hazanavicious jedynie bawi się w kino nieme.

Chociaż i z tym można polemizować, gdyż w filmie znalazło się kilka scen, w których można usłyszeć nie tylko dźwięk, ale i dialogi. Choć rozumiem, że był to zabieg konieczny, by momenty te miały odpowiednio silny wydźwięk, to jednak uważam, że skutecznie zabijają klimat i wybijają widza w rytmu. Jeśli zdecydowano się na taka a nie inną formę, to należałoby się jej trzymać i znaleźć alternatywny sposób na ukazanie pewnych rzeczy. Szkoda, że twórcom się o tym zapomniało. Oczywiście jest to drobiazg, który nie rzutuje na końcową ocenę i pewnie mało komu będzie przeszkadzał, ale tylko potwierdza to moją powyższą tezę odnośnie zabawy w kino nieme.


©2012 TiM Film Studio.

Na koniec jeszcze słów kilka o polskim wydaniu DVD, które zakupić w formie książkowej. Na 22 ładnie ilustrowanych stronach można wyczytać wiele ciekawych informacji nie tylko o "Artyście", ale o kinie niemym w ogóle. Na płycie poza samym filmem (obraz: 4:3, 1.33:1; dźwięk: DD 5.1; napisy polskie) znaleźć możemy zwiastun kinowy, galerię zdjęć oraz krótki making of, który jest takowym tylko z nazwy, gdyż w rzeczywistości są to krótkie wypowiedzi reżysera i aktorów. Trochę szkoda, że nie postarano się o dodanie jakiegoś materiału zza kulis, który pokazałby nam kolejne etapy powstawania filmu. Co prawda książeczka nieco rekompensuje niedobór dodatków, ale niedosyt pozostaje. Wydanie przyzwoite, ładnie prezentujące się na półce, aczkolwiek z pewnością bywały lepsze.

"Artysta" to kino sympatyczne, zabawne i zwyczajnie pozytywne, które udowadnia, że nie potrzeba masy efektów, wybuchów i pościgów, aby seans był udany. Brak dźwięku nie doskwiera i zapominamy o nim już po kilku minutach. Choć dziełu Francuza daleko do filmów z okresu, na jaki jest stylizowany to stanowi ono miłą odskocznię od współczesnych blockbusterów i pozwala zapoznać się z początkami kina widzom nieco młodszym, którzy normalnie w życiu nie sięgnęliby po tak "starożytny" artefakt.

Ocena: 8/10

Reżyseria: Michel Hazanavicius
Tytuł oryginału: The Artist
Produkcja: Francja, Belgia, USA, 2011
Dźwięk: DD 5.1 angielski
Dodatki: Zwiastun kinowy, Making of, Galeria zdjęć
Format: 4:3, 1.33:1
Płyta: DVD-9
Występują: Jean Dujardin, Bérénice Bejo, John Goodman, James Cromwell
Dystrybucja: TiM Film Studio
Napisy: polskie
Cena: 29,0 zł
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj