Jest zresztą na swój sposób zabawny fakt, iż duża część produkcji traktujących o zagadnieniach związanych z robotyką i sztuczną inteligencją prezentuje je na tle świata, który albo stoi na krawędzi zagłady, albo wręcz skoczył już w dół i próbuje jedynie przeżyć po twardym lądowaniu. "Automata" idzie właśnie tym tropem, prezentując rzeczywistość po globalnej katastrofie, w wyniku której przeważająca część ludzkości wymarła, a świat zmienił się w napromieniowaną pustynię, powstrzymywaną przez stworzone w tym celu automaty. Szybko jednak okazało się, że roboty nie są w stanie sprostać tej walce, więc z bohaterów stały się kozłami ofiarnymi, których pokiereszowane, uszkodzone kadłuby spacerują ulicami zapyziałego, ciemnego miasta, nierzadko dołączając do walających się wszędzie stert śmieci. Jeżeli komuś w tym momencie przychodzi do głowy skojarzenie z "Blade Runner" lub klasycznym "RoboCop", absolutnie się nie pomyli: inspiracje są ewidentne. Z tą różnicą, że tutaj bohaterem nie jest gliniarz, a agent ubezpieczeniowy, Jacq Vaucan, prowadzący śledztwo w sprawie nielegalnie przemontowanego robota i - wzorem wielu innych bohaterów - mimowolnie pakujący się w potężną kabałę. "Automata" dość wyraźnie rozpada się na dwa wątki, które nie do końca ze sobą współgrają. Pierwszy koncentruje się stricte wokół motywów science fiction i jest to część, w której stojący za kamerą Gabe Ibáñez pokazał się ze zdecydowanie dobrej strony. Jasne, liczne inspiracje są dość oczywiste, zarówno na płaszczyźnie estetycznej, jak i konstrukcji świata przedstawionego (będące ważnym elementem intrygi Dwa Protokoły jednoznacznie kojarzą się z Trzema Prawami Robotyki), ale absolutnie to nie przeszkadza. Reżyserowi udaje się bowiem stworzyć wizję rzeczywistości, która nie tylko świetnie wygląda (wizualne przeciwstawienie ciemnego, brudnego miasta absolutnej bieli napromieniowanej pustyni jest znakomite), ale również potrafi zaintrygować podstawami, na których się opiera. Świat Vaucana to miejsce, w którym roboty są pogardzane, często traktowane jak ruchome sterty złomu, wręcz znienawidzone, choć ich jedynym celem jest służba i ochrona ludzkiego życia, a zaimplementowane ograniczniki uniemożliwiają ich jakikolwiek rozwój. Z tym zresztą wiąże się jeden z ciekawszych patentów filmu, mianowicie ambiwalentne podejście do Drugiego Protokołu, stanowiącego rodzaj nowego, społecznego tabu: z jednej strony wszelka myśl, że jakiś robot mógłby go obejść, traktowana jest jako absurd i wymysł szaleńca, z drugiej zaś – najmniejsze podejrzenie wiąże się z natychmiastową reakcją i zniszczeniem jednostki. To, czy stoi za tym strach przed nadmierną replikacją automatów, ich buntem czy niechęć do przyznania, że coś może być mądrzejsze od człowieka, ma już znaczenie drugorzędne. Tę ambiwalencję widać również w zachowaniu Jacqa (Antonio Banderas ze swoją ogoloną głową i zmęczonym spojrzeniem jest w tej roli doskonały): początkowo chroni roboty, ponieważ taka jest jego praca; okazuje im tyle zrozumienia i szacunku, ile wymaga stanowisko agenta ubezpieczeniowego. Kiedy jednak zostaje postawiony w ekstremalnej sytuacji, wychodzi z niego poczucie wyższości wywołane przeświadczeniem, iż fakt bycia człowiekiem daje mu możliwość pełnej kontroli nad maszynami. To nastawienie później nadal ewoluuje, a jego apogeum widać w przepięknej scenie tańca z androidem Cleo, gdy do bohatera dociera zarówno piękno możliwości, jakie otwierają się wraz ze zniesieniem Protokołów, jak i ogrom tych zmian, które idą pod prąd utartych przekonań, a co za tym idzie – budzą przerażenie. [video-browser playlist="681817" suggest=""] Z drugiej strony wyraźnie zaznacza się w "Automata" element z pogranicza opowieści detektywistycznej oraz kina sensacyjnego - i w tym aspekcie niestety film Ibáñeza szwankuje. Dopóki mamy do czynienia ze śledztwem Jacqa bawiącego się w detektywa, wszystko ładnie ze sobą współgra – zbieranie poszlak, łączenie ze sobą faktów, dedukcja etc. Kiedy jednak perspektywa ulega rozszerzeniu, a w historię wpleciony zostaje wątek spisku, korporacyjnych intryg i utrzymania status quo za wszelką cenę, całość zwyczajnie rozłazi się w szwach, napięcie siada, a logika, która dotychczas trzymała się mocno, robi sobie wolne, ustępując miejsca galerii absolutnie zbędnych i nieco karykaturalnych postaci. Z drugiej strony część ta dostarcza kilku niezłych dialogów (z tym o maszynach i małpach na czele), nie wiem jednak, czy jest to wystarczająca rekompensata. Czytaj również: Luc Besson wyreżyseruje widowisko science fiction pt. „Valerian”. Sprawdź kto zagra główne role "Automata" jest filmem, który mógł być bardzo dobry, ale po drodze złapał zadyszkę i na metę dotarł gdzieś w okolicach środka stawki. Jestem pod wrażeniem wątku science fiction, mimo iż reżyser unika zbyt głębokiego wchodzenia w kwestie filozoficzne, pozostając raczej na poziomie opisu i przełamywania społecznych uwarunkowań Jacqa. Podoba mi się również warstwa wizualna (choć niektóre chwyty – jak paralela między dzieckiem ludzkim a mechanicznym – są ciut łopatologiczne). Niemniej część sensacyjna wyraźnie ciągnie film w dół, niepotrzebnie go wydłużając i rozwadniając. Wciąż jednak "Automata" jest całkiem ciekawym i intrygującym filmem SF, który powinien przypaść do gustu fanom gatunku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj