Jeśli szukacie opowieści defetystycznej niczym piekło oraz ponurej jak żałoba po utracie ukochanej osoby, a przy tym nihilistycznej i apokaliptycznej, to Baltimore jest właśnie dla Was.
Oto Baltimore w całej okazałości – komiks autorstwa Mike’a Mignoli, twórcy kultowego Hellboya. Historia pozbawiona humoru, w której próżno szukać światełka nadziei. Losy bohaterów spowija ciemność, a każda droga, którą obierają, prowadzi do piekła. Piekła na Ziemi, dodajmy, bo akcja toczy się tuż po I wojnie światowej. W uniwersum Baltimore nie skończyła się ona jednak tak, jak przekazują to podręczniki do historii. Na bitewnych polach Europy obudziło się zło w najczystszej postaci. Z martwych powstały pradawne wampiry, a wraz z nimi inne, potworne abominacje. W następstwie tego Stary Kontynent opanowała zaraza, przemieniająca ludzi w nieumarłe bestie. Do walki z ciemnością staje żołnierz, który na polu bitwy spotkał wampira i ledwo uszedł z życiem. Lord Baltimore powraca do ogarniętej chaosem Europy i masakruje kolejne monstra. Nie robi tego jednak, żeby uratować świat i pokonać zło. Wiedziony przez osobistą vendettę ściga wampira, który wyrządził mu niewyobrażalną krzywdę. Herosi nie podążają już drogą światła, nie pomagają potrzebującym, nie walczą o pokój. Dobro zostało definitywnie stłamszone przez ciemność, więc już zwyczajnie nie ma o co toczyć bojów.
Pierwszy tom Baltimore zawiera kilka niezależnych opowieści z tytułowym bohaterem w roli głównej. Motyw przewodni wszystkich historii jest tożsamy – to tułaczka protagonisty po wyniszczonej przez wojnę i zarazę Europie, w poszukiwaniu jego nieśmiertelnego adwersarza. Baltimore odwiedza kolejne kraje, gdzie co rusz natrafia na nowe koszmary. Francja, Austria, Węgry, Wielka Brytania – w każdym z tych miejsc przeżywa mrożącą krew w żyłach przygodę, z której ledwo wychodzi z życiem. Jak to u Mignoli, część historii ma bardzo lapidarną, parustronicową formę, część ciągnie się przez kilka obszernych rozdziałów. Niektóre są tylko ponurymi anegdotami, inne to prawdziwe fabularne monumenty.
Czas przejść do meritum: Baltimore to wyśmienita lektura. Komiks czyta się tak dobrze, że dosłownie nie można się od niego oderwać. Podczas lektury pojawiają się nawet wątpliwości, czy to, z czym właśnie obcujemy, nie jest lepsze od sztandarowego dzieła Mike’a Mignoli, czyli Hellboya. Podobieństwa między oboma dziełami są widoczne na pierwszy rzut oka, ale im bardziej wgryzamy się w świat Baltimore, tym jaskrawsze stają się różnice. W Hellboyu toczyła się permanentna konfrontacja dobra ze złem. Tu jest tylko zło, a stawką nie jest uratowanie świata przed ciemnością (przynajmniej na razie). Mimo że protagonista siecze zastępy maszkar, nie jest on superbohaterem, a raczej kimś w rodzaju błędnego rycerza. Dodatkowo Hellboy w wielu miejscach puszczał oko do czytelnika. Baltimore stawia na gęsty klimat, który dosłownie wylewa się z kart komiksu. To właśnie największa siła tego dzieła. Tam, gdzie Hellboy uskuteczniał superbohaterszczyznę, Baltimore serwuje wręcz fizycznie odczuwalną duchotę.
Jest oczywiście wiele elementów wspólnych, ale i na tym polu Baltimore wychodzi obronną ręką. Bardzo dobrze prezentuje się powojenna Europa. Każdy kraj, który odwiedza bohater, ma swoją specyfikę, co widać zarówno w formie, jak i treści. Mignola wciąż jest mistrzem horroru folkowego. Jak nikt inny łączy go z lovecraftańskimi motywami, tworząc swoją unikatową mitologię, która stała się też siłą napędową Hellboya. Baltimore to naturalna ewolucja tego stylu. Kolejny krok w stworzonej przez niego konwencji grozy, którą już dawno przesiąknęła popkultura. Omawiana seria może być nawet opus magnum jego twórczości. Nie dość, że dostajemy wiele świetnych sekwencji akcji, a fabuła jest pomysłowa i ma w sobie dużo suspensu, to jeszcze obecna w tym jest poetyka, która stawia to dzieło ponad klasyczne pulpowe mordobicie. W Baltimore ma miejsce wiele nawiązań do naszej rzeczywistości, a Mignola gra historiografią z postmodernistycznym zacięciem. Wprowadzenie pewnych postaci jest tak kuriozalne i zaskakujące, że aż dziw bierze, że działa. A działa – i to jak!
Dopełnieniem tych wspaniałych opowieści jest oczywiście oprawa graficzna. Wizualia doskonale oddają klimat historii. Na kartach komiksu nie ma jasnych czy jaskrawych kolorów. Cały obszerny tom skąpany jest w mroku i szarości. To tylko podbudowuje defetyzm płynący z opowieści. Graficy dobrze sobie radzą również z europejską różnorodnością. Każdy region ma swoje cechy charakterystyczne – widać to zarówno w architekturze, jak i ubiorze postaci. Mignola chciał uczynić ze Starego Kontynentu jednego z bohaterów komiksu. Europa w Baltimore jest smutna – czuć, że właśnie umiera. W tym katastrofizmie jest jednak piękno, a ilustratorzy wspaniale je uwypuklają. Dzięki temu Baltimore to uczta dla oczu wszystkich, którzy kochają mrok, grozę i dekadentyzm.
Pierwszy tom omawianego dzieła to z pewnością jedna z lepszych komiksowych rzeczy wydanych w tym roku w Polsce i absolutny must have dla fanów horroru. Mike Mignola po raz kolejny udowadnia, że jest niekwestionowanym mistrzem ludowego horroru i podszytych Lovecraftem opowieści o okultyzmie. Co najważniejsze, praktycznie każdy rozdział przynosi doskonałą opowieść, w której nic nie jest oczywiste czy standardowe.