Tak dobrze ogląda mi się nową produkcję FOX, że coraz trudniej jest przez to "zejść na ziemię" i przyznać, iż wyemitowanie przez stację wszystkich trzynastu odcinków pierwszej serii będzie dla fanów wystarczającym prezentem. Jasne, dochodzi kolejny czynnik, czyli Olimpiada na NBC, ale to żadna wymówka, gdy ogląda cię niecałe pięć milionów widzów przy współczynniku 1.1 – i to z "Idolem" pełniącym funkcję lead-inu. Na szczęście na wypadek nagłej i przedwczesnej kasacji będę mógł zaspokoić swój głód australijskim pierwowzorem. Obyśmy jednak nie musieli żegnać się z amerykańskim Rake przynajmniej do maja.

"Cancer" to kolejne satyryczne ujęcie niedorzeczności systemu sprawiedliwości w USA. Aby zaspokoić swoją rządzę hazardu, zdesperowana matka postanawia sfingować poważną chorobę, na którą rzekomo cierpi jej syn, by później rządowe czeki przeznaczone na leczenie deponować… w kasynie. Nie dość, że Deane musi stworzyć wiarygodną linię obrony dla swojej klientki, to życie rzuca mu pod nogi kolejne kłody. Aby podtrzymywać jedną z niewielu w miarę zdrowych relacji w swoim życiu – tę z synem – Kee zobowiązuje się stawić na licealnej imprezie charytatywnej z maestro deskorolki, Tonym Hawkiem. Jak nietrudno się domyślić, sytuacja nieco się komplikuje.

Recenzowany odcinek zgłębia meandry osobowości głównego bohatera bardziej niż dwa poprzednie. Przeistacza się on powoli z człowieka stricte narcystycznego w masochistę bliskiego autodestrukcji. Jak się okazuje, jego sytuacja finansowa jest o wiele gorsza, niż zostało to przedstawione w premierze. Burmistrz go nienawidzi, co w gruncie rzeczy uniemożliwia Deane’owi prowadzenia względnie udanego życia zawodowego, nie wspominając już o tym osobistym, które sam sabotuje na każdym kroku. Protagonista to człowiek, który z zewnątrz jest zaledwie skorupą – jednostką, która tłumi w sobie poważne problemy związane z pracą, rodziną i uzależnieniami pod płaszczykiem beztroski i nadmiernej (graniczącej z iluzją) pewności siebie.

[video-browser playlist="633755" suggest=""]

Amerykański remake to rasowa czarna komedia. Gdy bliżej przyglądamy się głównemu bohaterowi, otrzymujemy obraz osoby nieodpowiedzialnej, podniszczonej przez życie – wręcz chorej. Ten stan opakowany jest w humorystyczną otoczkę charakteryzującą się absurdem i pełną abstrakcyjnych sytuacji. Gdy tydzień temu pisałem, że Rake być może bardziej pasowałoby do świata stacji kablowych, nie robiłem tego, aby zapełnić luki w recenzji i sztucznie ją wydłużyć. Ten serial ma naprawdę wszystkie elementy potrzebne do tego, aby stać się produkcją nietuzinkową. Jedyne, czego mi w niej brakuje, to odwagi – bardziej surowych, realistycznych ludzkich historii oraz atakowania i ukazywania absurdów amerykańskiego systemu prawnego. Tego nie doczekamy się na kanale ogólnodostępnym, a emploi kablówek to umożliwia. Z bardzo dobrej gliny, jaką obecnie jest Rake, dałoby się tam ulepić coś jeszcze lepszego.

W kolejnym odcinku Kee bronić będzie kanibala, w którego wcieli się Denis O’Hare (m.in. Russel Edgington z Czystej krwi). Jak można zamiast takiej gratki oglądać Olimpiadę z odtworzenia z wielogodzinnym poślizgiem czasowym? ‘Merica.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj