Każdy, kto miał w ręku "Atlas chmur" Davida Mitchella, jeszcze przed wejściem do kin najnowszego dzieła Wachowskich i Toma Tykwera, zdawał sobie sprawę, że filmowcy podjęli się trudnego zadania. Jest to bowiem opowieść o postaciach z różnych epok, ba, z różnych światów, których historie mimo pozornego rozrzucenia w czasie i przestrzeni są ze sobą powiązane w sposób nierozerwalny.

[image-browser playlist="597498" suggest=""]©2012 Warner Bros Pictures

Twórcy serwują nam opowieści o życiu pasażera statku, który podróżuje przez Pacyfik w 1850 roku i jest nękany tajemniczą chorobą; biseksualnego kompozytora usiłującego zarobić na chleb w Belgii okresu międzywojennego; dziennikarki pełnej wzniosłych ideałów, żyjącej w Ameryce za kadencji Ronalda Reagana; wydawcy książek, któremu depczą po piętach mafijni wierzyciele; klona usługującego w restauracji, który za bunt został skazany na śmierć oraz Zachariasza, mężczyzny z wyspy w jakimś postapokaliptycznym świecie.

Czy można połączyć tyle wątków w jednym filmie i nie uzyskać przysłowiowego grochu z kapustą? Trio reżyserów pokazało, że owszem, można. Na wstępie jednak warto zaznaczyć, że ta wielopłaszczyznowość filmu może być przez jednych w pełni odczytana i uznana za jego atut, podczas gdy inni widzowie odczują jedynie chaos i ból pośladków po prawie trzygodzinnym seansie.

Takie prowadzenie narracji wymaga bowiem nie lada umiejętności od reżysera, ale też od widza. "Atlas chmur" żąda od nas absolutnej uwagi i koncentracji. Tej produkcji daleko do przyjemnych, jednowątkowych amerykańskich opowieści, które możemy oglądać w sobotnie popołudnie, zajadając się prażoną kukurydzą.

[image-browser playlist="597499" suggest=""]©2012 Warner Bros Pictures

Z początku film wydaje się jednym wielkim bałaganem. Przeskakiwanie z wątku na wątek, od postaci do postaci, bez najmniejszego śladu chronologii, jest dość męczące. Później jednak co uważniejszy widz odkryje, że w tym szaleństwie kryje się metoda i zacznie rozsmakowywać się w treści i sposobach przekazu.

Wachowscy nigdy nie szczędzili widzom doznań wizualnych. Podobnie jest i w "Atlasie". Historie rozgrywające się na Ziemi cechuje duża dbałość o estetykę epoki, realizm, ubiory i scenografię. Światy fantasy, jak na przestrzenie fantastyczne przystało, przykuwają uwagę barwami, efektami specjalnymi, kostiumami. Niemniej jednak podczas oglądania, niezależnie czy śledzimy losy bohaterów w konwencjach futurystycznych, czy umieszczonych w realiach quasi-historycznych, ciężko oprzeć się wrażeniu, że to już było, że tego rodzaju historie ktoś już nam na ekranach kin opowiedział. Najwięcej takich odczuć towarzyszyło mi przy oglądaniu świata Sonmi 451. Ciężko było pozbyć się skojarzeń z "Matrixem", "Tronem" czy "Equilibrium". Natomiast Zachariasz wpisuje się idealnie w wielokrotnie używany już motyw jednostki, która wraz z pobratymcami żyje wśród przyrody, w cofniętym cywilizacyjnie postapokaliptycznym świecie. Siła "Atlasu chmur" nie tkwi w oryginalności przedstawionych historii, ale w sposobie ich połączenia. Co prawda filmowcy już nieraz próbowali bawić się czasem, ale nikt nie zrobił tego na taką skalę jak Wachowscy i Tykwer.

[image-browser playlist="597500" suggest=""]©2012 Warner Bros Pictures

"Atlas chmur" porusza dobrze znaną wolności, miłości, poświęcenia i wiary w to, że szeroko rozumiana rewolucja może zmienić świat. Jednakże mimo iż jest to film produkcji amerykańskiej, to jego twórcy przemycają te treści w sposób dyskretny, płynny i bez łopotu gwiaździstej flagi w tle. Nikt nie mówi widzom: „płacz” albo „salutuj przed poświęceniem”. Oczywiście są momenty słabe. Do najbardziej rażącego zaliczam ten fragment opowieści, gdzie powraca temat abolicjonizmu, ale dzieje się to przy okazji najsłabszego, moim zdaniem, wątku, który dotyczy akcji na statku, na środku Pacyfiku. W tym wątku uczestniczy jedynie trzech bohaterów. Akcja ograniczona jest do klaustrofobicznej kajuty i generalnie niewiele się tam dzieje. Ponadto problem walki o prawa niewolników powracał już w kinie niezliczoną ilość razy. Tej historii mogłoby w filmie nie być i raczej całość niewiele by straciła.

Tak skomplikowane przedsięwzięcie wymagało starannego doboru aktorów. Wachowscy zaprosili do współpracy takie gwiazdy jak Tom Hanks, Halle Berry, Hugo Weaving czy Jim Broadbent. W tym miejscu wypada pochylić głowę przed kunsztem aktorskim gwiazd, a także przed ich charakteryzacją. Każdy z aktorów grał przynajmniej pięć postaci, a rozpoznawanie ich kolejnych wcieleń można nazwać pewnego rodzaju grą, którą podejmują twórcy filmu z widzem.

Całości dopełnia muzyka, która jest efektem współpracy trzech kompozytorów: Reinholda Heila, Johnny`ego Klimka i Toma Tykwera. Jestem niemal pewna, że ścieżka dźwiękowa z Atlasu chmur niebawem zacznie żyć własnym życiem, jak na dobrą kompozycję przystało.

[image-browser playlist="597501" suggest=""]©2012 Warner Bros Pictures

Wachowskim nie udało się przeskoczyć swojego sztandarowego dzieła, jakim jest "Matrix", niemniej jednak "Atlas chmur" to film, o którym nie sposób zapomnieć po wyjściu z kina. Jego wielowątkowość i wielopłaszczyznowość zachęca do interpretacji i snucia własnych przemyśleń o wolności, miłości i wierze w ideały.

Ocena: 8+/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj