Kiedy myślę o Adamie Sandlerze, od razu do głowy przychodzą mi jego komediowe występy w Żonie na niby, Dużych dzieciach czy Zabójczym rejsie. Jego ostatnie projekty były równie przeładowane humorem – od bajkowego jaszczura Leo po Nie jesteś zaproszona na moją bat micwę, gdzie aktor towarzyszył swoim córkom na małym ekranie. Nie umiałam jednak przypomnieć sobie o angażu Sandlera w projektach dramatycznych, o czym świadczy także fakt, że Nieoszlifowane diamenty miały premierę w 2019 roku. Nadszedł więc czas, aby Netflix dał mu szansę w filmie, w którym sekwencje komediowe można policzyć na palcach jednej ręki. Sandler pokazał swoją drugą stronę w ekranizacji czeskiej książki Spaceman of Bohemia, jednocześnie stając się najjaśniejszym punktem filmu. Jego występ jest ogromnie pozytywnym zaskoczeniem, szczególnie że produkcja nie należy do tych najlżejszych. Astronauta stanowi egzystencjalną przeprawę po umyśle osamotnionego człowieka. Jakub Procházka (Sandler) podejmuje się ryzykownej, jednoosobowej misji badawczej w związku z nietuzinkowym zjawiskiem astronomicznym. Tajemniczo połyskująca na fioletowo chmura pyłu wzbudziła zainteresowanie naukowców na całym świecie. Ostatecznie to Czechy wysyłają swojego przedstawiciela, tym samym konkurując z Koreą Południową o pierwszeństwo. 189 dni później, gdy astronauta jest coraz bliżej Jowisza, jego stan psychiczny ulega pogorszeniu. Ostatnim źródłem ukojenia staje się spokojny głos żony Lenki (Carey Mulligan), z którą może rozmawiać przez specjalny komunikator. Jednak nagle jego ukochanej zabraknie. Równie osamotniona kobieta nie chce dłużej być cheerleaderką męża, dlatego decyduje się na samotne macierzyństwo i zostawia mu wiadomość o rozstaniu. Jednak w trosce o (już i tak kulejące) zdrowie Jakuba, przełożeni (w tym Isabella Rosselini jako Komisarz Tuna) będą starali się zmienić jej zdanie. Nie przekażą słów Lenki, ale mężczyzna czuje, jakby ją właśnie tracił.  Podczas zmagań z samotnością oraz kosmicznymi wyzwaniami Jakub poznaje gigantycznego pająka (głosu użycza Paul Dano), którego nazwie Hanušem. Jego nowy, ośmionożny towarzysz jest terapeutycznym wytworem wyobraźni astronauty. Mówi się, że pająki symbolizują nadzieję – podobnie tutaj stwór pomaga pogodzić się z doskwierającym smutkiem oraz przepracować traumę z dzieciństwa. Przypominając o najważniejszych momentach z życia, otacza Jakuba troską i wiarą w zażegnanie małżeńskiego kryzysu. Wzbudzone przez pająka flashbacki pomagają dostrzec czynniki, które doprowadziły do bliskiego rozpadu związku. Hanuš jest także jedynym humorystycznym pierwiastkiem tej międzyplanetarnej podróży. Bez łagodnego giganta zjadającego krem czekoladowy obraz byłby jeszcze bardziej przygnębiający. Trzeba jednak przyznać, że mimo zaskakująco uroczych oczęt pająka, jego konwersacje z Jakubem momentami się dłużyły.   Jednak ten film zostałby pochłonięty przez poczucie pustki, gdyby nie Adam Sandler. Aktor spisuje się znakomicie, stając się niekwestionowanym fundamentem tego filmu. Kiedy odzwierciedla wciągniętego w plątaninę własnych myśli astronautę, w oczach aktora można dostrzec doskwierającą tęsknotę za domem. Z kolei Mulligan w roli Lenki doskonale oddaje jej obawy odnośnie przyszłości swojej i nienarodzonego dziecka. To równie zagubiona postać, która ostatecznie odnajduje siłę, aby zmienić aktualny stan rzeczy. Potrafi postawić siebie na pierwszym miejscu, mimo trwającego dalej uczucia względem nieobecnego męża. Natomiast Sandler i Mulligan lepiej działają osobno niż razem. Prezentując parę na skraju rozstania, nie potrafią w pełni zaangażować widza w skomplikowaną relację. Wśród aktorów brakuje ikry, która podsyciłaby przedstawiony na ekranie świat i wzbudziłaby (również niestety brakujące) emocje. Ostatecznie, współczując im obojgu, nie życzyłam im zażegnania kryzysu. Wręcz przeciwnie – byłam pewna, że skończą jak Nicole i Charlie z Historii małżeńskiej. Szczerze zaskoczył mnie fakt, że Lenka wybaczyła ukochanemu. W tym przypadku koncepcja szczęśliwego zakończenia wydawała mi się nieco wymuszona.
fot. Netflix
Zresztą po seansie mam wrażenie, że scenariusz Colby'ego Daya mógł ominąć pewne wątki, które Jaroslav Kalfar przytoczył w swojej książce. Wątek państwa czeskiego oraz rozliczeń z okresem komunistycznym został potraktowany po macoszemu. Otrzymujemy zaledwie wzmiankę o partii, do której należał ojciec Jakuba. Wydawała się bardziej istotna, biorąc pod uwagę fakt, że to wydarzenie nakreśliło życiową ścieżkę mężczyzny. Było przecież powodem, dla którego podjął się tak ryzykownej, samotnej podróży po Układzie Słonecznym. W filmie nie zostało to dostatecznie nakreślone. Poza tym czeski klimat został ograniczony do nazwisk bohaterów oraz widocznej w paru scenach flagi. Nie mogę ominąć rzeczy, które zostały zrealizowane naprawdę dobrze. Porównania do Interstellara nie są przypadkowe – mam tu na myśli rewelacyjną ścieżkę dźwiękową, która odpowiednio buduje napięcie i nastraja widownię. Kompozycja Maxa Richtera doskonale wprowadza w metafizyczny kosmos, jednocześnie współgrając ze zdjęciami. Całość wzmocniła poczucie izolacji w klaustrofobicznej przestrzeni.   Astronauta gwarantuje emocjonalną historię o miłości, ciążącym osamotnieniu oraz sile nadziei, z gwiazdorską obsadą oraz znakomitym soundtrackiem. Dzięki niej Sandler udowadnia, że potrafi nie tylko rozśmieszać widownię, ale także wzruszać. Jednak czy jest to wystarczające? Z pewnością film docenią widzowie, którzy podchodzą do filmów z sentymentalizmem. Nie jest to jednak produkcja dla wszystkich. Patrząc na obsadę i nazwisko Sandlera na szczycie listy, nie oczekujcie niezobowiązującej, lekkiej produkcji. Film traktuje o wręcz filozoficznej przeprawie, do której dziwaczności należy być cierpliwym.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj