Książka The Phantom Atlas autorstwa Edwarda Brooke’a-Hitchinga jest kolejną szansą na zwiedzenie świata. Z tym, że to wycieczka pełna absurdów, ponieważ dość ciężko dostać się na mityczną Atlantydę, ewentualnie uwierzyć, że Australia zajmuje większość półkuli południowej – dla równowagi, skoro większość kontynentów zajmuje północ. Logiczne, prawda? Takie kwiatki dla współczesnego człowieka to jednak znakomita rozrywka, dająca pretekst do pośmiania się z kartografów sprzed kilku wieków, jednak ci uczeni ludzie naprawdę powielali na swoich mapach zupełnie dziwaczne i wyssane z palca błędy. The Phantom Atlas to świetna okazja, aby dowiedzieć się, skąd wzięła się wiara w istnienie nieistniejących tak naprawdę wysp czy lądów. Autor postanowił zebrać w jednej książce kilkadziesiąt przykładów takich lądów-widm. Pewnie każdemu czytelników od razu na myśl przyjdzie Atlantyda – owszem, jest i ona. Nawet dość szybko, zważając na kolejność alfabetyczną. Jednak to tylko jeden z licznych przykładów wpadek kartografów, choć w tym przypadku zdecydowała sama wiara w jej istnienie, a gdzie Atlantydę na mapie umieścić… Właściwie wszystko jedno. Skąd się jednak biorą liczne naniesione na mapy wyspy, potem z mozołem szukane przez następnych dzielnych odkrywców? Po przeczytaniu tego atlasu (tak, czytaniu, bo tekstu tu co niemiara) można stwierdzić, że ludzka fantazja nie zna granic. Wystarczy pomyłka w ustalaniu współrzędnych geograficznych, naniesienie wyspy, żeby w danym miejscu mapy nie było za pusto czy przekaz jednego człowieka, twierdzącego, że trafił na taki a taki ląd. Potem kilkaset lat później fikcyjna wysepka wciąż na mapach widnieje, ponieważ nikomu nie chciało się sprawdzać, czy rzeczywiście istnieje. Skoro tylu kartografów ją nanosiło, sprawa wydawała się przesądzona. To właśnie takich przypadków w tej książce jest najwięcej, zdarzają się jednak znacznie dziwniejsze przypadki, jak wspomniana już wcześniej ogromna Australia zajmująca całe południe naszej planety czy szczegółowy spis potworów, znajdujących się na pewnej mapie. Robak morski – czyż to nie brzmi intrygująco? Nie brakuje też opowieści o słynnym złotym mieście, El Dorado, jednak najbardziej fascynujące historie to te dotyczące bardziej współczesnych nam czasów. Zdobycie bieguna północnego wiąże się z wieloma ciekawymi faktami. Wielu ludzi uważało też, że Ziemia jest płaska (zresztą do dzisiaj…). Nic nie przebije jednak historii pewnego oszusta, który, doprowadzając do ruiny wielu ludzi, sam zdobył majątek – po konkrety odsyłam do Atlasu.
Źródło: Rebis
Atlas to kopalnia wiedzy dla ludzi fascynujących się kartografią – to nie tylko spora ilość tekstu, lecz także oczywiście mapy, pokazujące jak na dłoni liczne głupotki, wymyślane przez ludzi na przestrzeni wieków. Autor korzystał po części ze swoich zbiorów, po części z wypożyczonych, a efekt końcowy jest znakomity. Te mapy to przecież perełki, absolutne unikaty, dostępne dla nielicznych. Są też przepiękne, często pełne morskich potworów, wyłaniających się z oceanów czy wysp zamieszkanych przez dajmy na to… ludzi bez głów, ale posiadających oczy i uszy. Edward Brooke-Hitching sypie historycznymi faktami jak z rękawa, pokazując krok po kroku, jak dana kartograficzna ciekawostka przetrwała na licznych mapach. Bywa i tak, że dopiero współcześni naukowcy udowadniają, że coś z niektórymi rzekomymi lądami jest nie tak… To znaczy nie istnieją. The Phantom Atlas można nazwać książką popularnonaukową, bowiem choć faktów i liczb tu mnóstwo, to jednak od czasu do czasu czyta się go jak bajkę. Autor wyraźnie świetnie się bawił przy pisaniu, wplatając mimochodem w naukowy wywód bardziej kolokwialne zwroty, z których wyraźnie przebija humor (warto w tym miejscu podkreślić dobrą robotę polskiego tłumacza). Jednak nie przeczyta się Atlasu w jeden wieczór – trzeba sobie informacje dawkować, bowiem po n-tym z koli rozdziale lądy i fakty zaczynają się mieszać. No i dość gruba książka. Kwestie techniczne można jedynie pochwalić – twarda okładka ze złoceniami i dobrej jakości kolorowy papier to główne przyczyny dość wysokiej ceny (69 zł). Atlasowi może przydałaby się zakładka – jeszcze lepiej pasowałaby do tego dzieła, podkreślając treści w nim zawarte. Wydanie prezentuje się więc znakomicie przynajmniej do momentu, w którym czytelnik po przeczytaniu całości dowiaduje się, że ta książka została… Printed in China… Ręce odrobinę opadają. Jeżeli jednak nie przeszkadza nam zagraniczny rodowód Atlasu, zdecydowanie warto po niego sięgnąć – aby po prostu dowiedzieć się czegoś ciekawego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj